Выбрать главу

– Chyba nie tkwię już tak mocno w tej skale – wykrztusił zaskoczony.

Nagle góra wypuściła go ze swoich objęć tak szybko i brutalnie, że ratownicy musieli go przytrzymać, żeby nie stoczył się w dół.

Skrzydła nieszczęśnika były połamane, a w Otchłani nie wiały już wiatry, które przedtem go unosiły. Wzięli go więc między siebie i szybko ruszyli w stronę skalnej półki.

Tam na ich widok wszyscy odetchnęli, a po Fecora natychmiast wyciągnęły się życzliwe, pomocne dłonie. W obecności tak wielu uzdrowicieli wszystkie skaleczenia zostały prawie natychmiast wyleczone.

I właśnie wtedy przybył Marco z Tiili w ramionach.

Wśród zebranych zaległa kompletna cisza. długo nikt nie był w stanie nic powiedzieć. Gardła mieli ściśnięte, żadne słowo nie mogło się z nich wydobyć.

W końcu pierwszy odezwał się Sigleik.

– Witaj wśród nas, siostro naszego króla Targenora! Twoje cierpienia były niepojęte, nieludzkie. Ale na szczęście minęły. Teraz jesteś wśród przyjaciół i zrobimy wszystko, żeby ci było dobrze. Dziękujemy ci, Marco, że zdołałeś ją uwolnić!

Marco skinął głową ledwie dostrzegalnie. Jego twarz była jak wycięta w kamieniu.

Opiekę nad Tiili przekazał Villemo i Halkatli z prośbą, by troszczyły się o nią najlepiej jak potrafią. I może któryś z panów mógłby ją nieść… Zgłosili się natychmiast wszyscy męscy członkowie grupy bez wyjątku. Tiili sprawiała wzruszające wrażenie w tym za dużym swetrze Marca i z tymi swoimi ufnymi, zdziwionymi oczyma. Zdziwionymi okrucieństwem Tan-ghila, a nie otaczającą ją zewsząd życzliwością i współczuciem. Te uczucia bowiem czyniły ją radosną i pełną wdzięczności, to wszyscy widzieli. Zaszczytu niesienia Tiili dostąpił jej najbliższy krewny, Sigleik, ale Halkatla i Villemo nie odstępowały go ani na krok. Chociaż tylko wybrani wiedzieli, co musiało się stać we wnętrzu czerwonego tunelu, wszyscy intuicyjnie wyczuwali, że Tiili najbardziej potrzebuje kobiecej opieki.

Mimo wszystko ich problemy dalekie były od rozwiązania. Przede wszystkim największy z nich: Jakim sposobem zdołają wyjść z Wielkiej Otchłani, z której nikt nigdy się nie wydostał?

Niepokój był wypisany na wszystkich twarzach. Z wyjątkiem jednej.

– To co robimy teraz? – zapytał Trond. – Marco otworzył czerwony tunel. Natanielu, czy wszyscy będziemy mogli przez niego przejść za tobą i twoimi wybranymi?

– Nie, na Boga, co ty mówisz? – zaprotestował tamten pospiesznie. – Ta droga wiedzie jedynie do naczynia z wodą zła. To by była straszna katastrofa, gdybyście tam weszli, wy, których nie chronią magiczne zaklęcia i napój z Góry Demonów. Wystarczy, że garstka wybranych będzie ryzykować życie. Wy musicie stąd wyjść jak najszybciej. Tylko naprawdę nie mam pojęcia jak!

– Pozwól mi to zorganizować – poprosił Tamlin spokojnie. Jego twarz nie wyrażała lęku. – Mam umowę z Ludźmi z Bagnisk.

– Ty? – zapytał Marco, który nie uczestniczył w uwalnianiu Fecora.

– Tak.

Tamlin zawołał w głąb Otchłani:

– Ludzie z Bagnisk! Syn Lilith mówi do was! Nadeszła pora, byście mogli wypełnić daną mi obietnicę. Powiedzieliście, że będziecie gotowi zrobić wszystko po mojej myśli, kiedy tylko spodoba mi się tego od was zażądać. Otóż właśnie teraz mi się podoba. Zadbajcie, aby wszystkie te niewinne stworzenia wyszły stąd przez nikogo nie niepokojone. I pospieszcie się, bo czas nagli!

W ciszy, która zaległa po jego słowach, można było wyczuć niechęć i opór.

Tamlin zawołał znowu:

– Ja wiem, że jesteście podporządkowani woli złego Tan-ghila. Ale służyliście mu już dostatecznie długo, a naszym zadaniem jest go unicestwić. Mamy możliwość to uczynić i może się to stać bardzo szybko. Co więc wybieracie? Służyć tej już i tak prawie martwej pokrace, czy sprawić radość waszej bogini, Lilith? Zostaniecie przez nią szczodrze wynagrodzeni, jeśli nam pomożecie, zapewniam was.

