Płyta natychmiast znowu się uniosła, by Tengel Zły mógł go dalej gonić. Zbliżał się też niebezpiecznie szybko. Miał przecież tę wyjątkową umiejętność przesuwania się kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, jakby płynął w powietrzu.
Nataniel biegnąc odwiązał od pasa jedną z butelek i otworzył ją. Odwrócił się gwałtownie, gotów chlusnąć wodą na Tengela Złego, lecz starca tam nie było. Musiał gdzieś zniknąć, ale dopiero co, przed sekundą. Być może ukrył się w jakimś poprzecznym przejściu, bo domyślał się, co planuje przeciwnik? A może znał jakąś drogę na skróty do kryjówki?
Nataniel wpadł we wściekłość. Nie zamierzał się poddawać. Gdyby jednak miał lepszą orientację w tym terenie!
Zanim zdążył się nad wszystkim zastanowić, wyraził życzenie, by pojawiło się więcej światła, a jednocześnie bardzo zamaszystym ruchem wylał całą zawartość butelki na górską ścianę. Niestety, nie do końca we właściwym kierunku, ale skąd miał wiedzieć, który kierunek jest właściwy, skoro od tak dawna kręcił się w podziemiach?
Działanie jasnej wody było po prostu cudowne. Nie mógł uwierzyć własnym oczom.
Wzniesione w wyniku czarów ściany rozpadły się, jakby się roztopiły, rozpłynęły w nicość, a przed nim rozpościerała się otwarta przestrzeń. Mroczną sieć korytarzy zalało światło dnia.
Nie, to nie było światło dnia. To jakiś cudowny, magiczny blask, którego Nataniel nie potrafiłby opisać. I wtedy to zobaczył. Naprzeciwko niego ział w górskiej ścianie wielki otwór, a w jego głębi rysowały się kontury dużego lodowca, górującego nad niemal całą Doliną Ludzi Lodu.
I lód leżał też ponad wielką salą, którą otworzyła jasna woda. A ten dziwny blask to były promienie słońca przedzierające się przez lodowy dach, migotliwe, zimne, martwe światło.
Nataniel nie miał jednak czasu na podziwianie świetlnych fenomenów. Rozejrzał się pospiesznie wokół i dosłownie w ostatniej sekundzie zdołał jeszcze zobaczyć burą pelerynę Tengela Złego, znikającą w jednym z mnóstwa korytarzy, jakie zostały teraz odsłonięte.
Bez namysłu rzucił się w pogoń, czyniąc sobie wyrzuty, że stracił zawartość całej butelki. Ale warto było! Gdybym musiał jeszcze jakiś czas pozostać w tym zamkniętym mrocznym świecie, to bym niechybnie zwariował, pomyślał. Powinienem pokropić też trochę tamten korytarz, ale muszę teraz oszczędzać wodę, nie wolno mi już stracić ani kropli.
Woda będzie potrzebna przy ukrytym naczyniu. I pewnie też dla pokropienia Tengela Złego, jeśli mam w ogóle do naczynia podejść. Tylko że on pewnie bardzo się pilnuje, wie, co mu grozi.
Nataniel bez przeszkód posuwał się naprzód wąskim korytarzem, kierując się po prostu obrzydliwym odorem. Nagle jednak musiał się zatrzymać.
Pojawił się jakiś nowy smród. Nowy w tym miejscu, lecz Nataniel go rozpoznawał. Tak cuchnęła martwa ziemia w zniszczonej okolicy.
Znajdował się zatem w pobliżu naczynia.
Ostrożnie okrążył najbliższy narożnik, skręcił w kolejny korytarz i…
Odwaga go opuściła. Rozczarowanie rozlało się w duszy szeroką falą. Było tak źle, że płacz dławił go w gardle.
Wszystko na próżno! Wszystko! Zawiódł wszystkich, którzy oczekiwali od niego wielkich czynów, zawiódł całą nie domyślającą się niczego ludzkość, wszystkie zwierzę ta, całą cudowną naturę na Ziemi.
Znajdował się teraz w długiej grocie, której ściany zostały oblane jakimś kwasem i smród unosił się taki, że z największym trudem oddychał.
Ale nie to było najgorsze.
Najgorsze było to, co działo się na drugim krańcu groty. Nataniel wszedł akurat w odpowiednim momencie, by zobaczyć, jak Tengel Zły z triumfem w oczach wydobywa z kryjówki naczynie z wodą zła.
ROZDZIAŁ XI
Wstrząśnięty i zdjęty grozą przyglądał się Nataniel rozgrywającej się przed nim scenie.
