Выбрать главу

Dziewczyna, którą zdołał uratować tutaj w Otchłani… Sam Fecor nie bardzo to pojmował, ale naprawdę czuł się z tego dumny! A nie należy do zwyczajów demonów odczuwać dumę z dobrego uczynku.

Sam siebie nie mógł zrozumieć.

I teraz, na wpół uduszony, miał się znaleźć pod ziemią. Cóż to pomoże, że ci ludzie tutaj przyjdą? Co oni mogą zrobić?

Nagle przybysze znaleźli się przy nim.

Tajfun! Sam Tajfun się tu pofatygował. A z nim Tamlin i jeden z ludzi, nie pamiętał, jak ten chłopiec ma na imię. Trond, jak się okazało. Bardzo młody, ale cieszący się sporym autorytetem. Urodzony dowódca.

Fecor nie chciał pokazać, jak bardzo go cieszy ich przybycie.

– Wpadłem po uszy – oświadczył zachrypłym głosem. Nie chciał narzekać, ale każda najdrobniejsza kostka w jego ciele zdawała się być złamana, każdy mięsień pulsował bólem, a skóra paliła żywym ogniem.

– Zaraz temu zaradzimy – oświadczył Trond optymistycznie.

Bardzo szybko jednak wszyscy uświadomili sobie, że nie będzie to takie łatwe. Odkryli natomiast coś innego.

Próbowali rozkuć na kawałki skałę wokół nieszczęsnego Fecora i wtedy spostrzegli, że wcale nie jest to kamień, lecz niebywale twarda, sprasowana ziemia.

– Nie ma się czemu dziwić – oświadczył Trond. – To nawet dosyć naturalne. Kamień powstał przecież ze zbitej ziemi, a doszło do tego w pradawnych czasach, wtedy kiedy tworzyła się kula ziemska. Jej skorupa to piasek i lawa. Wszystkie minerały powstały w wyniku rozgrzania i stopienia się małych cząsteczek… Nie, nie potrafię tego dokładnie wytłumaczyć, ale stało się właśnie coś w tym rodzaju. W takim razie powinniśmy uwolnić Fecora bez trudu, a tymczasem to się nie udaje. Tuż za nim znajduje się jakaś bardzo stara formacja skalna, a ziemia wokół jest wyjątkowo silnie sprasowana.

– Tak. I nawet mógłbym zgadywać, dlaczego tak się stało – wtrącił Tamlin z goryczą. – Żeby uformować taką kolosalną grotę, potwory z Bagnisk musiały wydobyć i na nowo sprasować ogromne masy ziemi. W ten sposób powstały ściany…

– Masz rację – zgodził się Tajfun. – Ale wszędzie znajdują się wielkie bloki skalne ze starego górotworu.

– Oczywiście – przyznał Tamlin.

Po chwili zwrócił się ku mrocznej pustce.

– Słyszycie mnie, Ludzie z Bagnisk? – zawołał, a jego głos odbił się od skał niczym grzmot. – Mówi do was syn Lilith. Bardzo źle się obeszliście z jej synem i wnukami, źle obeszliście się ze wszystkimi, którzy znaleźli się w Wielkiej Otchłani. A teraz ja, w imieniu mojej matki, nakazuję wam: uwolnijcie tego demona!

Czekali. Słyszeli już przedtem, że Ludzie z Bagnisk chcieli opuścić Dolinę Ludzi Lodu, ale wiedzieli też, że musiał ktoś zostać na miejscu, by zniszczyć Wielką Otchłań, kiedy już pięcioro wybranych z niej wyjdzie.

Na niewielkim skalnym nawisie poniżej nich pojawił się, jakby wyszedł wprost ze ściany, wysoki mężczyzna w czarnym habicie. Zwrócił ku nim swoją piękną, trupio bladą twarz i z największym szacunkiem pokłonił się Tamlinowi.

– Nie możemy spełnić waszej prośby, szlachetny synu naszej bogini-matki – rzekł bezbarwnym głosem. – Bowiem to wielki Tan-ghil, a nie my, sprawił, że ta pokraka została uwięziona. Ale z największą chęcią spełnimy wasze polecenia później, gdyby się wam, panie, spodobało, wezwać któregoś z nas.

– Dziękuję – rzekł Tamlin krótko. – Będę o tym pamiętał.

Człowiek z Bagnisk ukłonił się ponownie, po czym odwrócił się z godnością i zniknął w skalnej ścianie.

– Tamlin! – zawołał Trond zdumiony. – Ty mówisz ich językiem! Ja myślałem, że jedynie Tan-ghil to potrafi.

– Moją łączniczką z nimi jest Lilith – odparł Tamlin. – Ona mnie tego nauczyła. A ona jest nie tylko moją matką, lecz także pramatką wszystkich tych stworów, wszystkich bóstw natury i w ogóle szarego ludku.

