Przyjaciółki podkpiwały z niej, a przecież ona rozpaczliwie pragnęła tego, co zaklęto w ten kamień. Przekonała się, tak jak przed nią Shay Tal, że ścieżka wiedzy to ścieżka osamotnienia. Czy rzeźbiarzowi pozowali prawdziwi kochankowie, których imiona zaginęły w pomroce dziejów? Dziś nikt już się nie dowie. Przeszłość kryła odpowiedzi na wiele dzisiejszych pytań. Z poczuciem bezsilności spojrzała na ustawiony pod wąskim oknem stół i leżący na nim zegar gwiazdowy, jaki mozolnie kleciła z drewna. Nie dość, że brak jej było wprawy w obróbce drewna, to wciąż jeszcze nie mogła pojąć zasady utrzymywania się i świata, i trzech wędrownych planet, i pary strażników na ich ścieżkach. Nagle uzmysłowiła sobie, że jedność istnieje wśród globów — wszystkie są z jednego tworzywa, jak ta para kochanków z jednego kamienia. I siła równie potężna jak popęd seksualny w tajemny sposób wiąże je wszystkie ze sobą i kieruje ich ruchem.
Siadła za stołem i zabrała się do wyrywania prętów i pierścieni, usiłując złożyć je w nowy układ. Była tym zajęta, gdy ktoś cichutko zapukał do drzwi. Bokiem wsunął się Raynil Layan, stwierdziwszy pośpiesznym rzutem oka, że jest sama w pokoju. W bladoniebieskim prostokącie okna widział jej sylwetkę, profil twarzy zalanej światłem. W dłoni trzymała drewnianą gałkę. Ujrzawszy go kątem oka na wpół zerwała się i zauważył — podpatrywał bowiem ludzi bacznie — że zwykła rezerwa opuściła ją po raz pierwszy. Uśmiechnęła się nerwowo, wygładzając skóry musłanga — na wypukłościach piersi. Zamknął za sobą drzwi. Mistrz garbarzy porósł ostatnio w strojne piórka. Widlastą brodę wiązał dwiema wstążeczkami, na modłę przejętą od cudzoziemców, i nosił jedwabne spodnie. Ostatnio też umizgał się do Vry, obsypując dziewczynę podarunkami w rodzaju ottaassaalskiej mapy kupionej w Pauk oraz słuchając uważnie jej teorii. Wszystko to jakoś rozpalało w niej krew. Chociaż nie ufała jego gładkim manierom, podniecały ją, tak jak i jego zainteresowanie tym, co robiła.
— Przepracowujesz się, Vry — powiedział unosząc palec i brew. — Więcej ruchu na świeżym powietrzu przywróciłoby kolory temu nadobnemu liczku.
— Wiesz, ile mam zajęć, po odejściu Amin Lim i Shay Tal cała akademia jest na mojej głowie, no i mam własną pracę.
Akademia kwitła jak nigdy przedtem. Posiadała własny budynek, a większość zajęć prowadziła jedna z asystentek Vry. Zapraszano uczonych mężów do prowadzenia wykładów, nagabywany bywał każdy, kto tylko przejeżdżał przez Oldorando. W warsztatach pod salą wykładową sporządzono prototypy wielu praktycznych wynalazków. Raynil Layan miał oko na wszystko, co się wokół działo.
Nic nie umknęło temu oku. W bałaganie na stole wypatrzyło kamiennych kochanków, i oglądało figurynkę długo i dokładnie. Pokraśniała Vry wierciła się nerwowo.
— To jest bardzo stare.
— Ale wciąż cieszy się wielkim powodzeniem.
Zachichotała.
— Miałam na myśli robotę.
— Ja miałem na myśli ich robotę.
Odstawił rzeźbę, mierząc Vry rozbawionym spojrzeniem, i przysiadł na krawędzi stołu, tak że ich nogi się zetknęły. Vry przygryzła wargę i spuściła oczy. Miewała erotyczne fantazje, związane z tym mężczyzną, którego niezbyt lubiła, a które teraz opadły ją ze wszystkich stron. Ale Raynil Layan swoim zwyczajem zmienił taktykę. Po chwili milczenia cofnął nogę, odchrząknął i przemówił poważnie.
— Vry, wśród pielgrzymów ostatnio przybyłych z Pannowalu jest pewien człowiek nie tak zaślepiony religią, jak reszta tej bandy. Wytwarza zegary, obrabiając je precyzyjnie z metalu. Drewno nie nadaje się do twojej roboty. Pozwól, że przyprowadzę mojego mistrza i on fachowo zbuduje ci ten model ściśle według twoich wskazań.
