Nataniel szedł przodem.
– Rozpadlina z czerwonym światłem nadal istnieje – zauważył. – Ale zamknięcia już nie ma. Dzięki ci, Marco, że złamałeś pieczęć!
Nataniel umilkł skrępowany. Nikt z pozostałych się nie odezwał, Marco również milczał.
Przystanęli i spoglądali w dół rozpadliny.
– Nigdy się pewnie nie dowiemy, skąd płynie ten blask – powiedział Nataniel. Tan-ghil tak dobrze zna się na czarnej magii i ma tylu strasznych podwładnych, że ja nie zdołam tego zbadać. Ale mówiłeś, Marco, że to można z łatwością przekroczyć?
– Nie ma żadnego zagrożenia – zapewnił Marco. – Strumień ciepłego powietrza miał tylko zachować Tiili w takim stanie, w jakim tam przybyła.
Nataniel przekroczył rozpadlinę.
– Rzeczywiście, bez problemów.
I właśnie w tej sekundzie dopadła ich siła myśli Tengela Złego. Rozległ się trzask, z rozpadliny wysunęła się kamienna płyta i zamknęła przejście pozostałym.
– Natanielu! – krzyknęła Ellen. – Och, Natanielu, nie odchodź znowu ode mnie, nie, nie!
Tłukli pięściami i łomotali w tę ścianę, ale nic nie pomagało, była jak wtopiona w skałę.
Za nimi, w Otchłani, rozległ się huk spadających w dół mas ziemi, gwałtowniejszy niż kiedykolwiek przedtem.
Marco błyskawicznie ocenił sytuację.
– Nic nie możemy zrobić – powiedział. – Spieszmy się, z powrotem na półkę, i spróbujmy uciec ziemnym tunelem, zanim będzie za późno!
Nawet Ellen zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Ruszyli na złamanie karku, ciągnąc za sobą Gabriela, przebiegli po skalnej półce i wpadli do tunelu, gdzie ściany już zaczynały się rysować. Daleko przed sobą słyszeli wołania uciekających w panice swoich towarzyszy i przyjaciół.
Ian i Marco biegli na końcu, mając przed sobą Ellen, Tovę i Gabriela. Byle jak najdalej od mas ziemi, które waliły się z dudnieniem niemal tuż za nimi!
Bardzo szybko dogonili główną grupę.
– Szybciej! – wołał Marco, zanosząc się jak wszyscy gwałtownym kaszlem z powodu kurzu w powietrzu. – Szybciej, bo zostaniemy tu wszyscy żywcem pogrzebani!
Tunel gwałtownie opadał w dół, co w sposób naturalny pomagało im w biegu, ale też ziemia tutaj osypywała się szybciej i w większych ilościach. Zdążyli jednak stwierdzić, że ściany zawaliły się tylko w grocie, gdy ją opuścili, posuwali się w zasadzie bezpiecznym tunelem (dzięki ci, Duchu Ziemi!), a jedyne, co ich ścigało, to masy ziemi zsuwające się do tunelu z zawalonej groty.
Raz po raz ktoś się przewracał, ale natychmiast był przez towarzyszy stawiany na nogi. Nikogo nie wolno było porzucić. Halkatla miała tuż za plecami ziejącą paszczę jednego z psów piekielnych, więc gnała jak szalona już choćby z tego powodu, zaś Estrid i Jahas, biegnąc, przekomarzali się ze sobą przez cały czas. Bez przerwy coś do siebie pokrzykiwali, dodając sobie nawzajem otuchy.
Ian i Marco byli najbardziej narażeni, wciąż mieli za piętami osuwającą się ziemię, wielokrotnie byli zasypywani, ale z pomocą innych wstawali i znowu uciekali dalej.
Korytarz wił się pomiędzy górami, których nie widzieli. Przez cały czas biegli w ciemnościach. Przewodnik musiał uważać, by prowadzić pozostałych środkiem tunelu. Nie było to zresztą takie trudne, bowiem tunel był dość wąski, dwie osoby z trudem mogły się w nim wyminąć. Stopniowo przejście stawało się coraz niższe, jakby spłaszczone, co okazało się korzystne. Masy ziemi nie sunęły już w takim tempie jak poprzednio, łatwiej było unikać zasypania. Po chwili grunt znowu zaczął się podnosić i ziemia już im tak bardzo nie zagrażała. Mogli oddychać spokojnie, lecz nadal przemieszczali się naprzód możliwie najszybciej, wszyscy oblepieni ziemią, na wpół uduszeni i śmiertelnie przerażeni.
– Widzę światło! – krzyknął nagle Trond. Całkiem przypadkiem znalazł się na przedzie, ale to mu akurat najbardziej odpowiadało.
I rzeczywiście! Daleko przed nimi migotało maleńkie światełko, które rosło w miarę, jak się do niego zbliżali, aż w końcu okazało się sporym otworem, bramą wręcz, wyjściem na wolność!
