Выбрать главу

— Co wy tu robicie? — spytał trójcę trójokich Laintal Ay. Ochłonąwszy z wrażenia trzej cyklopi postawili się hardo. Jeden z nich rzekł:

— To będzie świątynia poświęcona wielkiemu Akhce Naaba, zatem ziemia to święta. Musimy cię prosić o bezzwłoczne jej opuszczenie.

— To moja ziemia — powiedział Laintal Ay. — Pokażcie no mi patent na jej dzierżawę.

Młodzi ludzie wymienili między sobą spojrzenia, a tymczasem wokół jamy wyrósł tłumek pielgrzymów, gapiących się w dół. Słychać było gniewne pomruki. Wszystkich okrywały biało-czarne szaty.

— Nie mamy patentu. My niczego nie sprzedajemy.

— Skąd jesteście?

Rosły mężczyzna w czarnym turbanie na głowie stanął na skraju wykopu w towarzystwie dwóch starszych kobiet, dźwigających jakiś spory pakunek. Napuszonym głosem zawołał:

— Jesteśmy wyznawcami wielkiego Akhy Naaba i podążamy na południe, niosąc słowo. Zamierzamy wznieść tutaj małą kapliczkę i żądamy, abyś natychmiast usunął swą niegodną osobę.

— To moja ziemia, każda jej garść. Dlaczego kopiecie w dół, skoro macie wznosić kaplicę do góry? Czy wy, barbarzyńcy, nie odróżniacie ziemi od nieba?

— Akha jest bogiem ziemi i podziemi — pokorniej ozwał się jeden z młodych kopaczy — a my żyjemy w jego żyłach. Poniesiemy zwiastowanie do wszystkich ziem. Czyż nie jesteśmy poborcami z Pannowalu?

— Nie pobierzecie sobie tej dziury bez pozwolenia! — ryknął Laintal Ay. — Jazda stąd, wszyscy!

Rosły, — napuszony mężczyzna podniósł krzyk, lecz Dathka dobył miecza. Sięgnął głownią. Pakunek, dźwigany przez dwie kobiety, okrywała szmata. Nadziawszy ją na sztych Dathka zerwał tkaninę. Ukazała się półludzka postać w cudacznym przysiadzie, o żabich oczach, ślepych a wybałuszonych. Wyrzeźbiono ją w czarnym kamieniu.

— To ci śliczności! — gruchnął śmiechem. — Nie dziw, że taką szkaradną gębę musicie zasłaniać ścierką!

Pielgrzymi wpadli w szał. Akha obrażony, Akha zbezczeszczony promieniami słońca. Rzucili się kupą na Dathkę. Wyskoczywszy z dołu Laintal Ay z krzykiem natarł na pielgrzymów, płazując mieczem na prawo i lewo. Burda ściągnęła szeryfa w asyście dwóch chwatów z pałkami i po krótkim a tęgim laniu pielgrzymi obiecali dobrze sprawować się w przyszłości. Laintal Ay z Dathka ruszyli w swoją drogę do nowej kwatery Oyre w odbudowanej wieży Vry. Oyre przeprowadziła się, bowiem plac pod Wielką Wieżą, pełen drewnianych jatek i szynków, stał się zbyt gwarny. Z Oyre przeniosła się też Dol z synkiem Rastilem Roonem Denem i ze swą wiekową matką Rol Sakil. Dol bała się mieszkać pod jednym dachem z parą namiestników, Faralinem Ferdem i Tanthem Einem, którzy pod przedłużającą się nieobecność Aoza Roona zaczynali sobie za dużo pozwalać.

Przed wejściem do wieży, wciąż zwanej Wieżą Shay Tal, trzymali straż czterej rośli młodzi borlieńscy wyzwoleńcy. Postawił ich tu Laintal Ay. Zasalutowali mu, gdy wchodził z Dathka do wieży.

— Jak tam Oyre? — spytał już ze schodów.

— Wraca do sił.

Zastał swą ukochaną w łóżku, u jej wezgłowia siedziały Vry, Dol i Rol Sakil. Zbliżył się i Oyre oplotła go ramionami.

— Och, Laintalu Ayu… to było takie straszne. Tak strasznie się bałam.

Patrzyła mu w oczy. Dostrzegł na jej twarzy piętno zmęczenia w nieuchwytnych zmarszczkach pod dolnymi powiekami. Tym, którzy wywoływali ojców, przybywało lat po takiej próbie.

— Myślałam, że już nigdy nie wrócę do ciebie, ukochany — powiedziała. — Świat dolny jest coraz gorszy przy każdej następnej wizycie.

