Tam! Tam musiał się przyczaić Tan-ghil!
A zatem odkrył, że Nataniel tutaj jest. Niedobrze!
Ale właściwie… Tengel Zły też posiadał znakomite zdolności i wyczulone zmysły.
Dlaczego nie zionie w stronę Nataniela tym swoim obezwładniającym smrodem? Na co czeka?
Może nie był swojego wroga tak całkiem pewien? Może tylko niejasno wyczuwał, że ktoś znajduje się w jego królestwie, i chciał ukradkiem przekonać się, kto to, zanim uderzy?
Tak, to z pewnością słuszna konkluzja, lecz Nataniel miał wrażenie, że kryje się za tym coś więcej.
I nagle pojął, co to takiego zatrzymało Tan-ghila, którego przecież nigdy nie dręczyły żadne skrupuły w sprawie, kto stoi mu na drodze. Nataniel mimo woli dotknął jednej z butelek, które miał przytroczone do paska. Do paska Iana, należy dodać, bo przecież Ian pożyczył mu swoje spodnie. Cztery butelki wypełnione jasną wodą! No, powiedzmy, prawie cztery, butelka Marca była wypełniona ledwie w jednej czwartej.
To jasna woda powstrzymywała Tan-ghila!
I kiedy teraz Nataniel to sobie uświadomił, mógł też swoimi szczególnie wrażliwymi zmysłami odkryć jeszcze coś innego. Niczym czujny pies odbierał strach promieniujący od złej postaci, kryjącej się w sąsiednim korytarzu.
Lekki uśmieszek pojawił się na wargach Nataniela.
– Jestem silny, Ellen – przesłał telepatycznie wiadomość do ukochanej. – Gdziekolwiek się znajdujesz, moja najdroższa, pamiętaj o jednym: Posiadam siły, o których nigdy nie wiedziałem, zdolności przekraczające wszelkie granice!
Miał jednak również poważną ułomność, niestety. Nie wiedział mianowicie, gdzie się znajduje naczynie z wodą zła. A Tengel Zły wiedział! Musiało ono być gdzieś blisko, ale…
Nie, chyba jednak nie tak bardzo blisko, to jedno jest pewne. Nataniel przypomniał sobie z przerażeniem ów ogrom zniszczenia natury po zewnętrznej stronie gór. Tutaj niczego podobnego nie dostrzegał. Tutaj było cicho, przynajmniej na razie.
Musiał iść dalej, powinien jako pierwszy dotrzeć do naczynia. Ale jak miał to zrobić, skoro teraz droga była zamknięta? Znalazł się niemal w takiej samej sytuacji, w jakiej znajdował się kiedyś Marco w starciu z Lynxem – żaden z nich nie mógł podejść blisko drugiego. Marco miał przy sobie jasną wodę, której Lynx śmiertelnie się bał. Lynx natomiast miał ramię, którego Marco powinien się wystrzegać.
Ale co ma Tengel Zły? Chmury trującego odoru? To by przecież Nataniela nie uśmierciło i prawdopodobnie Tengel Zły o tym wiedział. Tylko że ten nędznik mógł ukrywać w rękawie jeszcze wiele kart atutowych.
No, a już prawdziwą katastrofą skończyłaby się cała wyprawa, gdyby to on pierwszy doszedł do naczynia z wodą zła.
Do tego nie wolno dopuścić!
Nataniel znajdował się w potrzasku. Nie mógł iść naprzód, bo Tan-ghil zamykał mu drogę. A zawrócić? Nie, tego w żadnym razie nie zrobi!
Och, jakże on nienawidził tych zamkniętych podziemnych korytarzy! Chciałby wyjść na zewnątrz, poczuć się wolny, walczyć z otwartą przyłbicą. Te podstępy, to nieustanne czajenie się każdemu mogło odebrać wolę i chęć do walki.
Żeby tylko udało mu się dostać do naczynia!
Nataniel starał się opanować. Jak najprościej mógłby odnaleźć tego rodzaju schowek? Nie słuchem, nie…
Zamarł w bezruchu, a wspomnienia z historii Ludzi Lodu przepływały przez jego umysł.
Tula umiała w dzieciństwie widzieć przez ściany. Czy on nie mógłby…?
Poprzez skalną ścianę?
Chyba zwariował, żeby sobie wyobrażać coś takiego!
I znowu to zwątpienie we własne możliwości! To uczucie absolutnie odbierało mu zdolność do działania, niszczyło go. Dźwięki, które dopiero co słyszał, ucichły, w pomieszczeniu znowu zapanowały nieprzeniknione ciemności.
Miał ochotę krzyczeć głośno z rozczarowania i gniewu na własną głupotę.
Ellen, błagał w myślach, Ellen, daj mi siłę! Już sama myśl o tobie mi pomaga. Jestem silny, jestem wybrany, Ten Wybrany, mam przy sobie wodę Shiry, na co ja jeszcze czekam?
