Выбрать главу

— Na kamień, za gruby jestem do takiej gimnastyki — wysapał.

Shay Tal szlochała na stronie. Vry i Oyre oglądały zabitego stwora, jego rozdziawioną gębę, z której ciekła żółtawa posoka. Z oddali doleciało ich wołanie Tantha Eina i coraz bliższe okrzyki w odpowiedzi. Aoz Roon nogą przewrócił na plecy trupa gildy; spomiędzy jej szczęk wysunął się gruby biały mlecz. Twarz była cała zryta bruzdami, skóra jak u robaka szara w miejscach, gdzie rozciągały ją kości. Liniejąca sierść odsłaniała nagie placki.

— Chyba ma jakąś paskudną chorobę — powiedziała Oyre. — Dlatego była taka nieruchawa. Uciekajmy od niej, Laintalu Ayu. Niewolnicy zakopią ścierwo.

Lecz Laintal Ay na klęczkach odwijał linkę, okręconą na brzuchu trupa. Podniósł wzrok i rzekł z zawziętością:

— Chciałaś, abym dokonał jakiegoś wielkiego czynu. Może i dokonam.

Linka była cienka i jedwabista, cieńsza niż wszelkie oldorandzkie powrozy skręcane z kołatkowego włókna. Zwinął ją na przedramieniu. Kurd osaczył kaidawa. Wierzchowiec, wyższy w kłębie od przeciętnego mężczyzny, stał i dygotał z zadartym łbem, wywracając oczyma, nie podejmując próby ucieczki. Laintal Ay zawiązał arkan i zarzucił pętlę na szyję zwierzęcia. Zaciągnął ją mocno i zbliżył się krok po kroku do dygocącego stworzenia, aż wreszcie mógł je poklepać po boku.

Aoz Roon odzyskał zimną krew. Otarł o nogawicę miecz i wsuwał go właśnie do pochwy, gdy dołączył do nich Tanth Ein.

— Wystawimy warty, ale to pojedyncza sztuka — wypędek bliski śmierci. Mamy pretekst do dalszej zabawy, Tancie Einie.

Poklepali się po ramionach, zaś Aoz Roon powiódł wokoło spojrzeniem. Ignorując Laintala Aya, zatrzymał wzrok na Shay Tal i Vry.

— Nie ma między nami wojny, obojętne, co tam sobie myślicie — rzekł do kobiet. — Dobrze się sprawiłyście podnosząc alarm. Chodźcie z Oyre i ze mną, zapraszam was na ucztę, moi namiestnicy ucieszą się z waszego przybycia.

Shay Tal pokręciła głową.

— Vry i ja mamy co innego do roboty.

Vry wspomniała nadziewane gęsi. Jeszcze czuła ich woń. Warto było ścierpieć nawet ową znienawidzoną izbę za kęs takiego wspaniałego mięsiwa. Zerknęła w udręce na Shay Tal. ale żołądek zwyciężył.

— Ja pójdę — odparła, oblewając się rumieńcem. Laintal Ay nie odejmował dłoni od drżącego boku kaidawa. Przy nim stała Oyre. Obróciła się do ojca i powiedziała ozięble:

— Ja nie idę. Wolę zostać z Laintalem Ayem.

— Zrobisz, co zechcesz, jak zwykle — rzucił jej i odmaszerował rozmokłą ścieżką z Tanthem Einem, nie troszcząc się o poniżoną Vry, która musiała dobrze wyciągać nogi, żeby za nimi nadążyć.

Kaidaw potrząsał wielkim rogatym łbem do góry i na dół, zezując ku Laintalowi Ayowi.

— Będziesz chodził za mną jak pies — rzekł chłopak. — Pojedziemy na tobie, Oyre i ja, pojedziemy po górach i dolinach.