Echo jego słów oddalało się i w końcu zamarło. Wszyscy czekali w milczeniu.

Skąd się pojawił, nie umieliby powiedzieć, nagle jednak za nimi stanął Człowiek z Bagnisk. Ciałem Tovy wstrząsnął dreszcz grozy.

– Szlachetny synu naszej boskiej pramatki – rzekł przybyły, zwracając się do Tamlina. – W żaden sposób nie chcielibyśmy się narazić Lilith, której okazujemy prawdziwą cześć, ale wsparcie was przekracza nasze możliwości. Moglibyśmy co prawda wykopać głęboki tunel w ziemi, ale to by nam zabrało bardzo wiele czasu, panie. Wy tak długo czekać nie możecie.

– Ile czasu wam potrzeba?

Człowiek z Bagnisk wzruszył ramionami. Jego blada twarz była tak piękna, że patrzenie na nią sprawiało niemal ból. Kiedy jednak się uśmiechał, pokazywał ostre jak u piły zęby, a metaliczne spojrzenie jego zimnych oczu mroziło wszystkich zebranych na skalnej półce.

– Bardzo dużo czasu, panie – powtórzył. – Bo tutaj, w Otchłani, czasu nie liczy się obrotami Słońca, nie dzieli się go na dni i noce ani w żaden taki sposób. Tutaj panuje wieczny mrok. Możemy się przekopać, usuwać ziemię, tak jak to robiliśmy przed wielkim Tan-ghilem, ale trwało to bardzo długo i w dodatku wspomagała nas jego magia.

– Rozumiem – rzekł Tamlin krótko. Był rozczarowany, ale wierzył, że Ludzie z Bagnisk naprawdę nie są w stanie pomóc im dostatecznie szybko.

Nataniel jednak miał czas, by się zastanowić.

– Czy on powiedział „ziemia”? – spytał, kiedy Tamlin przetłumaczył słowa tamtego. – To znaczy musielibyśmy się przekopać przez stare warstwy, żeby stąd wyjść?

– Możemy was przeprowadzić okrężną drogą w ziemi tak, by omijać najtwardsze skały, panie. Ale jak powiedziałem: Na to potrzeba czasu. Bo przecież wy nie możecie przenikać ziemi tak jak my.

Nataniel nie słuchał uważnie tłumaczenia Tamlina.

– Dobrze, dobrze, rozumiem. Ale my przecież mamy potężnego pomocnika, którego ty pewnie nie znasz, bo nie należysz do wyznawców religii Taran-gai. Dziękuję ci, człowieku z praczasów, za wyjaśnienie, że można się stąd wydostać poprzez ziemię! Skoro tak, to damy sobie radę!

Człowiek z Bagnisk z szacunkiem pochylił głowę.

– W takim razie ja, za waszym przyzwoleniem, panie, powrócę do swoich. Chciałbym tylko, jeśli wolno, przypomnieć o naszej umowie: Kiedy ostatni z was z pomocą tajemniczej siły opuści grotę, my ją unicestwimy.

– W porządku. Dzięki ci za pomoc! Wracaj w pokoju!

Fałszywy uśmieszek Człowieka z Bagnisk był tak nieprzyjemny, że większość obecnych skuliła się jakby nagle zdjęta chłodem. Tamten pokłonił się raz jeszcze i zniknął, wtopił się w skałę.

Wszyscy odetchnęli.

– Co ty masz na myśli, Natanielu? – zapytał Gabriel niepewnie.

– Nie zrozumiałeś? – zdziwiła się Tova. – Wezwiemy Ducha Ziemi, to jasne! Przez skałę nie moglibyśmy się przebić, ale ziemia to co innego.

Gabriel złościł się sam na siebie, że nie wpadł na coś tak prostego.

Potem zebrali się wszyscy, oprócz psów piekielnych i innych istot, których przedtem nie znali, i prosili Ducha Ziemi z Taran-gai o pomoc. Przewodzili im w tym Orin i Vassar.

Długo czekali na odpowiedź.

Minuty mijały, a w Otchłani wciąż panowała dzwoniąca w uszach cisza, przerywana tylko raz po raz głuchymi pomrukami bestii. Nagle od prawej strony doszedł ich jakiś syczący i skrzypiący szmer. Spojrzeli tam wszyscy. W mocno sprasowanej ziemnej ścianie przy samym krańcu skalnego nawisu otworzyła się szczelina, coś na kształt wąskiej bramy, wysokiej tylko na tyle, by najwyższy z nich mógł przez nią przejść. W głębi widzieli tunel przekopany w warstwie ziemi, schodzący ostro w dół.

Spoglądali po sobie niepewnie. Niektórzy mieli dość sceptyczne miny, jakby już w dzieciństwie przestali wierzyć w cuda.