– Ja spadałam prosto w otchłań – przypomniała mu nieśmiało.
– Tak, to prawda, bo ty jesteś tylko człowiekiem. Ja poruszam się dzięki wiatrom.
„Tylko człowiekiem”? Nagle Ellen popatrzyła na rodzaj ludzki z całkiem innej perspektywy. A może człowiek mimo wszystko nie jest najwspanialszym dziełem Stwórcy?
No, Demon Wichru też na pewno nim nie jest. Ale akurat teraz Ellen kochała demona już choćby za to, że się nią zaopiekował.
Zupełnie traciła orientację w tym, co się dzieje. Nie wiedziała, ile godzin minęło, gdy wreszcie jęki Ludzi z Bagnisk wydały jej się dalekie.
– Wznosimy się, Bogu dzięki – mruknęła.
A może demony nie lubią wzywania Bożego imienia? Wyglądało jednak na to, że jej wybawiciel przyjmuje takie sprawy najzupełniej obojętnie.
– Tak, rzeczywiście się wznosimy – odparł.
– A nie jesteś zmęczony?
– Nie, zmęczony nie, ale moje skrzydła są dosyć słabe i dlatego idzie nam to tak wolno.
– No, ale w każdym razie jest nadzieja. Potrzeba nam tylko czasu, musimy się uzbroić w cierpliwość.
– Tak – potwierdził Demon Wichru.
Żadne z nich nie zdawało sobie z tego sprawy, ale potrzebowali trzech dni, by dostać się do błogosławionych prądów powietrznych, które były w stanie ich utrzymać. Teraz Ellen mogła już zejść z pleców demona i wystarczyło, że trzymała go za rękę, a oboje bez żadnego wysiłku krążyli w przestrzeni.
Raz Ellen spróbowała puścić jego dłoń, ale natychmiast stwierdzili oboje, że dziewczyna ponownie zaczyna spadać. A na dół, do Ludzi z Bagnisk, wrócić nie chciała za żadną cenę!
Wiele różnych istot zostało już zepchniętych do Wielkiej Otchłani, ale Ellen i jej demon nic o tym nie wiedzieli. Podczas swojej wędrówki nikogo nigdy nie spotkali.
Natomiast gdzieś bardzo, bardzo daleko przed sobą dostrzegali w równych odstępach czasu coś jakby czerwone światło. Ponieważ jednak prąd powietrza odpychał ich w przeciwną stronę, nigdy nie zbliżyli się do tego światła na tyle, by mogli ocenić, co to jest.
Nie rozmawiali wiele. Oboje zbyt byli udręczeni własnymi myślami. Bo jak powiedział wybawca Ellen: Nawet demony mogą być nękane wyrzutami sumienia, choć może nie w ten sposób jak ludzie.
Z czasem Ellen nauczyła się coraz bardziej cenić swego towarzysza. Powiedział, że jest zdumiony, jak dobrze im się współpracuje, chociaż różnią się między sobą tak bardzo. Muszą tylko unikać takich tematów do rozmowy, jak religia, rasa, światopogląd…
Ale czyż między ludźmi też tak nie bywa?
Ellen dowiedziała się bardzo wiele o życiu demonów. O tym, że dawniej panowały one w o wiele znaczniejszym stopniu nad ziemią niż obecnie. Co prawda zawsze żyły we własnych, dość ograniczonych sferach, miały jednak dużo większe wpływy niż teraz. Po tym, gdy ludzie opanowali kulę ziemską, inne stworzenia usunęły się w cień mniej lub bardziej dobrowolnie. Przeniosły się na przykład do podziemi. Ale nigdy nie było to ich właściwe środowisko, zostały tam zepchnięte przez ludzi. Wszystkie duchy natury, takie jak demony, zaliczane do złych mocy, jak również liczne dobre siły. Miejsca człowiekowi musiały ustąpić także zwierzęta.
Tak, o tym Ellen sama wiedziała i właśnie zachowanie człowieka wobec zwierząt zawsze ją najbardziej poruszało, budziło w niej najgłębszy smutek.
– Wiem o tym – powiedział Demon Wichru. – Na wszystkich poziomach, wśród wszystkich sił natury, Ludzie Lodu cenieni są bardzo wysoko właśnie dlatego, że tyle troski okazują zwierzętom.
– Dziękuję. A czy mogłabym ci zadać jedno pytanie? Chciałabym mianowicie wiedzieć, czy demony to dobre siły, czy złe?
Demon westchnął, a potem zachichotał.
– Jakoś nie bardzo bym chciał na to pytanie odpowiadać, w każdym razie jeszcze nie teraz.
– Ale przecież ty mnie uratowałeś. To był dobry uczynek, nie możesz zaprzeczyć.