Przyszedł za późno. Tracił czas na burzenie ścian pomiędzy korytarzami. Tymczasem Tengel Zły go uprzedził…
I żeby tylko to. Nataniel dobrze pamiętał krzyk, który się rozległ, kiedy skropił jasną wodą ściany groty. Domyślał się, że czyniąc to on sam niepotrzebnie sprowokował Tengela Złego do szybszego działania. Starzec zebrał siły i rzucił się do kryjówki.
– Ale ja się teraz poddać nie mogę – wyszeptał Nataniel zdrętwiałymi wargami. – Nie mogę się poddać. Tylko co robić?
Tan-ghil, który napije się wody zła, będzie niepokonany, niezwyciężony. Nigdy w życiu nie dopuści Nataniela tak blisko, żeby ten mógł go oblać jasną wodą. Wręcz przeciwnie. Teraz to Tengel Zły może zabić Nataniela jednym ruchem ręki nawet z dużej odległości, samym gestem, może nawet samą tylko siłą myśli.
Jeśli tylko napije się wody…
Powoli w Natanielu budził się instynkt samozachowawczy: przed nim działo się coś, co chyba nie należało do planu.
Tak, teraz to zobaczył. W ciągu stuleci ukryte naczynie, amfora podobna do tej, którą Shira przyniosła z Góry Czterech Wiatrów, została przesycona własną, wydobywającą się z niej trucizną. Z tej odległości Nataniel nie widział, czy to wyłącznie patyna, czy też grubsza warstwa jakiegoś osadu, w każdym razie naczynie wyglądało jak przedmioty, które wydobywa się z ziemi lub z wody, gdzie leżały przez wiele, wiele lat.
Kształtu amfory można się było jedynie domyślać, przypominała bowiem bryłę zastygłych minerałów czy też skamieniałej ziemi. Tengel Zły ledwo był w stanie ją podnieść, denerwował się bardzo i niecierpliwił, bo najwyraźniej nie wiedział, jak otworzyć naczynie. Wszystko było twarde niczym żelazo, a pokrywka zdawała się jak przylutowana.
W takim razie mamy jeszcze cień szansy, pomyślał Nataniel.
Podszedł bliżej, a tymczasem zdążył odpiąć od pasa kolejną buteleczkę.
Tengel Zły zobaczył go. Ten mały potworek położył uszy po sobie, oczka zwęziły mu się w szparki, rozdziawił gębę. Wydobywały się z niej kłęby szarozielonego, trującego, obrzydliwego dymu.
Nataniel odskoczył. Nigdy by nie przypuszczał, że te opary mogą być tak morderczo silne. Piekła go skóra twarzy i rąk, starał się nie wciągać powietrza, a i tak do jego płuc dostawały się spore ilości tego paskudztwa; miał wrażenie, że mu rozsadzi piersi.
To właśnie musiał przeżywać Heike. I Heike zmarł w kilka dni później.
Nie, nie wolno mi tak myśleć. Jestem silniejszy od Heikego, on nie był tak dobrze chroniony jak ja.
Mimo to Nataniel się bał.
Cofnął się na tyle, by opary już go nie mogły dosięgnąć. Tylko że stąd nie byłby w stanie polać ani Tengela, ani jego naczynia jasną wodą.
Tak więc w końcu stanęli naprzeciw siebie. Twarzą w twarz. Tan-ghil i jego potomek z dużo późniejszej epoki.
Patrzyli na siebie, lecz dzieliła ich znaczna odległość.
Nataniel z trwogą obserwował, jak trucizna rozchodzi się po jego ciele. Najchętniej skorzystałby z tej drogi, którą sobie sam otworzył, i wybiegł na świeże powietrze, jak najdalej od tej zakażonej groty.
Gdyby udało mu się pociągnąć za sobą Tengela, mogliby stoczyć równą walkę na otwartej przestrzeni. Tutaj Tengel ma ogromną przewagę, to on przecież ukształtował ten labirynt i w ogóle wszystko, znał wejścia i tam, i z powrotem.
Kiedy tak mierzyli się nawzajem wzrokiem, ręce Tengela nieustannie pracowały, by oczyścić naczynie z tego, co się na jego powierzchni nazbierało. Ale bryła okazała się ciężka, a skorupa skamieniałych minerałów bardzo twarda. Nataniel wiedział, że powinien teraz podbiec, wylać wodę Shiry i skończyć z tym całym paskudztwem, lecz nogi odmawiały mu posłuszeństwa, nie miał siły oderwać stóp od ziemi. Był bliski omdlenia, postać Tengela Złego rozmazywała się w obłokach wciąż napływających oparów, a ból w piersiach przyprawiał go niemal o utratę zmysłów.