Dathka zaszurał przed nią nogami, przesłaniając gwiazdozbiory barkiem. Wcisnął jej w ręce coś, co było jak poduszka. Było leciutkie, pokryte jakby włosem, jakby sztywną szczecią kołatka. To coś oczyma jak gwiazdy spoglądało na nią bez zmrużenia. Zmieszana nie rozpoznała podarunku.
— Co to?
W odpowiedzi — być może wyczuł mimo wszystko jej pożądanie, lecz jeśli tak, to czyż nie mógł wykrzesać z siebie choć odrobinę więcej ognia? — Dathka z niezgrabną czułością pogłaskał ją po policzku.
— Ach, Dathko — westchnęła.
Wstrząsnęło nią drżenie poczęte w trzewiach i ogarniające całą łoń. Nie mogła się opanować.
— Zabierzemy to na górę. Nie bój się.
Wynurzyli się na światło dnia płosząc czarnokudłe świnie, które czmychnęły w liście brassimipy. Świat wydał się oślepiająco jasny, huk toporów ogłuszający, woń skakanek aż za upojna.
Vry przysiadła na ziemi i apatycznie spoglądała na maleńkie krystaliczne stworzonko w swych dłoniach. Przebywało w stanie podobnym fagorzej uwięzi, zwinięte w kłębuszek, z nosem wtulonym w ogon, z czterema łapkami splecionymi równiutko na brzuszku Było nieruchome i w dotyku przypominało porcelanę. Nie mogła go rozwinąć. Wlepiało w nią niewidzące ślepka z nieruchomą powieką. Przez matowoszare futerko przebijały prążki wyblakłych kolorów. W pewnym sensie było jej nienawistne, jak i nienawistny był Dathka, tak niewrażliwy na uczucia niewieście, że jej drżenie wziął za dreszcz strachu. Wdzięczna mu była jednak za tę głupotę, która ustrzegła ją od pewnej hańby, była wdzięczna, a zarazem ją przeklinała.
— Mumik — powiedział Dathka, który kucnąwszy obok zerkał jej w twarz, jakby czegoś nie rozumiał.
— Mamik?
Przez chwilę zastanawiała się, czy on czasem w nietypowy dla siebie sposób nie próbuje być dowcipny.
— Mumik. One śpią całą zimę w brassimipach, bo tam jest ciepło. Weź go sobie.
— Widziałyśmy je z Shay Tal na zachodnim brzegu rzeki. Mustangi. Tak się nazywają po wyjściu z zimowego snu. A co by Shay Tal pomyślała, gdyby…
— Weź go — powtórzył. — W prezencie ode mnie.
— Dziękuję ci — rzekła z politowaniem.
Wstała. Namiętności już w niej wygasły. Odkryła, że ma krew na policzku, gdzie ją pogłaskał zranioną dłonią. Niewolnicy nadal rąbali olbrzymie ścierwo. Przybyły tymczasem Laintal Ay rozmawiał z Aozem Roonem i Tanthem Einem. Aoz Room energicznie przyzywał Dathkę, kiwając na niego ręką. Obdarzywszy Vry na pożegnanie pełnym rezygnacji spojrzeniem Dathka odszedł w kierunku lorda Embruddocku.
Pilne sprawy mężczyzn nic jej nie obchodziły. Przyciskając mumika do drobnych piersi skierowała się w dół stoku, w stronę oddalonych wież. Usłyszawszy, że ktoś ją pędem dogania, powiedziała sobie: no tak. teraz choćby nie wiem jak gonił, już nie dogoni — ale to był Laintal Ay.
— Odprowadzę cię, Vry — powiedział. Odniosła wrażenie, że jest. w beztroskim nastroju.
— Zdawało mi się, że masz kłopoty z Aozem Roonem.
— E tam, on jest zawsze trochę przewrażliwiony, od kiedy się pożarł z Shay Tal. W gruncie rzeczy równy z niego chłop. Cieszę się także z kołatka. Teraz przy coraz cieplejszej pogodzie ciężko na nie trafić.
Dzieciarnia jeszcze dokazywała pod gejzerami. Zachwycony jej mumikiem, Laintal Ay odśpiewał mu strofę pieśni łowieckiej:
— Humor ci dopisuje! To Oyre była taka miła dla ciebie?
— Oyre zawsze jest miła.
Rozeszli się każde w swoją stronę; Vry ku rozsypującej się wieży, gdzie pokazała Shay Tal prezent. Shay Tal zbadała małe krystaliczne stworzonko.
— W tym stadium życia nic nadaje się do jedzenia. Mięso może być trujące.