Wyszli z rosnącej gromady gapiów, którzy cisnęli się do trupa pokonanego wroga. Razem wracali do Embruddocku, do wież sterczących Jak zepsute zęby na tle pożegnalnej łuny zachodu Freyra. Zapomniawszy w tej przełomowej chwili o nieporozumieniach trzymali się za ręce i razem ciągnęli za sobą dygocącego zwierzaka.

X. WIELKI CZYN LAINTALA AYA

Wszędobylskie kwiaty opanowały step jak okiem sięgnąć i jeszcze dalej, niż mógł się zapuścić na swoich dwóch nogach człowiek. Płatki białe, żółte, pomarańczowe, niebieskie, czerwone, nawałnica płatków toczyła się na przestrzeni wielu mil i uderzała w mury Oldorando, zatapiając osadę w powodzi barw. Deszcz przyniósł kwiaty i odszedł. Kwiaty zostały, ciągnąc się po horyzont, gdzie lśniły gorejącymi łanami, jakby dal wymalowała się na wiosnę.

Skrawek tej panoramy ogrodzono. Laintal Ay z Dathką skończyli robotę. W towarzystwie przyjaciół oglądali swoje dzieło. Postawili ogrodzenie z młodych drzewek i cierni. Karczowali żywe zarośla, aż sok roślin po ostrzach noży spływał im do rękawów. Ogłowione drzewka poszły na poziome żerdzie płotu. Wypełniono je plecionymi na krzyż gałęziami i całymi krzakami cierniowymi. Otrzymali niemal lity mur, wysoki na człowieka. Ogrodzili z hektar powierzchni.

Pośrodku tej nowej zagrody stał kaidaw, urągając wszelkim próbom ujeżdżania. Jego panią, gildę, wedle obyczaju zostawiono, aby zgniła tam, gdzie padła. Dopiero w trzy dni później wysłano Myka i jeszcze dwóch niewolników do zakopania ścierwa, które zaczęło już cuchnąć.

Z pyska kaidawa niczym ślina zwisał wzgardzony wiecheć traw. W szczypniętej kępce różowiło się kwiecie. W niewoli wyraźnie mu nie smakowało, gdyż wielki wymizerowany zwierzak z wysoko podniesionym łbem stał gapiąc się w dal ponad szczytem płotu, zapomniawszy o przeżuwaniu. Co jakiś czas z wysokim wykrokiem przebiegał parę jardów, po czym wracał na wyjściowy, dogodny punkt obserwacyjny, błyskając białkami oczu. Raz gniewnym potrząśnięciem łba uwolnił jeden z zakręconych w dół rogów, który uwiązł mu w cierniach. Siły miał dość, żeby przebić się przez ogrodzenie i pogalopować na wolność, brakło mu tylko woli. Wyglądał jedynie ku wolności, wydając westchnienia z rozdętych chrap.

— Skoro mogą na nim jeździć fagory, możemy i my. Jeździłem już na kołatku — rzekł Laintal Ay. Przytargał wiadro trutnioka i postawił je przed zwierzęciem. Kaidaw powąchał i cofnął się zjeżony.

— Idę pokimać — powiedział Dathka. Były to jego pierwsze słowa od wielu godzin. Przełazi pod ogrodzeniem, uwalił się w trawie, ręce założył pod głowę, zamknął oczy. Wokół brzęczały owady. Obaj z Laintalem Ayem nie posunęli się ani o krok w obłaskawieniu tego bydlaka, za to guzów i siniaków zarobili co niemiara.

Laintal Ay otarł czoło i ponowił próbę zbliżenia się do jeńca. Kaidaw spuścił podłużny łeb, jak gdyby chciał mu zajrzeć w oczy. Sapał cichutko. Przemawiając pieszczotliwie Laintal Ay zdawał sobie sprawę z wymierzonych w siebie rogów, gotów w każdej chwili uskoczyć. Ogromny zwierz strzepnął uszami i oddalił się. Laintal Ay uspokoił oddech i znowu ruszył naprzód. Od czasu kiedy kochali się z Oyre nad wodą, jej uroda wciąż grała mu w łoni Jak muzyka.