W trudnym terenie Yohl-Gharr Wyrrijk odbił od głównych sił armii Brahla Yprta. Wojownicy Wyrrijka niemal tak samo przymierali głodem jak pragnostycy, których podchodzili. Ściskali pałki i oszczepy. Chrapanie i posapywania Madisów tłumiły chrzęst kroków na łupkowej ściółce. Jeszcze chwila. Wartownik obudził się z drzemki i siadł pełen przerażenia. Z wilgotnej mgły jak duchy wyłaniały się odrażające postacie. Wrzasnął. Jego towarzysze skoczyli na równe nogi. Za późno. Z dzikimi okrzykami (agory runęły do ataku, bijąc bez litości. Niemal w mgnieniu oka wszyscy pragnostycy leżeli martwi, a wraz z nimi ich maleńkie stado. Dostarczyli białka krucjacie młodego kzahhna. Yohl-Gharr Wyrrijk zszedł ze szczytu skały pokierować rozdziałem łupu. Z mgły wypłynęła Bataliksa. mętna czerwona kula, i zajrzała do żałobnego kanionu.
Był to rok 361 Małej Apoteozy Wielkiego Roku 5634000 od Katastrofy. Krucjata już od ośmiu lat zdążała do celu. Jeszcze pięć lat i stanie pod miastem Synów Freyra. Ale jak dotąd żadne ludzkie oko nie dopatrzyło się związku pomiędzy losem Oldorando, a tym co zaszło w dalekim bezlistnym kanionie.
VII. ZIMNE POWITANIE FAGORÓW
— Lord czy nie lord, to on będzie musiał do mnie przyjść — powiedziała dumnie Shay Tal, kiedy razem z Vry nie mogły zasnąć w ciszy półdnia.
Lecz nowy lord Embruddocku również miał swoją dumę i nie przyszedł. Jego panowanie okazało się ani lepsze, ani gorsze od panowania poprzedników. Nadal miał z jednych powodów na pieńku z radą, a ze swymi młodymi namiestnikami z innych. Rada i lord zgadzali się. gdzie tylko mogli, dla świętego spokoju, a jedyną kwestią, w której zgadzali się bez zastrzeżeń, była kłopotliwa akademia. Niezadowolenie należy dusić w zarodku. Potrzebując kobiet do zbiorowej pracy nie mogli im zakazać zgromadzeń, toteż zakaz niczego nie załatwiał. Nie został jednak odwołany i to rozdrażniło kobiety. Shay Tal i Vry spotkały się na osobności z Laintalem Ayem i Dathką.
— Rozumiecie, o co nam chodzi — powiedziała Shay Tal. — Namówcie tego uparciucha, żeby zmienił zdanie. Jest z wami w dobrej komitywie, a ze mną na noże.
Spotkanie dało tylko tyle, ze Dathką zaczął robić słodkie oczy do małomównej Vry. A Shay Tal zhardziała jeszcze bardziej.
Kilka dni później, wracając z jednej ze swoich samotnych wędrówek, Laintal Ay wstąpił po Shay Tal. Zabłocony siedział pod domem kobiet, dopóki nie wyszła z warzelni. Pojawiła się w towarzystwie dwóch niewolnic z tacami pełnymi bochenków świeżego chleba. Za niewolnicami jak cień kroczyła Vry. Znów oto Oldorando miało swój chleb i Vry znów ruszała dopilnować podziału, jednak Shay Tal zdążyła jeszcze porwać dodatkowy bochenek dla Laintala Aya. Podała mu chleb z uśmiechem, odrzuciwszy niesforny lok z czoła.
Pałaszował chleb ze smakiem, przytupując dla rozgrzewki. Łagodniejsza pogoda, tak jak i nowy lord, przyniosła więcej zamieszania niż pożytku. Teraz było znów zimno i krople wilgoci zamarzły na czarnych rzęsach Shay Tal. Wszystko jak okiem sięgnąć spowiła biel. Rzeka nadal toczyła fale, szeroka i ciemna, ale przy brzegach szczerzyła lodowe zęby.
— Jak tam mój młody namiestnik? Ostatnio rzadziej cię widuję.
Przełknął resztkę chleba, pierwszy posiłek od trzech dni.
— Łowy są ciężkie. Musimy zapuszczać się coraz dalej w teren. Teraz, gdy znowu jest zimniej, może jelenie podejdą bliżej domu.