— Nie zamierzam go jeść. Chcę go pielęgnować, dopóki się nie zbudzi.
— Życie to nie zabawa, moja kochana. Może czeka nas głód. jeśli Aoz Roon uweźmie się na nas. — Chwilę przyglądała się Vry bez słowa, jak to miała coraz częściej w zwyczaju. — Będę głodować, a nie ustąpię mu. Nie potrzebuję dóbr materialnych. Potrafię być dla siebie tak samo okrutna jak on dla mnie.
— Ale on przecież…
Słowa zawiodły Vry. Nie znajdowała ich na pocieszenie starszej kobiety, która ciągnęła z determinacją:
— Jak ci mówiłam, mam dwie pilne sprawy»do załatwienia. Najpierw zamierzam przeprowadzić naukowe doświadczenie, żeby zbadać moje moce. Następnie zejdę do świata mamików na naradę z Loilanun. Ona na pewno dużo wie o tym, o czym ja nie wiem nic. W ten sposób dowiem się też, czy nie powinnam na dobre opuścić Oldorando.
— Och, proszę nas nie opuszczać. Czy pani jest pewna, że tak należy postąpić? Jeśli pani odejdzie, przysięgam, że odejdę z panią!
— To się jeszcze okaże. A teraz zostaw mnie samą. Vry, przybita, wspięła się po drabinie do swej nędznej izby. Rzuciła się na posłanie.
— Potrzebuję kochanka, oto czego mi trzeba. Kochanka… Życie jest takie puste…
Ale po chwili podniosła się i wyjrzała przez okno na niebo, po którym szybowały obłoki i ptaki W każdym razie lepiej być tutaj niż w świecie dolnym, dokąd wybiera się Shay Tal. Wspomniała piosenkę Laintala Aya. Pisząca te strofy kobieta — jeśli to była kobieta — wiedziała, że śniegi kiedyś znikną i że pojawią się kwiaty i zwierzęta. Może to nastąpi.
Z jej własnych nocnych obserwacji wynikało, że na niebie zachodzą zmiany. Gwiazdy to nie mamuny, lecz ognie, ognie płonące nie w skale tylko w powietrzu. Wyobraźmy sobie wielki ogień płonący w ciemnościach na dworze. Gdyby się przybliżył, odczulibyśmy jego ciepło. Może dwoje strażników przybliży się i ogrzeje świat. Wówczas mumiki ożyją, zmienią się w mustangi cwałujące wysokim krokiem, tak jak w pieśni. Postanowiła poświęcić się astronomii. Gwiazdy wiedziały więcej niż mamiki, obojętne, co na ten temat mówiła Shay Tal, aczkolwiek wstrząsnęło nią odkrycie, że nie zgadza się z tak ważną osobą.
Wcisnąwszy mumika w ciepły kąt przy swym posłaniu otuliła wzruszające maleństwo w futro, tak że wystawał mu tylko pyszczek. Dzień w dzień modliła się, żeby ożył. Szeptała mu i dodawała odwagi. Pragnęła zobaczyć, jak rośnie i bryka po izbie. Lecz po paru dniach światełka w oczach mumika zmętniały i zgasły; zwierzątko wyzionęło ducha nawet nie mrugnąwszy okiem. Zrozpaczona Vry wniosła je na rozwalony szczyt wieży i cisnęła jak najdalej. Cisnęła je otulone w futro, jak gdyby o było martwe niemowlę.
Shay Tal trawił gorączkowy niepokój. Coraz częściej jej słowa przypominały egzorcyzmy. Mimo że kobiety znosiły jej jedzenie, wolała głodować, sposobiąc się do zapadnięcia w głęboki pauk, żeby odbyć naradę z przesławną zmarłą. Jeśli tam nie znajdzie mądrości, poszuka dalej w świecie, poza tym podwórkiem. Najpierw postanowiła wypróbować swoje czarodziejskie moce. O parę mil na wschód leżało Rybie Jezioro miejsce jej cudu. Podczas gdy ona sama zadręczała się wątpliwościami co do prawdziwej natury tego wydarzenia, mieszkańcy Oldorando nie żywili żadnych. Przez całą tę zimną wiosnę pielgrzymowali do lodowego dziwa, by pogapić się na nie z bojaźnią, ale i nie bez dumy. Spotykali tu licznych pielgrzymów z Borlien, również spragnionych widoku osobliwości. Na przeciwległym brzegu wypatrzono kiedyś dwa fagory, które stały w osłupieniu, pożerając swoich szklistych zmarłych oczyma; na ramionach fagorów siedziały równie nieruchome kraki ze złożonymi skrzydłami.