Выбрать главу

Cisza stała się jeszcze głębsza. Duchy Ognia i Powietrza zdołały poskromić na tę chwilę podległe sobie żywioły. Rozżarzone światło padało znowu na skalną szczelinę u stóp Tiili.

Z tego, co znajdowało się poza nią, widzieli niewiele.

Nataniel wciągnął głęboko powietrze, Tova mówiła pospiesznie:

– Tak, ja wiem, że ty masz pokonać Tengela Złego, że na tym polega twoje zadanie. Ale dopiero co odnalazłeś Ellen. Nie możemy teraz żądać, byś to właśnie ty… Byś to ty złamał tę pieczęć. Ja sama też chciałabym zachować Iana dla siebie. Orin jest duchem, a demony to… demony. Zatem istnieje tylko jeden jedyny żywy człowiek, który mógłby spróbować uwolnić Tiili i otworzyć nam drogę do naczynia.

Wszyscy spojrzeli na Marca. On zaś starał się z całych sił, by jego twarz sprawiała wrażenie nieprzeniknionej.

Nikt nie powinien się nawet domyślać, jak bardzo jest wzruszony.

Tiili zwiesiła głowę, nie miała odwagi na nich patrzeć. Łzy nieszczęsnej dziewczyny spadały na skałę, tworząc na niej ciemne plamy.

Tysiące myśli kłębiło się w głowie Marca. Nie był na coś takiego przygotowany, w tych sprawach nie miał żadnego doświadczenia.

On, wielki samotnik. On, w którego żyłach płynęła krew czarnych aniołów, całkowicie pozbawionych pragnień erotycznych, albowiem ich miłość była innego charakteru niż miłość ludzi.

A jednocześnie Marco był przecież człowiekiem, dzielił z ludźmi ich tęsknotę do życia w trwałym związku z osobą przeciwnej płci. Przez te sto lat żył w ascezie, nigdy nie odczuwał niczego więcej poza tęsknotą, jakąś niejasną potrzebą czyjejś bliskości. Najbardziej dręczyła go bezgraniczna samotność, żal, że do nikogo nie należy. Tymczasem ta sprawa teraz…

Nie wiedział, jak wyrazić swoje przeżycia w tym momencie. Szczerze mówiąc przede wszystkim był to szok.

Wszystko spadło na niego tak nieoczekiwanie.

Niepewnie spoglądał w stronę Tiili.

Jakaż z niej niepospolita dziewczyna! Jaka śliczna! I bardzo, bardzo młoda. Żywił dla niej ogromną sympatię i trudne wprost do opisania współczucie.

– No jak, Marco? – zapytał Nataniel. – Podejmiesz się tego zadania?

Nie mógł odpowiedzieć. Był jak sparaliżowany.

Nataniel mówił dalej:

– Jeśli się zgodzisz, my się wycofamy, wrócimy na skalną półkę. Ja bardzo bym chciał pomóc Fecorowi, który przecież uratował życie Ellen. Boję się, że tamci beze mnie nie zdołają zerwać jego magicznych kajdan, póki nie będzie za późno. Marco, myślisz, że mógłbyś to zrobić?

Jak miał odmówić, żeby nie zranić dziewczyny?

– Idźcie – wykrztusił z wysiłkiem. – Ja porozmawiam z Tiili.

Wszyscy spoglądali na niego z wielką życzliwością, Tova pogłaskała go czule po ramieniu, po czym odwrócili się i odeszli.

Marco został sam na sam z tą drobną istotą, tak strasznie cierpiącą za sprawą okrutnego Tan-ghila, który w dodatku był jej rodzonym ojcem!

Gniew i gorycz dławiły Marca. Mógłby krzyczeć wniebogłosy z żalu, gotów był własnymi rękami zadusić tego potwora, który był ich wspólnym przodkiem, zmiażdżyć go, zetrzeć na pył, tak by nie pozostał z niego nawet ślad. Zachował jednak milczenie.

Tiili szlochała cichutko.

– Czy chcesz, żebym i ja sobie poszedł? – zapytał Marco półgłosem. Głupie pytanie, podyktowane niepewnością.

– Nie – szepnęła przestraszona. – Nie odchodź! Nie odchodź, jestem taka wdzięczna, że przyszliście, nie odchodź ode mnie!

Marco podszedł bliżej, tak blisko skalnej rozpadliny, jak to możliwe.

– Ty zrozumiałaś, o czym mówiliśmy, prawda? – spytał łagodnie.

Głos dziewczyny był zachrypnięty, odwróciła twarz w bok.

– Tak – potwierdziła z wysiłkiem.

