Z ponownym nadejściem ocieplenia żywy obraz zaczął się rozłazić i przemieniać w martwą naturę. Groza przechodziła w groteskę. Pewnego ranka lód zniknął, a po rzeźbach została kupa gnijącego ścierwa. Pielgrzymi nie znajdowali już nic ciekawszego nad żeglujące po wodzie oko bądź kępę sierści. Samo Rybie Jezioro wyschło i zniknęło niemal tak nagle jak powstało. Jedynym śladem po cudzie był stos kości i zakrzywione kaidawie rogi. Pozostał jednak w pamięci, wyolbrzymiany we wspomnieniach. I pozostały wątpliwości Shay Tal.
Zjawiła się na placu po południu, w porze, kiedy zwabieni łagodniejszą pogodą ludzie wychodzili na dwór, żeby sobie pogawędzić, czego dawniej nie mieli w zwyczaju. Kobiety i córki, mężczyźni i synowie, łowcy i towarzysze cechowi, młodzi i starzy, spacerowali dla zabicia czasu. Niemal każdy, czy to mężczyzna, czy kobieta, stawiłby się na wezwanie Shay Tal, ale nikt jakoś nie miał ochoty z nią porozmawiać.
Stojący z Dathką w roześmianej gromadce przyjaciół Laintal Ay zauważył spojrzenie Shay Tal i jej przyzywający gest i podszedł do niej z ociąganiem.
— Przeprowadzam właśnie eksperyment, Laintalu Ayu. Chcę, abyś był przy mnie jako wiarygodny świadek. Nie będziesz miał przeze mnie nowych kłopotów z Aozem Roonem.
— Żyję z nim w zgodzie.
Wyjaśniła, że eksperyment odbywa się nad Yoralem, ale ona przedtem pragnie zwiedzić starą świątynię. Szli razem przez tłum, Laintal Ay w milczeniu.
— Krępuje cię moje towarzystwo?
— Twoje towarzystwo jest mi zawsze miłe, Shay Tal.
— Nie musisz silić się na uprzejmości. Czy uważasz mnie za czarodziejkę?
— Jesteś niezwykłą kobietą. Za to cię szanuję.
— Kochasz mnie?
Teraz poczuł się skrępowany. Utkwił spojrzenie w błocie i nie odpowiadając wprost, wymamrotał:
— Od śmierci mojej matki ty mi ją zastąpiłaś. Po co pytać o takie rzeczy?
— Chciałabym być twoją matką. Miałabym powód do dumy. Ty również, Laintalu Ayu, masz w sobie duchową głębię. Czuję to. Ta głębia przysporzy ci zmartwień, ale to ona daje ci życie, ona jest życiem. Nie lekceważ jej, pielęgnuj ją. W tym tłumie, przez który przepychamy się, większość ludzi nie ma głębi duchowej.
— Czy głębia duchowa to to samo co duchowy konflikt?
Przycisnęła ręce do piersi i wybuchnęła gwałtownym śmiechem.
— Posłuchaj, tkwimy jak w pułapce w tej nędznej osadzie, wśród tych nędznych osobników. Gdzieś, być może obok nas, dzieje się mnóstwo wielkich rzeczy. Czeka nas ogrom pracy. Może odejdę z Oldorando.
— Dokąd pójdziesz?
Potrząsnęła głową.
— Czasami odnoszę wrażenie, że sam natłok głupich ludzi rozsadzi nas i rozproszy po świecie. Zważ, jak wiele dzieci przybyło w ciągu ostatnich lat.
Rozglądając się po tych wszystkich znajomych, przyjaznych twarzach w uliczce powziął podejrzenie, że Shay Tal mówi tak dla efektu, chociaż dzieciarni jakby łaziło więcej. Barkiem otworzył na oścież wierzeje dawnej świątyni. W milczeniu przystanęli za piegiem. W środku był jakiś ptak. Zatoczył parę kółek śmigając tuż przy nich, jak gdyby badał intruzów, po czym wzbił się i wyleciał przez dziurę w dachu. Dziurami w dachu sączyło się z góry światło stawiając w półmroku kolumny pełne wirujących drobin pyłu Wprawdzie świnie ostatnio wyprowadzono stad do chlewów, ale smród po nich pozostał. Shay Tal niezmordowanie krążyła wewnątrz świątyni, podczas gdy Laintal Ay został w progu i wyglądał na ulicę, wspominając, jak bawił się tutaj w dzieciństwie.
