Oyre z uśmiechem popchnęła ją do drzwi.
Kobiety czekały; na dworze lał deszcz. Koło południa wróciła Oyre. Sama i wściekła. W końcu wywaliła całą prawdę: ojciec odrzucił zaproszenie… a przyjął Rol Sakil. Uznał ją za dar od akademii. Dol zamieszkała z nim na stałe.
Na tę wieść Shay Tal ogarnął szał wściekłości. Tarzała się po podłodze. Skakała jak opętana. Wrzeszczała i rwała włosy z głowy. Wygrażała i klęła, przysięgając zemstę wszystkim debilowatym mężczyznom. Prorokowała, że fagory żywcem pożrą ich wszystkich, podczas gdy rzekomy lord gnije sobie w łóżku, kopulując z debilowatym dzieciakiem. Wygadywała straszne rzeczy. Przyjaciółki nie mogąc jej uspokoić odeszły przerażone. Vry i Oyre przepędziła sama.
— To przykre — powiedziała Rol Sakil — ale przyjemne dla Dol. Po czym Shay Tal ogarnęła na sobie ubranie i z krzykiem wypadła na ulicę, zatrzymując się pod Wielką Wieżą, w której mieszkał Aoz Roon. Z twarzą w strugach deszczu, na całe gardło wyklinała jego skandaliczny postępek, domagając się, by do niej wyszedł. Krzyczała tak wielkim głosem, że towarzysze cechowi i łowcy wybiegli na dwór posłuchać. Chroniąc się przed deszczem pod ściany zniszczonych budynków, stali z założonymi rękami i szczerzyli zęby pośród ulewy przygniatającej parę z gejzerów do samej ziemi i pośród błota, które bulgotało im spod butów.
Aoz Roon wychylił się z okna wieży. Spojrzał z góry i kazał Shay Tal się wynosić. Wrzasnęła, że jest ohydny, a jego postępowanie ściągnie zgubę na cały Embruddock. W takiej to krytycznej chwili przybył Laintal Ay, ujął Shay Tal za ramię i zagadnął łagodnie. Słuchając przestała na moment krzyczeć. Nie ma co rozpaczać — mówił. Łowcy wiedzą, jak sobie poradzić z fagorami, wie i Aoz Roon. Ruszą do walki, gdy tylko poprawi się pogoda.
— Gdy! Jeśli! A coś ty za jeden, żeby stawiać warunki, Laintalu Ayu? Wy, mężczyźni, jesteście słabi jak dzieci! — Wzniosła pięści do nieba. — Albo wykonacie mój plan, albo spotka was zguba… i ciebie, Aozie Roonie, słyszysz? Widzę to wszystko wyraźnie oczyma duszy.
— Tak, owszem — próbował ją uspokoić Laintal Ay.
— Nie dotykaj mnie! Wykonajcie plan. Plan albo śmierć! A jeśli ten dureń lord poroniony ma nadzieję pozostać lordem, musi pozbyć się Dol Sakil ze swego wyrka. Gwałciciel dzieci! Biada nam! Biada!
Ciskała złowróżbne klątwy z obłąkaną pewnością siebie. Nie przerywała oracji, wyklinając na różne sposoby głupich i zezwierzęconych mężczyzn. Wszyscy byli pod wrażeniem. Ulewa przybrała na sile. Wieże ociekały wodą. Łowcy szczerzyli do siebie zęby niewesoło. Na ulicy przybywało widzów żądnych sensacji. Laintal Ay krzyknął do Aoza Roona, że jest przekonany o słuszności tego, co mówi Shay Tal i że radzi mu podporządkować się przepowiedniom. Plan kobiet wydawał się dobry.
Aoz Roon ponownie stanął w oknie. Twarz miał tak ciemną jak futro, które nosił. Mimo gniewu panował jednak nad sobą. Zgodził się wykonać plan kobiet, gdy poprawi się pogoda. Nie wcześniej. Na pewno nie wcześniej. Ponadto ani myśli oddawać Dol Sakil. Jest w nim zakochana i potrzebuje jego opieki.
— Barbarzyńca! Ciemny barbarzyńca! Wszyscy jesteście barbarzyńcy, nadajecie się tylko do tego śmierdzącego podwórka. Nikczemność i ciemnota przywiodły nas do upadku.
Shay Tal maszerowała uliczką tam i z powrotem po błocie, pokrzykując. Pierwszym barbarzyńcą był dziki gwałciciel, którego imienia brzydziła się nawet wymówić. Wszyscy żyli na podwórzu zadowoleni jak świnie w błocie, zapomniawszy o wspaniałości niegdysiejszego Embruddocku. Całe te ruiny za żałosnymi palisadami to są dawne piękne, obleczone w złoto wieżyce, wszystko, co teraz jest błotem i łajnem, krył kiedyś piękny marmur. Miasto było wtedy cztery razy większe niż obecnie i wszystko było piękne — czyste i piękne. Nie hańbiono kobiet.