– A czyż nie jesteśmy sojusznikami? Wydawało mi się, że w Górze Demonów zostało to bardzo wyraźnie powiedziane. Walczymy z tym samym wrogiem. I na razie to powinno wystarczyć!
– Oczywiście – odrzekła i popatrzyła na niego zamyślona. – Zwłaszcza za jednym z nas chętnie podążacie, prawda?
– Bystra jesteś.
– Jakoś mi to przyszło do głowy właśnie teraz. Pewnie dlatego, że trzymam cię za rękę. Być może poznaję dzięki temu niektóre twoje… no, nie myśli, ale, powiedzmy, nastroje. Pragnienia. A kim jest ten, za którym podążacie? Czy to Nataniel? A może Marco? Albo Tengel Dobry? Targenor? Shira? Rune? Sol?
– Nie próbuj zgadywać! I tak nic nie powiem.
Demony Wichru różniły się od choćby demonów Ingrid, podstępnych niczym lisy i dość nieokrzesanych, zwłaszcza w mowie. Przewodnik Ellen, który miał na imię Fecor, prezentował pewną ogładę, język jego był poprawny, a on sam zachowywał się wobec niej bardzo przyzwoicie. Mimo to Ellen nie mogła się pozbyć uczucia jakby zażenowania czy raczej lęku. Było w nim coś, czego nie potrafiła zaakceptować.
Poza tym jednak nie miała powodów do narzekania. Było bowiem tak, jak na samym początku sobie powiedzieli: oboje czuli się potwornie samotni w tej niezmierzonej pustej przestrzeni. Każde z nich bardzo potrzebowało towarzystwa.
Dni mijały. Coraz więcej istot było strącanych do Wielkiej Otchłani, lecz Ellen i towarzyszący jej demon nic o tym nie wiedzieli. Oni wciąż żeglowali po bezkresnych przestrzeniach, zataczali ogromne kręgi, unoszeni prądem powietrznym, nie spotykając nikogo, ani ludzi, ani demonów.
Wirowali w kompletnych ciemnościach, bali się bowiem niepotrzebnie zużywać baterii latarki. Światło zapalali tylko w przypadku absolutnej konieczności. A to zdarzało się nader rzadko.
Z oczu Ellen niemal przez cały czas płynęły łzy, nie chciała jednak, by Fecor o tym wiedział. Kiedy spostrzegał, że dziewczyna jest smutna, starał się jak mógł ją rozweselić, ale ponieważ sam trwał w głębokim przygnębieniu, jego starania wypadały dość blado.
I w końcu nadszedł ten dzień – chociaż Ellen i Fecor nie zdawali sobie z tego sprawy, bo dla nich dzień niczym się od nocy nie różnił – naszedł ten moment, gdy Tengel Zły potknął się na górskiej przełęczy i w niepohamowanym pędzie toczył się w dół po zarośniętym trawą śliskim zboczu…
Wrzeszczał przy tym jak oszalały z wściekłości i bólu.
Cały ten podwójny rząd skamieniałych nieżywych przestępców zwalił się na niego. Przez chwilę leżał na samym spodzie, a powstrzymujące go niezwykłe łańcuchy sterczały jakiś czas w powietrzu, po czym przeważyły i runęły w dół, a on o mało nie skręcił karku.
Nie doszło do tego, bo przecież był nieśmiertelny, niestety, ale jego cienkie nóżki, które mocno ściskali dwaj kamienni ludzie, nie wytrzymały.
Kiedy wszystko się trochę uspokoiło i on sam mógł się jakoś pozbierać, syknął z oburzeniem:
– Połamałem sobie nogi! Nieśmiertelny władca świata nie powinien chyba doznawać takiego upokorzenia jak złamanie nogi. O, ty, władco zła spod źródła w Górze Czterech Wiatrów, czyżbyś był oszustem? Masz natychmiast uzdrowić moje nogi, bo w przeciwnym razie wypowiem ci dalszą służbę! Wkrótce ja sam będę jednym wielkim Złem, a wtedy nie będziesz mi już potrzebny, ty niedojdo, która niczego nie potrafi!
Prawdopodobnie jednak znajdował się zbyt daleko od spokojnych wybrzeży Morza Karskiego. Nikt mu bowiem nie odpowiedział, nawet echo nie odbiło się od górskich ścian. Ciszę mącił jedynie szum wiatru.
– To mnie boli! – wrzasnął Tengel rozdrażniony. – Nie chcę, żeby mnie bolało!
Klął długo i siarczyście, ale potem musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Stamtąd, ze strony Źródła Zła, nie mógł oczekiwać żadnej pomocy. Teraz musi się dostać do swojego naczynia z wodą, a ona go natychmiast uleczy. Tylko jak tam dojść?