Starość zgięła Rol Sakil we dwoje. Na twarz opadły jej długie siwe włosy, spod których sterczał tylko nos. Siedziała przy posłaniu, tuląc wnuka.

— Jedynie starym, Oyre, tylko im nie udaje się powrócić. Oyre siadła, mocniej przywierając do Laintala Aya. Czuł, jak dziewczyna dygoce.

— Wyglądało to dwakroć straszniej tym razem… bez słońc. Świat dolny jest odwróceniem naszego, prakamień jak słońce w dole pod wszystkim, czarny, świeci czarnym światłem. Wszystkie mamuny wiszą tam jak gwiazdy… nie w powietrzu, tylko w skale. Wszystkie z wolna wsysane do czarnej dziury prakamienia… Są takie złośliwe, nienawidzą żywych.

— To prawda — przytaknęła Dol, uspokajając starą matkę. — Nienawidzą żywych i pożarłyby nas, gdyby mogły.

— Próbują cię chapnąć, gdy przechodzisz.

— W ślepiach mają pełno okropnego pyłu.

— W gębach też…

— A twój ojciec? — nie wytrzymał Laintal Ay, przypominając, po co zapadła w pauk.

— Spotkałam w dolnym świecie matkę… — przez chwilę Oyre nie mogła nic więcej z siebie wydusić.

Obłapiła Laintala Aya, lecz świat — powietrza, do którego on należał, wciąż wydawał jej się mniej rzeczywisty niż świat, z którego powróciła. Ani jednego dobrego słowa nie miała dla niej matka, jeno potępienie i złorzeczenia, i nienawiść tak wściekłą, jakiej nie spotyka się wśród żywych.

— Powiedziała, że okryłam hańbą jej imię, że wpędziłam ją w niesławie do grobu. Ja ją zabiłam, ja jestem winna jej śmierci, nie cierpiała mnie, od kiedy poczuła pierwsze moje drgnienie w swym łonie… Wszystko złe, wszystko najgorsze, całe moje dzieciństwo… moja bezradność… zafajdane pieluchy… Och, och, nie mogę uwierzyć…

Zaniosła się łkaniem, we łzach szukając ujścia dla rozpaczy. Vry podbiegła ją podtrzymać razem z Laintalem Ayem.

— To wszystko nieprawda, Oyre, wszystko to przywidziało ci się.

Została jednak odtrącona prze? szlochającą przyjaciółkę. Każdy z obecnych kiedyś tam przebywał w pauk. Patrzyli z ponurym współczuciem, pogrążeni we własnych wspomnieniach.

— A twój ojciec? — powtórzył Laintal Ay. — Spotkałaś go?

O tyle przyszła do siebie, że trzymając Laintala Aya na długość ramion, obróciła ku niemu zaczerwienione oczy i twarz błyszczącą od rozmazanych łez, zasmarkaną.

— Nie było tam ojca, dzięki Wutrze, nie było go tam. Jeszcze nie pora mu zejść do świata dolnego.

Popatrzyli na siebie, nie wierząc własnym uszom. Oyre gadaniem próbowała uśpić podejrzenia, że Aoz Roon przebywa, mimo wszystko, z ShayTal.

— On chyba nie zostanie takim złym mamikiem, chyba życie pełnią życia uchroni go od przemiany w kłębek złości. Przynajmniej jeszcze przez jakiś czas nie grozi mu taki los. Ale gdzież on jest, przez te wszystkie długie tygodnie?

Dol zaraziła się od Oyre łzami i wyrwawszy matce Rastiia Roona zaczęła go kołysać, łkając:

— Czy on jeszcze żyje? Gdzie jest? Wcale nie był taki zły, jak czasem wygadywałam… Jesteś pewna, że go nie ma tam, w dole?

— Mówię ci, że nie ma. Laintalu Ayu, Dathko, on nadal żyje, chociaż jeden Wutra wie gdzie, ale na pewno gdzieś na tym świecie.

Uwolniona teraz od niemowlęcia Rol Sakil podniosła lament.

— My wszyscy musimy zejść w to straszne miejsce, prędzej czy później. Dol, och Dol, twoja biedna stara matka jest następna w kolejce… Obiecaj, że zejdziesz mnie odwiedzić, obiecaj, a ja obiecuję, że nie powiem na ciebie złego słowa. Nigdy cię nie potępię za to, że związałaś się z tym okropnym człowiekiem, który zatruł nam wszystkim życie…