Przez dłuższą chwilę starał się tak właśnie myśleć, a na jego twarzy pojawiały się powoli uśmiech i zdecydowanie. Wnętrze korytarza znowu stało się widoczne i ponownie słyszał pospieszny, urywany oddech Tengela Złego za ścianą.
Naczynie… Szukaj, Natanielu! Gdzie jest naczynie?
Tu właśnie wyczuwał opór. I w końcu zrozumiał, że to siła myśli Tan-ghila dodatkowo chroni przed nim kryjówkę z naczyniem.
A w takim razie powinno się ono znajdować dość blisko, chociaż Nataniel nie miał możliwości, żeby je zlokalizować.
Ale, ale… Opór ujawniał również coś innego: Tengel Zły domyślał się, że idzie ku niemu silny i niebezpieczny przeciwnik!
Ta myśl bardzo wzmogła w Natanielu chęć walki. Pewność siebie wzrastała, świadomość celu płonęła w jego wzroku, a uśmiech stawał się szerszy i bardziej złowieszczy, jakby chciał powiedzieć: „No, a teraz zobaczymy!”
„Skromność jest cnotą, ale daleko się z nią nie zajedzie”, powtarzał sobie jakiś cytat.
I rzeczywiście, bardzo niewiele zostało już z tamtego niepewnego, ostrożnego Nataniela.
Tengel Zły zdołał dostrzec zaledwie tyle, że coś przemknęło naprzód w korytarzu Nataniela; brzmiało to tak, jakby minął go samochód pędzący z szybkością ponad stu kilometrów na godzinę. Starzec wydał z siebie groźny ryk i pomknął swoim korytarzem naprzód.
To wyścig na śmierć i życie do ukrytego naczynia, pomyślał Nataniel.
Pędził tak, że prawie nie dotykał ziemi, ale Tan-ghil był szybszy, poznał to po cieniu, jaki mignął mu w poprzecznym przejściu.
Nataniel uznał, że byłoby błędem nadal biec w tym samym kierunku. Teraz mógł zrobić tylko jedno. Przy następnym poprzecznym przejściu skręcił w stronę Tengela i rzucił się w pościg za uciekającym wrogiem. Niestety, to przejście było wąskie i kręte, w dodatku dzieliło się na dwoje. Nataniel stracił kilka dziesiątych części sekundy na podjęcie decyzji, kiedy więc znalazł się w korytarzu, nikogo przed sobą nie zobaczył. Ale kłęby trującego pyłu jeszcze się nie rozwiały, nietrudno było się zorientować, w którą stronę tamten pobiegł.
Tengel udał się na lewo. Dlaczego właśnie tam? zastanawiał się Nataniel. Wydawało mu się to kompletnie nielogiczne, naczynie powinno się znajdować bardziej na prawo, w stronę doliny.
Tylko że przecież kręcili się, zrobili pewnie w tych korytarzach wiele okrążeń i Nataniel mógł stracić wyczucie kierunku.
Było już na to za późno, szkoda, że dopiero teraz o tym pomyślał, ale przecież mógł się postarać zobaczyć cały labirynt z góry, z lotu ptaka, jeśli tak można powiedzieć. Tak jak to zrobił Heike w zamku duchów w Stregesti.
Ale Nataniel nie miał już na to czasu, teraz miały decydować sekundy.
Daleko w przodzie mignęła mu szara rozwiana peleryna. Czyżby stary zaczynał tracić siły?
Raczej nie.
Korytarz skręcał znowu w lewo. Dziwne!
I nagle zrozumiał.
Tengel starał się wywieść go w pole. Pociągnąć w złym kierunku, jak najdalej od naczynia.
O, nie, mój drogi, nic z tego nie będzie, pomyślał ze złośliwą satysfakcją i zatrzymał się gwałtownie.
Tan-hgil również przystanął. Odsunął się na bok, jakby chciał się oprzeć plecami o skalną ścianę.
Nataniel wiedział, o co chodzi. Gdyby pobiegł dalej, wpadłby prosto w pułapkę. Na końcu korytarza ziała szeroka, długa jama. Stamtąd poleciałby na złamanie karku w otchłań.
Zawrócił. Pędził z powrotem jak szalony, bo teraz deptał mu po piętach wściekły Tan-ghil.
Najwyraźniej Nataniel biegł we właściwym kierunku, bowiem jego przodek gnał za nim co sił w nogach.
Z trudem Nataniel unikał zmiażdżenia przez lawinę kamieni, jaką Tengel na niego raz po raz spuszczał za pomocą magicznych formułek. Nieco dalej z sufitu zsunęła się skalna płyta, by zamknąć mu drogę, lecz Nataniel okazał się szybszy. Padł na ziemię i przekoziołkował pod głazem, zanim ten całkiem zamknął przejście. Oczywiście potłukł się, boleśnie poocierał skórę, jedna stopa uwięzła mu na chwilę, ale mimo wszystko uciekł.