— To nie jest zwykły zegar, Raynilu Layanie — powiedziała podnosząc wzrok na opartego o jej krzesło mężczyznę i zastanawiając się, czy w jakiejś mierze można przyjąć, że ona i on są zrobieni z połówek tego samego kamienia.
— To dla mnie zrozumiałe. Ty objaśnisz temu człowiekowi swój mechanizm. Ja zapłacę mu w brzęczącej monecie. Wkrótce obejmę ważne stanowisko, dające mi władzę i możliwości korzystania z niej wedle mej woli.
Wstała, aby tym lepiej ocenić jego odpowiedź.
— Słyszy się, że masz zarządzać oldorandzką mennicą.
Patrzył na nią zmrużonymi oczyma, na pół z uśmiechem, na pół ze złością.
— Kto ci to powiedział?
— Wiesz, że wieści rozchodzą się szybko.
— Faralin Ferd znowu miele ozorem nie pytany.
— Nie myślisz o nim najlepiej, ani o Tancie Einie, prawda? Zbył pytanie lekceważącym gestem i ujął jej dłonie.
— Ja myślę tylko o tobie, przez cały czas. Będę miał władzę, a w przeciwieństwie do różnych głupców — w przeciwieństwie do Aoza Roona — wierzę, że wiedzę można skojarzyć z władzą dla umocnienia władzy… Zostań moją żoną, a będziesz miała, co zechcesz. Będziesz miała lepsze życie. Dokonamy wszelkich odkryć. Rozłupiemy piramidę, na co mój poprzednik, Datnil Skar, nigdy się nie zdobył, mimo całego gadania.
Odwróciła twarz myśląc tylko o tym, czy jej szczupłe ciało, czy jej nierozruszana dziurka zdołają skusić i pomieścić mężczyznę. Odsunęła się od niego, wyrwawszy z uścisku ręce. Wolne teraz dłonie jak ptaki frunęły do jej twarzy, gdy próbowała skryć ogarniające ją podniecenie.
— Nie kuś mnie, nie igraj ze mną.
— Wymagasz kuszenia, moja łanio.
Mrużąc oczy otworzył sakiewkę u pasa i wyjął kilka monet. Wyciągnął je ku niej, jak łowca wabiący smakołykiem dzikiego mustanga. Podeszła ostrożnie, aby je obejrzeć.
— Nowy pieniądz, Vry. Monety. Weź je. One odmienia Oldorando. Trzy monety były nieregularnie zaokrąglone i niedokładnie odciśnięte. Na małym krążku z brązu wytłoczono „Pół Roona”, na większym miedzianym „Jeden Roon”, a na małym złotym „Pięć Roonów”. Pośrodku każdej monety wybito legendę:
Podekscytowanej Vry rozbłysły oczy. Pieniądze w jakiś sposób wyobrażały władzę, postęp, wiedzę.
— Roony! — wykrzyknęła. — Bogactwo.
— Klucz do bogactwa.
Położyła monety na odrapanym stole.
— Posłużę się nimi do sprawdzenia twojej inteligencji, Raynilu Layanie.
— Też znalazłaś sobie metodę uwodzenia mężczyzny!
Roześmiał się, lecz z jej wąskiej twarzy wyczytał, że mówi poważnie.
— Niech pół roona będzie naszym światem, Hrl-Ichor. Wielki jeden roon to Bataliksa. Maleńki ze złota — Freyr. — Palcem oprowadziła półroonówkę wokół roona. — Oto jak poruszamy się w górnej warstwie powietrza. Jedno okrążenie to jeden rok, w którym to czasie półroonówka okręciła się jak piłka czterysta osiemdziesiąt razy. Rozumiesz? Kiedy nam się zdaje, że widzimy, jak roon się porusza, to właśnie my sami jeździmy na półroonówce. Jednakże roon nie stoi w miejscu. Ma to związek z jakąś ogólną zasadą, bardzo podobną do miłości. Jak dziecko krąży wokół matki, tak pół roona wokół roona… i tak samo roon — wnioskuję — krąży wokół pięciu roonów.
— Wnioskujesz? Zwykły domysł?
— Nie. Zwykła obserwacja. Ale żadnej obserwacji, choćby najzwyklejszej, nie dokona ten, kto nie jest na nią przygotowany. Od zimowego do wiosennego przesilenia półroonówka przebiega maksymalnie z jednej do drugiej strony roona. — Pokazała średnicę tej orbity. — Wyobraź sobie, że za pięcioroonówką stoi szereg patyczków, przedstawiających nieruchome gwiazdy. A teraz wyobraź sobie, że stoisz na półroonówce. Potrafisz to sobie wyobrazić?