Выбрать главу

— On teraz rzadko bywa w domu — zawołała złośliwie Dol, lecz Aoz Roon ją zignorował i zwrócił się do swych towarzyszy.

— Widzicie, co muszę znosić od moich tak zwanych namiestników. Zawsze pyskuje. Oldorando jest teraz ukryte i chronione przez zieleń, rosnącą coraz wyżej z tygodnia na tydzień. Kiedy powróci wojenna pogoda, a powróci na pewno, wtedy będzie czasu dość na wojaczkę. Próbujesz narobić kłopotów, Laintalu Ayu.

— Nic podobnego. Próbuję im zapobiec.

Aoz Roon stanął przed nim, górując swą ogromną, czarną postacią nad młodzikiem.

— To milcz. I nie pouczaj mnie.

W szum ulewy wtargnęły krzyki z ulicy. Wyjrzawszy przez okno Dol zawołała, że coś się komuś stało. Oyre podbiegła do niej.

— Stać! — wrzasnął Aoz Roon, lecz trzy pozostałe kobiety również pchały się do okna. W izbie pociemniało.

— Pójdziemy zobaczyć, co się dzieje — powiedział Tanth Ein. Ruszył na dół, wielkimi barami niemal zatykając właz przy schodzeniu, za nim Faralin Ferd i Elin Tal. Raynil Layan pozostał w cieniu, patrząc, jak odchodzą. Aoz Roon uczynił krok, jakby chciał ich zatrzymać, po czym niezdecydowany przystanął pośrodku mrocznej izby, śledzony jedynie przez Laintala Aya. Chłopak podszedł do niego.

— Uniosłem się gniewem — rzekł. — Nie powinieneś nazywać mnie łgarzem. I nie powód to, żeby lekceważyć moje ostrzeżenie. Mamy obowiązek czuwać nad bezpieczeństwem osady, tak jak dawniej.

Aoz Roon zagryzł dolną wargę, nie zwracając na nic uwagi.

— Ta cholerna baba Shay Tal zawróciła ci w głowie. Mówił nieobecny myślami, jednym uchem nasłuchując zgiełku pod wieżą. Do poprzedniej wrzawy dołączyły teraz męskie głosy. Kobiety pod oknem również podniosły wielki lament i biegały w kółko, czepiając się to Dol, to siebie nawzajem.

— Jazda stąd! — wrzasnął Aoz Roon ze złością szarpiąc Dol. Ogromny płowy Kurd zaczął wyć.

Świat jakby dostał pląsawicy od bębnienia ulewy. Sylwetki pod wieżą były szare w tym potopie. Dwaj z trójki zwalistych łowców dźwigali z błota zwłoki, trzeci, Faralin Ferd, usiłował objąć ramionami dwie stare kobiety w przemoczonych deszczem futrach i wprowadzić je pod dach. Obojętne na niewygody staruszki w rozpaczy wzniosły w górę twarze, a deszcz lał im się do otwartych ust. Można było rozpoznać żonę Datnila Skara i sędziwą wdowę, ciotkę Faralina Ferda. To one wspólnie przywlokły trupa spod północnej bramy, po drodze upaprawszy błotem i zwłoki, i siebie. Łowcy wyprostowali się ze swoim brzemieniem i odsłonili nieboszczyka. Twarz miał wykrzywioną i zalaną krwią tak już zgęstniałą, że nie zmywały jej strugi deszczu. Głowa opadła mu w dół, gdy go dźwignęli. Krew wciąż zalewała twarz i ubranie. Gardło było równo wycięte, zupełnie tak, jakby ktoś odgryzł kawał jabłka. Dol rozdarła się histerycznie. Aoz Roon odepchnął ją, wcisnął szerokie bary w otwór okienny i krzyknął do ludzi na dole:

— Nie wnoście tu tego paskudztwa!

Mężczyźni udawali, że go nie słyszą. Spieszyli pod najbliższą osłonę. Potoki deszczu rzygały z parapetów na ich głowy. Tonęli w brei ze swym ubłoconym ciężarem. Aoz Roon zaklął i wypadł z izby, Kurd za nim. Wstrząśnięty wydarzeniem Laintal Ay poszedł w ich ślady, za nim Oyre, Dol i pozostałe kobiety, tłocząc się na wąskich schodach. Raynil Layan bez pośpiechu zszedł na samym końcu.

Łowcy w asyście staruszek wciągnęli zwłoki pod niską powałę stajni, gdzie rzucono je na garść słomy. Mężczyźni odstąpili na bok ocierając dłońmi twarze, od trupa zaś płynęły strugi wody z wężykami krwi, unosząc źdźbła słomy, które tańczyły i kolebały się na fali, niczym łodzie w poszukiwaniu cichej przystani. Groteskowe, podobne do tłumoczków staruchy wielkim głosem wypłakiwały się na ramieniu jedna drugiej. Mimo że twarz trupa była oblepiona krwią i włosami, rozpoznano ją bez wahania. Leżał przed nimi martwy mistrz Datnil Skar, któremu Kurd obwąchiwał wystygłe ucho.