Miał się na baczności, patrząc na stojącą przed nim kobietę w za luźnym futrze. W jej zewnętrznym spokoju i wewnętrznym napięciu było coś, co przyciągało do niej ludzi i odpychało zarazem. Jeszcze nim przemówiła, uświadomił sobie, że przejrzała jego wykręty.
— Mam o tobie wysokie mniemanie, Laintalu Ayu, tak jak miałam o twojej matce. Wspomnij jej mądrość. Wspomnij jej przykład i nie obracaj się przeciwko akademii wzorem niektórych swoich przyjaciół.
— Wiesz, jak uwielbia cię Aoz Roon — wyrwało mu się.
— Wiem, jak to okazuje.
Widząc jego zakłopotanie złagodniała i wziąwszy go pod rękę zaczęła wypytywać, skąd wraca. Idąc z nią, raz po raz zerkając na jej ostry profil, opowiadał o zrujnowanej osadzie, którą napotkał wśród pustkowi. Na wpół zarzucone głazami opuszczone uliczki biegły jak wyschnięte łożyska potoków, mające domy bez dachów za nabrzeża. Wszystkie drewniane elementy zostały wyrwane bądź zbutwiały. Kamienne schody wznosiły się ku piętrom, które zniknęły dawno temu, okna wyglądały na krajobraz skalnych rumowisk. W progach rosły trujące grzyby, wiatry zawiały śniegiem paleniska, ptaki uwiły gniazda w wyrwach.
— To pozostałość po katastrofie — rzekła Shay Tal.
— To dzień dzisiejszy — odparł naiwnie i zaczął opowiadać o spotkaniu z małą grupką fagorów — nie wojowników, tylko nędznych grzybojadów, które wystraszyły się jego tak samo, jak on ich.
— Niepotrzebnie ryzykujesz życiem.
— Muszę… muszę się czasem wyrwać.
— Nigdy nie wysunęłam nosa z Oldorando. Muszę, muszę… pragnę wyrwać się tak jak ty. Jestem uwięziona. Pocieszam się tylko, że wszyscy jesteśmy więźniami.
— Nie rozumiem tego, Shay Tal.
— Zrozumiesz. Najpierw los kształtuje nasz charakter, potem charakter kształtuje nasz los. Ale skończmy z tym… jesteś jeszcze za młody.
— Nie jestem za młody, aby ci pomóc. Wiesz, dlaczego boją się akademii? Może zakłócić spokojny bieg życia. A ty nam powiadasz, że wiedza służy ogólnemu dobru, czyż nie tak?
Patrzył na nią na pół z uśmiechem, na pół kpiąco, aż zajrzawszy w jego oczy pomyślała: Tak, teraz rozumiem, co czuje do ciebie Oyre. Skinęła głową, odwzajemniając jego uśmiech.
— Zatem musisz udowodnić swoją rację.
Uniosła cienką brew, nic nie mówiąc. Wyciągnąwszy do niej pięść otworzył brudne palce. Na jego dłoni leżały kłosy dwóch traw, jeden z nasionami zebranymi w delikatne dzwoneczki, drugi w kształcie miniaturowej miotełki.
— No więc, co nam powie o nich akademia szanownej pani, czy zna ich nazwy?
Po chwili wahania rzekła:
— To jest owies i żyto, zgadza się? — Poszukała w skarbnicy ludowej mądrości. — Stanowiły ongiś dziedzinę… rolnictwa.
— Zerwałem je pod zrujnowaną osadą, rosły dziko. Kiedyś mogły ich być całe pola… przed tą twoją katastrofą… Tam są jeszcze inne dziwne rośliny, pną się w osłoniętych miejscach po gruzach. Można zrobić z tych ziaren dobry chleb. Jeleniom one smakują — kiedy pastwiska obrodzą, łanie wybierają owies, zostawiając żyto.
Poczuła łaskotanie wąsów żyta, gdy przerzucił kłosy na jej dłoń.
— Dlaczego mnie je przyniosłeś?
— Zrób nam lepszy chleb. Znasz sekrety wypieku. Ulepsz chleb. Udowodnij wszystkim, że wiedza służy ogólnemu dobru. Wówczas zakaz działalności akademii zostanie uchylony.
— Łebski z ciebie chłopak — powiedziała. — Nadzwyczajny. Pochwały wprawiły go w zakłopotanie.
— Och, w dzikiej głuszy wschodzi wiele roślin, które można wykorzystać z pożytkiem dla nas. Zbierał się do odejścia.