Ściany zdobiły monumentalne malowidła. Wiele uległo zniszczeniu. Shay Tal podniosła oczy ku szczytowi głównej nawy, w której stał ołtarz ofiarny z kamieniem wciąż poczet małym od czegoś, co mogło być krwią. Wysoko poza zasięgiem rąk obrazoburców wisiała podobizna Wutry. Shay Tal zatrzymała się przed nią z zadartą głowa, pięściami wsparta pod boki. Malowidło przedstawiało Wutrę — głowę i barki — w futrzanym płaszczu. Z wysoka patrzyły na ma bazyliszkowe oczy i długa, jakby zwierzęca twarz z dziwnym wyrazem, kto wie. czy nie współczucia. Twarz miała barwę idealnego błękitu nieba, gdzie bóg obiat sobie siedzibę. Korona siwych, zmierzwionych włosów przypominała grzywę, jednak najbardziej wstrząsające odstępstwo od wizerunku człowieka stanowią para sterczących z czaszki logów ze srebrnymi dzwoneczkami na końcach. Za plecami Wutry tłoczyły się inne postacie zapomnianej mitologu — na ogół straszliwe demony, hulające po niebie. Na ramionach Wutry przysiadła para strażników. Bataliksę odmalowano z głową siwej brodatej krowy, a z jej włóczni biły płomienie światła Większy Freyr był samcem małpy z zawieszoną na szyi klepsydra. Jego włócznia, dłuższa od włóczni Bataliksy, również wysyłała promienie światła Shay Tal zawróciła do drzwi.
— Czas na mój eksperyment, jeśli Gojdża Hin jest gotów — powiedziała wojowniczo.
— Znalazłaś to czego szukałaś? — był zaskoczony jej obcesowością.
— Nie wiem. Może będę wiedziała później. Wejdę w pauk. Chciałabym zapylać któregoś z dawnych kapłanów, czy Wutra miał również królować w świecie dolnym, tak jak króluje na ziemi i niebie… Tyle białych plam w tym wszystkim.
Gojdża Hin tymczasem wyprowadzał Myka ze stajni pod wielka wieża. Był Gojdża Hin nadzorcą niewolników i ta profesja odcisnęła piętno na całej jego postaci. Niski był, lecz jak skała zwalisty, o pękatych nogach i ramionach. Czoło też miał niskie i jakby rozdeptane rysy twarzy, którą zdobiły przypadkowe kępy bokobrodów. Strój nosił skórzany, a nawet śpiąc nie wypuszczał z ręki skórzanego knuta. Wszyscy znali Gojdżę Hina, mężczyznę niewrażliwego na razy i myśli.
— Chodź. Myk, bydlaku, czas żebyś się na coś przydał — warknął charakterystycznym dla siebie, gardłowym basem.
Wyrosły w niewoli Myk z miejsca poczłapał za nim. Nikt nie przebywał w oldorandzkiej niewoli dłużej od fagora, który pamiętał jeszcze poprzednika Gojdżi Hina, człowieka bez porównania straszliwszej postaci. W pstrej sierści Myka pojawiły się już czarne włosy. Twarz miał pomarszczona, worki pod oczyma zasmarowane nieżytową wydzieliną. Zawsze był potulny. Tym razem towarzyszyła mu Oyre w roli niańki. Oyre głaskała Myka po zgarbionych plecach, a Gojdża Hin szturchał go kijem To Oyre, jako wysłanniczka Shay Tal, uprosiła ojca o zgodę na użycie fagora w eksperymencie. Nie cackając się Aoz Roon pozwolił jej wziąć Myka, bo już stary. Dwoje ludzi powiodło Myka nad zakole Voralu, do znanej głębiny, opodal rudery Shay Tal. Laintal Ay i Shay Tal już czekali na ich przybycie. Shay Tal stała nieruchomo zapatrzona w rzeczną toń, jakby usiłując odczytać jej sekrety; policzki miała zapadnięte, minę grobową.
— No i co, Myk — powiedziała zaczepnie, kiedy stworzenie do niej podeszło.
Krytycznie przyglądała się fagorowi, zwłaszcza płaskim fałdom zwisającym na jego piersi i brzuchu. Gojdża Hin zdążył już skrępować mu ręce na plecach Myk strachliwie kręcił głową wciśniętą między zgarbione ramiona. Ujrzawszy Voral kilkakrotnie raz po raz przejechał nerwowo mleczem po nozdrzach, wydając cichy okrzyk trwogi. Czyżby się bał, ze woda obróci go w posąg.
Gojdża Hin niedbale powitał Shay Tal.
— Spętaj mu nogi — poleciła.
— Nie zrób mu zbyt wielkiej krzywdy — powiedziała Oyre. — Znam Myka z czasów, kiedy byłam małą dziewczynką, on jest całkiem łagodny. Woził nas na barana, pamiętasz, Lamtalu Ayu?
Tak przyzwany na pomoc Laintal Ay zbliżył się do nich.
— Shay Tal nie zrobi mu krzywdy — orzekł uśmiechając się do Oyre. Dziewczyna zmierzyła go badawczym spojrzeniem. Oczekując silnych wrażeń zebrały się na brzegu liczne grupki kobiet i chłopaków, żeby zobaczyć wszystko z bliska. Głęboki nurt w zakolu podmywał brzeg o niecałą piędź poniżej twardego gruntu pod nogami gapiów. Przy drugim brzegu rzeki, na płyciźnie, została cienka tafla lodu, osłonięta skalnym nawisem od promieni słonecznych. Taiła sięgała ku, głębszej wodzie szklistymi esami-floresami, jakby to sama rzeka wycięła je nożem.