Znowu zaległa cisza. Marco nie miał pojęcia, jak z nią o tym rozmawiać. Dziewczyna dygotała ze strachu, on sam był tak wstrząśnięty i zrozpaczony, że ukrył twarz w dłoniach i wybuchnął gwałtownym szlochem. Jedyną pozytywną sprawą w tym, wszystkim było to, że Tiili już nie prosiła, by pozwolić jej umrzeć.

Wciągnął głęboko powietrze i rzekł:

– Powinniśmy mieć dla siebie więcej czasu, Tiili. Powinniśmy móc się lepiej poznać i polubić bardziej niż teraz. Ale nie mamy tego czasu. W ogóle nie mamy czasu. Musimy pomóc Natanielowi, to on ma podjąć walkę z Tan-ghilem, który w każdej chwili może się tu pojawić. Chciałbym tylko, byś wiedziała, że ja także żyję już znacznie dłużej niż zwykli ludzie. Ja także czułem brzemię samotności, ponieważ nigdzie i do nikogo nie należę. Więc jak widzisz, Tiili, jesteśmy sobie bliscy pod wieloma względami. Tiili, Mały Kwiatuszek…

Dziewczyna przymknęła oczy i szlochała głośno.

Odważył się podejść jeszcze bliżej. Przekroczył rozpadlinę, czuł płynące z dołu gorące powietrze i znalazł się po stronie Tiili.

– Oboje pewnie mielibyśmy do siebie nawzajem wiele pytań – powiedział cicho.

– Tak. Ja też mam pytania.

– Ale nie mamy czasu. Godzina wybiła i Tan-ghil nadchodzi.

– Rzeczywiście, nie mamy – jęknęła. – Zostały jedynie chwile… już prawie widziałam zakończenie. Pragnęłam go, chciałam umrzeć, bo… potem… on mnie zabije. Ale teraz nie chcę. Teraz nie.

Te słowa dały mu odwagę, by wyciągnąć rękę i delikatnie dotknąć jej policzka. Drgnęła i jęknęła przestraszona, zaraz jednak przytuliła policzek do jego dłoni.

– Zabierz mnie, panie, stąd – szepnęła onieśmielona i zamknęła oczy.

– Zabiorę. Nie bój się mnie!

Szeptał do niej uspokajająco, pieścił jej twarzyczkę i włosy.

– Nie rozumiem tylko, jak tu przetrwałaś tyle czasu. Bez jedzenia…

– Nie potrzebowałam.

– I bez odpoczynku?

– Nie potrzebowałam też odpoczywać, z czasem jednak nauczyłam się oddalać stąd… jakbym zapadała w sen. Jak to się nazywa?

– Letarg? No tak, to musiało ci pomagać.

– I pomagało. A wszystkie funkcje fizjologiczne ustały. On to sprawił, rozumiecie, szlachetny panie. Zahamował też mój rozwój. Ten blask ognia płynący z podziemi zachował mnie w takim stanie… jak byłam.

– Rozumiem.

Marco ledwie ją widział, bo łzy współczucia przesłaniały mu wzrok. Zdjął sweter i koszulę. Czas naglił, to prawda, ale ta drobna istota nie zasłużyła sobie na brutalny pośpiech.

Nagle przemknęła mu przez głowę okropna myśl. Czytał kiedyś książkę Jamesa Hiltona i oglądał film o Shangri La, górskiej krainie, w której ludzie się nie starzeli. I o ekspedycji, która przypadkiem się tam znalazła. Jeden z członków wyprawy zakochał się w miejscowej kobiecie, bardzo młodej i pięknej. Udało im się razem uciec, ale gdy znaleźli się poza granicami doliny, czas upomniał się o swoje prawa, w jednej chwili kobieta w ramionach młodzieńca stała się zgrzybiałą, umierającą staruszką.

Co stanie się z Tiili, kiedy ją uwolnią i wyprowadzą stąd? Siedemset lat…

Ale nie powinien teraz o tym myśleć. Nie mógłby też z litości pozbawić jej życia. A poza wszystkim… obok martwej Tiili by nie przeszli.

Pozostawało mu tylko jedno.

Tiili miała teraz oczy otwarte. Patrzyła na niego pytająco, kiedy odpinał pas.

Marco dygotał na całym ciele. To zadanie przerastało jego siły. Naprawdę nie wiedział, jak sobie z nim poradzi. Dlaczego właśnie jego wybrali? To nie w porządku z ich strony.

Ale natychmiast, gdy mu to przyszło do głowy, uświadomił sobie ku swemu wielkiemu zdziwieniu, że nigdy by nie pozwolił uczynić tego nikomu innemu. Czułość dla Małego Kwiatuszka wzrastała w nim z każdą chwilą.