Z niepokojem wydostawali się na zewnątrz, jedno za drugim, przecierając oczy i strzepując z twarzy, z włosów, z ubrań… w każdym razie ci, którzy mieli ubrania.
Otwór znajdował się pod jednym ze skalnych nawisów. Nikogo nie dziwiło, że znaleźli się w pobliżu grobu Kolgrima.
Stali wyczerpani, zszokowani, niezdolni się ruszyć, zanim ktoś pierwszy nie osunął się na kamienie. Większość jednak stała nadal. Otwór za nimi zamknął się na zawsze.
Marco rzucił pospieszne spojrzenie na Tiili, która została opatulona w jakieś palta i ułożona wygodnie. Kobiety zajmowały się nią bardzo troskliwie.
Teraz powinna się odmienić, gwałtownie zestarzeć, zmienić w zgrzybiałą staruszkę i skonać tam, gdzie leży, u ich stóp.
Ale nic takiego się nie stało. I Marco zrozumiał, że było tak, jak Tiili powiedziała: Tengel Zły zatrzymał jej rozwój dokładnie w tym momencie, gdy ją przymocował do ściany. Miała więc dziewiętnaście lat i dopiero od tej chwili jej życie będzie się znowu toczyć dalej. Będzie się starzeć powoli, dokładnie tak samo jak każda dziewiętnastolatka. Chyba nie tak Tengel Zły to sobie zaplanował, on miał zamiar ją wykorzystać, by zdobyć tym sposobem dostęp do wody zła, a potem zabić. Krótko i bez komplikacji.
Teraz jednak zaczynało się dla niej nowe życie. Siedemset lat później…
Co sobie to dziecko pomyśli o dzisiejszym świecie? Ona, która nigdy nie wyszła poza Dolinę Ludzi Lodu.
Marca ogarnęło niejasne pragnienie, żeby to on mógł być tym, który pokaże jej świat. To by było wspaniałe, lecz ona z pewnością ma go już dość…
Nagle Tiili spojrzała na niego. Nieśmiała i zawstydzona, natychmiast odwróciła wzrok. On także zaczął patrzeć gdzie indziej, na dolinę.
Był wczesny ranek. Rosa i szron walczyły ze sobą o miejsce na krzewach i źdźbłach zeszłorocznej trawy, Części dawniej zamieszkane odcinały się dość wyraźnie, poza tym jednak w dolinie panowały zarośla i chaszcze. Nie było owiec ani kóz, które by je przycinały, a w ciągu tych czterystu lat, odkąd ostatni ludzie odeszli z doliny, klimat się prawie nie zmienił. Marco dostrzegał dawne wejście do doliny, a także miejsce, gdzie znajdował się straszny dom czarowników, natomiast gospodarstwo Tengela Dobrego i Silje nie było widoczne ze zbocza, na którym teraz stali.
Tova i Gabriel leżeli wyciągnięci na trawie i odpoczywali.
– Cóż za koszmar – jęknął chłopiec.
– Czy ja wiem? – odparła Tova. – Najgorsze są chyba te koszmary, które graniczą z rzeczywistością.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Otóż śniło mi się kiedyś, że leżę we własnym łóżku, i rzeczywiście wtedy leżałam, że wstaję, żeby sobie przynieść z kuchni szklankę wody. Ale wiedziałam, że mamy w kuchni coś strasznego, już teraz nie pamiętam, co to miało być, w każdym razie bardzo się tego bałam. No i kiedy już w tym śnie weszłam do kuchni, nagle drzwi za mną się zatrzasnęły i znalazłam się w ciemnościach. A wtedy coś zaczęło okropnie stukać w drzwi wejściowe z zewnątrz. Zaczęłam wrzeszczeć jak szalona, leżąc w łóżku, oczywiście, wiedziałam, że mi się to wszystko śni, i miałam nadzieję, że rodzice przybiegną mnie obudzić. W końcu przyszli, ale minęło bardzo wiele czasu, zanim znowu odważyłam się sama w nocy wejść do kuchni.
– Ja cię rozumiem, Tova – powiedział Ian, który przysłuchiwał się rozmowie. – Masz rację. Mnie się też kiedyś przydarzyła taka przygoda. Kolega, z którym mieszkałem w jednym pokoju, wyszedł rano do pracy, a ja zaczynałem później, więc mogłem jeszcze zostać w łóżku. W chwilkę po wyjściu kolega wrócił, słyszałem, jak przekręca klucz w zamku, i powiedziałem coś do niego zdziwiony, że wraca. On nic nie odrzekł, tylko usiadł na krawędzi łóżka i patrzył na mnie strasznym wzrokiem, dyszał przy tym wolno, ze świstem. Tylko tak siedział, nic więcej się nie stało. Potem okazało się, że to był sen, kolega wcale nie wracał, ale żaden inny sen nie przeraził mnie tak bardzo jak ten.