Przycisnęła do ciała przemoczone futro i zaszlochała. Nie będzie dłużej żyła w takim plugawym miejscu. Zamieszka daleko stąd, za palisadami. Jeśli nocą nadejdą fagory albo napadną ją podstępni Borlieńczycy — cóż jej za różnica? Po co ma żyć? Są dziećmi katastrofy, oni wszyscy.
— Spokój, kobieto, spokój — powtarzał Laintal Ay, który brnął za nią przez błoto.
Odtrąciła go ze wzgardą. Jest tylko starzejącą się kobietą, której nikt nie kocha. Ona jedna widzi prawdę. Pożałują dopiero, gdy odejdzie. Po czym Shay Tal od słów przeszła do czynów i zajęła się przenoszeniem swych niewielu rzeczy do jednej z chylących się ku ruinie wież pośród radżabab, na północny wschód za palisadą. Vry i inne kobiety pomagały jej, kursując w deszczu ze skromnym dobytkiem.
Nazajutrz plucha ustała. I zaszły dwa nadzwyczajne wydarzenia. Nadleciały stadem nad Oldorando małe ptaszki nieznanego gatunku i krążąc wokół wież wypełniały powietrze świergotem. Chmara ptactwa nie chciała siadać w obrębie osady. Oblepiła opuszczone wieże poza jej obrębem, a zwłaszcza ruinę, do której poszła na dobrowolne wygnanie Shay Tal. Tutaj ptaki podniosły niezwykłą wrzawę. Miały krótkie dzioby i czerwone łebki, czerwone i białe piórka w skrzydłach oraz śmigły lot. Kilku łowców wybiegło z sieciami, próbując je łowić, ale bez powodzenia. Uznano to za omen.
Drugie wydarzenie wzbudziło jeszcze większą trwogę. Wylał Voral. Rzeka wezbrała po deszczach. Świstek Czasu odgwizdał południe, gdy z biegiem rzeki, od strony jeziora Dorzin, nadeszła wielka fala. Stara Molas Ferd, zajęta zbieraniem gęsiego łajna nad brzegiem rzeki, dostrzegła tę falę pierwsza. Wyprostowała się, na ile jej wiek pozwalał, i w osłupieniu wlepiła oczy w walącą się na nią ścianę wody. Wystraszone gęsi i kaczki z wrzaskiem pouciekały na palisadę. Lecz stara Molas Ferd z szufelką w garści i otwartymi ustami stała i gapiła się W otchłań wód. Porwały ją i cisnęły o ścianę domu kobiet. Nim opadły, wezbrana fala runęła na osadę, zmywając ziarno, wdzierając się do ludzkich siedzib, topiąc maciory. Molas Ferd zginęła zgruchotana na miazgę. Osada zmieniła się w grzęzawisko. Lawina błotnistej wody oszczędziła jedynie wieżę obraną przez Shay Tal na siedzibę.
Okres ten ugruntował na dobre początki sławy Shay Tal jako czarodziejki. Wszyscy, którzy słyszeli, jak wyklinała Aoza Roona, szemrali nie opuszczając swoich kątów. Tego wieczora, gdy Bataliksa, a za nią Freyr schodziły z nieba na zachodzie, zamieniając wody w krew, gwałtownie spadła temperatura. Wszystko pokrył cienki, kruchy lód.
Nazajutrz o wschodzie Freyra osadę obudziły gniewne krzyki Aoza Roona. Usłyszały je przy wciąganiu butów wychodzące do pracy kobiety i struchlałe obudziły swoich mężczyzn. Aoz Roon brał przykład z Shay Taclass="underline"
— Wyłazić, psia wasza mać! Bijecie się dziś z fagorami, wszyscy co do jednego! Już ja wam zagram do tańca. Pobudka, wstawać wszyscy, zbierać się do walki. Zachciało się wam fagorów, to będziecie bić fagory. Ja szedłem na nie w pojedynkę, wy, gnojki, możecie iść kupą. To będzie wielki dzień w dziejach, słyszycie mnie, wielki dzień, nawet jeśli nikt nie wróci żywy!
Wielki, w czarnym futrze, stał na szczycie wieży, wygrażając pięścią pod sunącymi z porannym wiatrem złowrogimi chmurami. Drugą ręką ściskał wierzgającą Dol Sakil, która szamotała się i darła, że jej zimno. Za nimi sterczał Eline Tal, głupkowato szczerząc zęby.
— Tak, wyrżniemy te w mlecz szarpane fagory zgodnie z planem kobiet, słyszycie to, gnuśne piczki akademiczki? Bijemy się zgodnie z planem bab, wykonam go co do joty. Na prakamień, zobaczymy, co nam przyniesie dzisiejszy dzionek, przekonamy się, czy Shay Tal mówi do rzeczy czy też od rzeczy, przekonamy się, co warte jej proroctwa!
Cienki lód chrzęścił pod stopami wychodzących pojedynczo postaci, które podnosiły oczy na swego lorda. Ludzie bojaźliwie zbijali się w grupki, tylko stara Rol Sakil, matka Dol, zachichotała.