Och, jakież okropnie przygnębiające myśli ogarniają człowieka w tej pustce! Nigdy nie będzie mi dane cieszyć się twoim przyszłym życiem, Natanielu.
No, ale też chyba wymagam za wiele… To niebywałe, jak głęboko spadam! Czy tu nie ma żadnego dna?
Ellen nie wiedziała, jak długo tak krąży. Jedynie przyrodzone człowiekowi poczucie upływu czasu mówiło jej, że musi się tu znajdować już od bardzo dawna. Jednak „długo” i „dawno” to dość płynne pojęcia. Nie byłaby w stanie nawet w przybliżeniu określić, ile to mogło być godzin czy wręcz dni i nocy.
Długo… To określenie musiało jej wystarczyć.
Dręczyło ją też inne, bardzo nieprzyjemne uczucie.
To już koniec, myślała. Wszystko definitywnie skończone. Będzie tutaj krążyła do końca świata, prześladowana bolesnymi myślami o tym, co przegrała i utraciła.
Na tym właśnie polega okrutna zemsta Tengela Złego na wszystkich, którzy mieli odwagę go zlekceważyć.
Na wszystkich?
Przecież ona jest tutaj sama!
Ellen nie mogła pojąć, czemu zły przodek wrzucił do Wielkiej Otchłani właśnie ją. Na czym polega jej straszne przestępstwo? Czyż to nie ona mu pomogła, uwierzyła w niego w tamtym bloku, gdzie szukał swojego fletu? Och, właściwie do jakiego stopnia można być głupim? Jakim sposobem mogła w nim dostrzec samotną i bezradną istotę?
Niezadowolenie z siebie było tutaj częścią kary, zrozumiała to już dawno. Innym elementem kary był brak jakiejkolwiek nadziei. Tej idiotycznej nadziei, która ożywia nawet straceńców, ludzi chorych, skazanych na śmierć, tych, którym grozi utrata najbliższych i ukochanych… Ona zaś nie odczuwała nawet cienia nadziei. Wciąż powracały upokarzające oceny własnego minionego życia, w którym do niczego nie doszła, a którego już teraz nie mogła naprawić.
Ellen nie była gorsza niż przeciętny człowiek, z pewnością nawet była lepsza. Teraz jednak przypominały jej się same najokropniejsze rzeczy, jakieś głupstwa, których się dopuściła, złe słowa wypowiedziane w afekcie. Im dłużej myślała, tym cięższe oskarżenia ciskała jej w twarz własna pamięć. A przecież było za późno i żale nic tu już pomóc nie mogły.
Miejsce, w którym się znajduję, wygląda jak ostatnia grota Shiry, myślała zgnębiona. Ta grota, w której Shira spotkała wszystkich nieświadomie przez siebie skrzywdzonych.
Czy istnieje dla człowieka cięższa kara?
Ellen szlochała głośno.
Wciąż nie wiedziała, ile czasu minęło, lecz nieoczekiwanie stwierdziła, że nie jest już sama. Ktoś, a może nawet kilka istot znajdowało się w dole pod nią.
Skierowała w tamtą stronę światło swojej latarki. Nadal krążyła bardzo wysoko nad tamtymi, mimo to dostrzegała ich dosyć wyraźnie.
Głęboko, bardzo głęboko w dole znajdowało się dno Wielkiej Otchłani.
Ellen zadrżała. Nie mogła dokładnie zobaczyć, co się tam dzieje, ale jednego była pewna: Ci, którzy czekają na nią na dole, nie należą do pełnej życzliwości gromady przyjaciół z Ludzi Lodu.
Czekają na nią, tak, to właściwe określenie.
Nigdy nie spotkała nikogo, kto by tak intensywnie oczekiwał. Wprost promieniowało to z ich wzniesionych ku górze oczu. Jakieś groteskowe zgromadzenie dziwnie pięknych twarzy, to jedyne, co dostrzegała, poza tym wszystko było czarne, ich ubrania, ziemia pod nimi.
Twarze… Tak właśnie musiały wyglądać japońskie kobiece twarze, które Nataniel widział we śnie, przepływające obok niego i opadające w dół niczym płatki kwiatów. Tylko że to, na co teraz patrzyła Ellen, nie było takie przejmujące i piękne jak sen Nataniela. Im bardziej zbliżała się do zwróconych ku niej twarzy, tym większe ogarniało ją przerażenie.
Nagle zaczęła głośno, przejmująco krzyczeć.
Istoty w dole pootwierały gęby – tak, wolała określenie gęby, a nie usta – a ich oczy płonęły pożądliwie. Białe ręce wyciągały się ku górze, by ją pochwycić.