Farayl Musk, przystojna żona Tantha Eina, wybuchnęła przeciągłym zawodzeniem, którego nie mogła opanować. Trudno było w tej śmiertelnej ranie na szyi nie rozpoznać gryzu fagora. Dla porządku Juli Kapłan wprowadził ową pannowalską metodę wykonania kary śmierci, ale wypadki, kiedy trzeba z niej było korzystać, zdarzały się nader rzadko. Gdzieś tam na dworze w potokach ulewy był Wutra i patrzył. Wutra wieczny wojownik. Laintal Ay wspomniał o zatrważającej rewelacji Shay Tal, że Wutra jest fagorem. Może bóg naprawdę istnieje, może naprawdę jest fagorem. Wrócił pamięcią do poranka, zanim jeszcze natknął się na gołą Oyre, kiedy to widział, jak Gojdża Hin wyprowadza Myka za północną bramę. Nie wątpiąc uż, kto odpowiada za tę śmierć, pomyślał, że oto Shay Tal będzie miała nowy powód do rozpaczy. Popatrzył na wstrząśnięte twarze wokół siebie — i triumfującą Raynila Layana — i zebrał się na odwagę. Na cały głos rzekł:

— Aozie Roonie, ciebie oskarżam o zabójstwo tego zacnego starca. Wskazał na Aoza Roona, jakby mu się przywidziało, że ktoś z obecnych nie zna wymienionej przez niego osoby. Wszystkie oczy obróciły się na lorda Embruddocku, który stał z pobladłą twarzą, dotykając głową krokwi. Powiedział ochryple:

— Nie waż się występować przeciwko mnie. Jeszcze jedno twoje słowo, Laintalu Ayu, a oberwiesz.

Lecz Laintala Aya nie można było powstrzymać. Ogarnięty gniewem, zawołał szyderczo:

— Czy to jeszcze jeden z twoich okrutnych ciosów wymierzonych w wiedzę — w Shay Tal?

Zebrani szemrali, wiercąc się niespokojnie w ciasnym pomieszczeniu.

— Takie jest prawo — rzekł Aoz Roon. — Doniesiono mi, że Datnil Skar pozwolił obcym czytać w tajnej księdze swego cechu. To czyn zabroniony. Prawo karze za to dziś i zawsze karało śmiercią.

— Prawo! Czy tak wygląda prawo? Ten cios bardziej przypomina skrytobójstwo. Widzicie wszyscy — dokonano tego tak samo, jak mordu na…

Właściwie spodziewał się ataku Aoza Roona, jednak furia tej napaści przełamała jego obronę. Oddał cios mierząc w tańczącą mu przed oczami, pociemniałą z wściekłości twarz Aoza Roona. Usłyszał pisk Oyre. Po czym pięść wylądowała mu na szczęce. Jak przez mgłę docierało do niego, że cofa się na miękkich nogach, potyka o nasiąknięte wodą zwłoki i bezradnie rozciąga na klepisku stajni. Docierały do niego piski, krzyki, tupot butów wokoło. Czuł kopniaki na żebrach. W ogólnym zamęcie dźwignięto go tak samo, jak rzucone tu przedtem zwłoki — wiedział, że próbuje osłaniać głowę przed rozwaleniem o ścianę — i wyniesiono na ulewę. Usłyszał grzmot podobny uderzeniu serca olbrzyma. Ze schodków cisnęli go w błoto. Deszcz smagał mu twarz. Rozciągnięty w błocie uprzytomnił sobie, że już nie jest namiestnikiem Aoza Roona; że wzajemna wrogość jest od tej chwili jawna i nich samych, i dla wszystkich.

Deszcz lał bez przerwy. Gęste ławice chmur przeciągały nad centralnym kontynentem. Życie Oldorando utknęło w martwym punkcie. Daleka armia młodego kzahhna Hrr-Brahla Yprta musiała przerwać pochód i zapaść wśród skał na wschodzie. Komponenty wolały pogrążyć się w stanie podobnym uwięzi, niż stawić czoło ulewie. Fagory również odczuły wstrząsy podziemne, które pochodziły z tego samego źródła co wstrząsy nawiedzające Oldorando. Hen na północy stare regiony tektoniczne Chalce przechodziły gwałtowne wypiętrzenia. Zrzuciwszy brzemię lodu ziemia otrząsała się i dźwigała. W tym okresie ocean opasujący Helikonię był już wolny od lodu nawet poza szerokimi strefami tropików, które sięgały od równika po trzydziesty piąty stopień szerokości północnej i południowej. Zachodnia cyrkulacja wód oceanicznych zrodziła fale sejsmiczne, pustoszące rejony przybrzeżne na całym globie. Powodzie często sprzymierzały się z wulkanami, zmieniając powierzchnię lądów.