– Chyba powinniśmy się cieszyć, że mamy ją po swojej stronie – mruknął Trond. – Gdybyś ty, jej syn, wszedł do naszej rodziny sto lat wcześniej, uniknęlibyśmy wszystkich kłopotów z szarym ludkiem. No, ale teraz nie ma już czasu na filozofowanie. Jak my uwolnimy tego Fecora?

Wszyscy dobrze wiedzieli, jak się sprawy mają. Fecora nic nie mogło uwolnić.

Fecor naprawdę wpadł po uszy.

– Spójrzcie! – wykrzyknął Tajfun. – Błękitne światło!

– Nataniel – odetchnął Tamlin z ulgą. – Ale jakim sposobem on tu trafił?

– Dziewczyna jest z nim – wyjaśnił Fecor.

– Witajcie! – wołał Tamlin, kiedy Ellen i Nataniel znaleźli się bliżej. – Czy zauważyliście to samo, co my? Że duchy Taran-gai uciszyły gwałtowne wichry, które szalały w grocie, i teraz możemy się przemieszczać, jak tylko chcemy?

– Zauważyliśmy – potwierdził Nataniel. – No i jak wam idzie?

Trond zdał sprawę z tego, co się stało.

Fecor obserwował ich uważnie, ale bez nadziei. Kamień to królestwo Shamy, Shama trzymał go mocno i nie puszczał, ale jeszcze gorsza była magia Tan-ghila. Ponieważ to zła, czarna magia, więc nikt z zebranych jej nie znał i nie był w stanie jej przeciwdziałać.

Nataniel zbliżył się do więźnia. Fecor wpatrywał się w tego dziwnego człowieka otoczonego migotliwym niebieskim światłem i czuł płynące od niego promieniowanie.

– Ellen – powiedział Nataniel cicho, ujmując dziewczynę za rękę. – Ty wiesz, na czym polega twoja siła, prawda?

Spojrzała nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.

– Potrafisz przywoływać do siebie cierpiące dusze i pomagać im, czyż nie?

– Tak, ale zdaje mi się, że to fizyczna część osoby Fecora znalazła się właśnie w kłopotach – odrzekła.

– To prawda, przypomnij sobie jednak, co udało się zrobić Vanji, kiedy ratowała Tamlina.

Twarz Tamlina rozjaśniła się w radosnym uśmiechu. Zrozumiał, o co chodzi Natanielowi.

– Ja też pojmuję – przyznała Ellen w zamyśleniu. – Myślisz, że ty i ja powinniśmy spróbować…?

– Właśnie tak! Jesteś gotowa?

– Nie mamy czasu do stracenia. Dobrze jest znowu z tobą pracować, Natanielu – dodała z czułym uśmiechem.

Wszyscy umilkli.

Tylko Fecor nie rozumiał niczego. Na co oni czekają? Dlaczego go nie ratują?

Nagle przypadkiem napotkał wzrok Nataniela…

Trzymali się za ręce, Ellen i ten świecący Nataniel. Fecor rzucił pospieszne spojrzenie na dziewczynę i zdołał uchwycić taki sam migotliwy blask w jej oczach, ale to Nataniel przykuwał jego uwagę.

Fecor spojrzał w jego żółte oczy, które teraz sprawiały wrażenie znacznie ciemniejszych niż zwykle. Promieniowała z nich jakaś niezwykle intensywna siła, uwięziony demon czuł, że ogarnia go niewysłowiona wprost dobroć, tak wielka, że tracił dech.

– Nie, nie – jęczał, jakby chciał się bronić.

Płynęła ku niemu od Nataniela wielka ludzka miłość, od strony Ellen zaś szczera troska i współczucie dla cierpiących dusz. Oba te uczucia połączone były porażające!

Fakt, że trzej pozostali, Tajfun, Tamlin i Trond, rozumieli, o co tym dwojgu chodzi, i starali się pomóc, mobilizując wszelkie człowiecze uczucia, jakie w nich były, jeszcze potęgował działanie.

– Nie, nie! – krzyknął Fecor. – Nie mogę przyjąć już więcej!

– Nie stawiaj oporu – rzekł Nataniel łagodnie. – Musisz się otworzyć na miłość, w ten sposób nam pomożesz. Odpręż się!

Fecor gwałtownie łapał powietrze. To z pewnością niełatwa sprawa dla demona być konfrontowanym z tak ogromną dawką dobroci i troskliwości!

Szlochał bezradnie, ból rozsadzał mu piersi. Oczy Nataniela nieustannie wysyłały gorące promienie serdecznego żaru. W pewnym momencie Fecor poczuł, że ta płynąca ku niemu miłość rozsadzi go, rozerwie na kawałki, i wtedy coś zauważył…