Ellen rozpaczliwie starała się powstrzymać opadanie, ale nie miała żadnej władzy nad swoim ciałem.
Wrzeszczała jak szalona. Bo te istoty miały długie, ostre zęby, niczym wielkie piły. Chciały ją dostać, czuła to i domyślała się również, dlaczego… Odczytywała żądzę w ich oczach, ale widziała coś jeszcze! Oczekujący nie mieli noży, bo też ich nie potrzebowali. Nie wiedziała, co zamierzają z nią zrobić, ale że potem chcą wbić zęby w jej ciało, nie ulegało najmniejszej wątpliwości.
Pamiętała zresztą opowieści z Danii. O Ludziach z Bagnisk, którzy wysysali krew ze swoich ofiar.
Ellen intuicyjnie wyczuwała, że to są Ludzie z Bagnisk. Tutaj na żadnej skale nie widziała ich inskrypcji, lecz w Górze Demonów słyszała przecież opowiadanie Sigleika o tym, jak Tengel Zły uczył go zaklęć Ludzi z Bagnisk. I nawet na moment nie wątpiła, że to właśnie ich ma pod sobą.
Teraz straciła resztki zdrowego rozsądku. Ogarnięta paniką krzyczała, wymachiwała na wszystkie strony rękami i nogami, ale to jeszcze pogarszało sprawę, bo im bardziej się szamotała, tym szybciej spadała.
Nagle coś zawirowało przed nią, coś, co szumiało i świszczało, i poczuła, że czyjaś dziwna, przezroczysta ręka chwyta ją mocno za kołnierz; Ellen przestała opadać i z całych sił przywarła do tej jakiejś zimnej i osobliwej, jakby niematerialnej istoty, która drgała i falowała, nigdy nawet na chwilę nie zastygając w bezruchu.
– Boję się, że nie uda mi się cię podnieść – rzekła istota dziwnie głuchym głosem. – Ale gdybyś zechciała usiąść mi na plecach, to moglibyśmy spróbować.
– Dziękuję – wykrztusiła Ellen. – Dziękuję, dziękuję, ty jesteś Demonem Wichru, prawda? Nie widzę cię, ale chyba nie powinnam teraz zapalać latarki, baterie się zużywają, mam jednak wrażenie, że pamiętam was z Góry Demonów i…
Uświadomiła sobie, że gada byle co, histerycznie, dla pokrycia strachu i umilkła.
– Tak, to ja – dotarła do niej odpowiedź. – My wszyscy dostaliśmy się do niewoli. Wszyscy, nawet Tajfun.
– Och, to straszne – jęknęła, ale zagłuszały ją krzyki rozczarowania, jakie wydawali z siebie Ludzie z Bagnisk. – Bardzo wam dziękuję. Już myślałam, że jestem tutaj sama. A tak, to może wspólnymi siłami zdołamy się jakoś stąd wydostać!
Demon Wichru nic nie odpowiedział i Ellen zrozumiała, że on patrzy na sprawy dużo rozsądniej niż ona. Stąd nie wychodzi się tak po prostu.
Po wciąż bardzo głośnych narzekaniach Ludzi z Bagnisk domyślała się, że Demon Wichru niezbyt szybko unosi się wraz z nią w górę. Czuła się jak ciężka bryła na jego plecach, wiedziała, że ogranicza jego ruchy, ale nie miała odwagi ratować się na własną rękę. Siedziała za jego skrzydłami, pochylona do przodu, obiema rękami trzymała się mocno jego pleców, czuła, jak skrzydła się poruszają. Jego ciało było bardzo dziwne, pod każdym względem obce. Demon był przezroczysty, znajdował się w bezustannym ruchu, a mimo to mogła się go trzymać dość pewnie. Miała wrażenie, że znajduje się w centrum czegoś na kształt oka cyklonu.
– Tak się cieszę, że przyszedłeś po mnie – powiedziała cicho. – Naprawdę nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
Bo przecież on nie musiał jej ratować, a jednak to uczynił. Teraz jednak powiedział:
– Ja też czułem się samotny. Wciąż miałem nadzieję na jakieś towarzystwo, więc kiedy zobaczyłem światło, pojawiłem się przy tobie.
– To znaczy wiedziałeś, kim jestem?
– Nie. Oznaczałaś dla mnie jedynie towarzystwo. Kiedy jednak dostrzegłem tych tam… no wiesz, kogo, to musiałem cię stamtąd jak najszybciej zabrać. Chyba się domyślasz, co one zamierzały ci zrobić?
– Tak – odparła Ellen z drżeniem.
– Jeśli tylko zdołamy się wydostać na górę, gdzie wieją silne wiatry, to one nas podtrzymają i będziemy uratowani.