Выбрать главу

— Z każdym rokiem słońca coraz bardziej się do siebie zbliżają — stwierdziła stanowczo Vry. — W zeszłym miesiącu dosłownie zetknęły się, gdy Bataliksa przeganiała Freyra, a nikt nie zwrócił na to większej uwagi. Za rok się zderzą. Co wtedy?… Być może, jedno przejdzie za drugim.

— A może to właśnie mistrz Datnil nazywa Ślepotą? Nagle zapadłby półdzień, prawda, gdyby jeden strażnik zniknął? Może nadejdzie Siedem Ślepot, jak kiedyś. — Oyre z wystraszoną miną przysunęła się do przyjaciółki. — To będzie koniec świata. Zjawi się Wutra, wściekły, rzecz jasna.

Vry zerwała się na nogi z głośnym śmiechem.

— Świat nie skończył się wtedy i nie skończy się tym razem. Nie, to może oznaczać początek nowego. — Jej twarz rozpromieniła się. — Oto dlaczego pory roku są coraz cieplejsze. Jak tylko Shay Tal przejdzie ten swój upiorny pauk, wrócimy do tej sprawy. Zabieram się do mojej arytmetyki. Niech przybywają Ślepoty — w to mi graj!

Tańcowały po izbie, zaśmiewając się jak szalone.

— Tak chciałabym przeżyć coś wielkiego! — zawołała Vry.

Tymczasem pod skórą Shay Tal wyraźniej niż zwykle znać było drobne ptasie kości i ciemne futro luźniej wisiało na jej ciele. Kobiety przynosiły jedzenie, ale ona nie chciała jeść.

— Głodówka odpowiada mojej zgłodniałej duszy — powiedziała chodząc tam i z powrotem po zimnej komnacie, kiedy Vry z Oyre robiły jej wymówki, zaś Amin Lim stała potulnie obok. — Jutro zapadam w pauk. Wy trzy oraz Rol Sakil możecie być przy mnie. Zaczerpnę starożytnej wiedzy ze studni przeszłości. Poprzez mamuny dotrę do pokolenia, które pobudowało nasze wieże i korytarze. Zejdę na stulecia w głąb, jeśli będzie trzeba, i stanę przed samym królem Dennissem.

— Wspaniale! — zawołała Amin Lim.

Na Wykruszonym parapecie w oknie przysiadły ptaki, dziobiąc chleb, którego Shay Tal nie chciała tknąć.

— Niech pani nie schodzi w przeszłość — radziła Vry. — To droga starych ludzi. Trzeba patrzeć w dal, prosto przed siebie. Nic nie przyjdzie nikomu r wypytywania umarłych.

Tak odwykła Shay Tal od dyskusji, że z trudem powstrzymała się ad zrugania swej uczennicy. Nie mogła oderwać oczu od Vry, ze zdumieniem odkrywając, że to zahukane młode stworzenie nagle stało się kobietą. Vry miała bladą twarz, oczy podkrążone, podobnie Oyre.

— Co wyście obie takie blade? Coś wam dolega?

Vry pokręciła głową.

— Dziś w nocy przed półdniem jest godzina ciemności. Pokażę pani wtedy, co robimy z Oyre. Kiedy cały świat śpi, my pracujemy.

Freyr zaszedł na bezchmurnym niebie. Ciepło opuszczało świat, gdy obie dziewczyny wiodły Shay Tal na szczyt zrujnowanej wieży. Wachlarz widmowej poświaty rozpostarł się w górę na pół drogi do zenitu ponad horyzontem, za który zapadł Freyr. Niewiele obłoków przesłaniało nieboskłon; gdy oczy przywykły do ciemności, jasne gwiazdy zapłonęły w górze jak lampy. W niektórych połaciach nieba były rzadko rozsiane, w innych wisiały ich całe grona. Hen wysoko rozpięty od jednego krańca horyzontu po drugi, widniał szeroki, nieregularny świetlisty pas, gdzie gwiazd było jak piasku i gdzie tu i ówdzie płonęły jaskrawe ognie.

— To najwspanialszy widok na świecie — powiedziała Oyre. — Nie sądzi pani?

— W świecie dolnym mamuny wiszą jak gwiazdy. Są duchami Jumarłych. Tutaj widzicie duchy nie narodzonych. Jako w górze, tak i na dole.

— Moim zdaniem, musimy kierować się całkowicie odmienną zasadą w objaśnianiu nieba — rzekła stanowczo Vry. — Tu wszelkie ruchy są regularne. Gwiazdy wędrują wokół tej jasnej gwiazdy, którą nazywamy gwiazdą polarną. — Wskazała gwiazdę wysoko nad ich głowami. — Przez dwadzieścia pięć godzin doby wykonują gwiazdy jeden obrót, wschodząc na wschodzie i zachodząc na zachodzie, tak jak oboje strażników. Czyż to nie dowodzi, że są podobne do pary strażników, tylko dużo dalej od nas?

Pokazały Shay Tal sporządzoną przez siebie mapę nieba, cienki pergamin, na którym zaznaczyły odpowiednie pozycje gwiazd. Shay Tal okazała małe zainteresowanie.

— Gwiazdy nie mają na nas takiego wpływu jak mamiki — rzekła. — I co ma ta wasza zabawa wspólnego z wiedzą? Lepiej byście zrobiły wysypiając się po nocach.

Vry westchnęła.

— Niebo żyje. To nie grób, jak świat dolny. Oyre i ja z tego miejsca widziałyśmy. Jak buchają ogniem lądujące na ziemi komety. I są tam cztery jasne gwiazdy, czterej wędrowcy opiewani w starych pieśniach, chadzający własnymi drogami. Ci wędrowcy czasami zawracają na swych niebieskich szlakach. A jeden przelatuje bardzo szybko. Zaraz go ujrzymy.

Wydaje nam się, że jest blisko nas, i nazywamy go Kaidawem, z racji jego chyżości.

Shay Tal zatarła dłonie, rozglądając się nieufnie.

— Hm, zimno tu na górze.

— Jeszcze zimniej jest na dole u mamików — odparła Oyre.

— Uważaj na swój język, młoda panno. Nie sprzyjasz akademii, odciągając Vry od uczciwej pracy.

Twarz jej stała się zimna i drapieżna; odwróciła się szybko, jakby kryjąc ją przed Oyre i Vry, i już bez słowa zeszła schodami na dół.

— Oj, zapłacę ja za to — powiedziała Vry. — Będę musiała nieźle się upokorzyć, aby to odrobić.

— Jesteś zbyt pokorna, Vry, a ją rozpiera pycha. Pluń na jej akademię. Ona boi się nieba, jak większość ludzi. Jej sprawa — czy jest czarodziejką czy nie. Otacza się idiotkami, jak Amin Lim, bo przed nimi łatwiej zadzierać nosa.

Schwyciwszy Vry z jakąś gniewną pasją, poczęła zaliczać kolejno wszystkie swoje znajome do idiotek.

— Złości mnie tylko, że nawet nie miałyśmy kiedy pokazać jej naszej lunety — powiedziała Vry.

Ta właśnie luneta dokonała największego przełomu w astronomicznych zainteresowaniach Vry. Kiedy Aoz Roon został lordem i zamieszkał w Wielkiej Wieży, Oyre mogła swobodnie plądrować w przeróżnym dobytku niszczejącym tu po skrzyniach. Luneta wyjrzała na światło dzienne spod stosu pociętych przez mole rozsypujących się w ręku ubrań. Prostej roboty, zapewne dawno wymarłego cechu szklarzy — ot, ledwie skórzana rura z o adzoną w niej parą soczewek — skierowana na gwiazdy, całkowicie odmieniła widzenie Vry. Wędrowcy ukazali bowiem wyraźne tarcze. Pod tym względem przypominali strażników, mimo że nie świecili. Z tego odkrycia Vry i Oyre wywnioskowały, że wędrowcy są blisko ziemi, a gwiazdy daleko — niektóre bardzo daleko. Od traperów obchodzących sidła przy świetle gwiazd dowiedziały się imion wędrowców: Hipokrena, Pogan, Asjopeja. I był jeszcze chyży Kaidaw, którego same tak nazwały. Teraz poszukiwały dowodów, że to są światy, jak ich własny, może nawet zamieszkane przez ludzi.

Zerkając na przyjaciółkę Vry widziała jedynie kontury owej ślicznej buzi i mądrej głowy, i uprzytomniła sobie, jak bardzo Oyre przypomina Aoza Roona. Zdawało się, że córkę i ojca przepełnia ta sama siła witalna — chociaż córka była z nieprawego łoża. Vry zastanawiała się. czy jakimś trafem — jakimś ślepym trafem — Oyre nie bawiła z mężczyzną w mrokach brassimipy albo gdzieś indziej. Prędko odegnawszy frywolne myśli obróciła spojrzenie na niebo.

Czekały z pewnym namaszczeniem na kolejny Świstek Czasu. Parę minut później wzeszedł Kaidaw i poszybował ku zenitowi.

Ziemska Stacja Obserwacyjna „Avernus” — Kaidaw dla Vry — szybowała wysoko ponad Helikonią, ponad przesuwającym się pod nią kontynentem Kampannlat. Załoga stacji śledziła przede wszystkim planetę pod sobą, ale i pozostałe trzy planety podwójnego układu znajdowały się pod stałym nadzorem automatycznych przyrządów. Na wszystkich czterech planetach wzrastały temperatury. Ogólna poprawa była procesem ciągłym i tylko wrażliwe ciała na powierzchni planety odbierały ją jako anomalie.