Nie mógł jednak okazać tego swemu wrogowi. Musiał sprawiać wrażenie, że jest silny i zdecydowany. I niebezpieczny.
Zresztą stwierdził, że nie tylko słabość mąci mu wzrok, lecz także atmosfera panująca w grocie. Trujące opary przesycały powietrze, które również zrobiło się szarozielone, a wokół snuły się szarozielone smugi.
Nataniel zdawał sobie sprawę z tego, że jego ciało nie jest zdolne do ataku. I także dlatego stał bez ruchu.
Shiry również wzywać nie mógł. Jeszcze nie teraz. Musiała tu przybyć, by wylać jasną wodę na wodę zła, tego bowiem żywy człowiek uczynić nie mógł, ale jak ona ma tego dokonać, skoro naczynie nie zostało otwarte? Nataniel musiał czekać, nie wolno mu niepotrzebnie narażać Shiry.
Wiedział jednak teraz, jak przerażająco krótki czas dzieli ten moment, w którym Tengel Zły otworzy amforę, od chwili, gdy napije się wody.
Pomiędzy tymi dwoma momentami musi się stać to, co najważniejsze, unicestwienie wody zła, odebranie jej strasznej mocy!
Tan-ghil rozejrzał się wokół i najwyraźniej znalazł to, czego szukał. Uderzył pięścią w ścianę, przy której stał, i odłupał duży, ostry kamień. Zaczął nim z całej siły tłuc w amforę i wkrótce odpadł od niej spory kawał skorupy.
O, nie, nie, pomyślał Nataniel nieoczekiwanie znowu stanowczy. Tak łatwo ci to nie pójdzie!
Wyciągnął w stronę tamtego rękę i wypowiedział krótkie zaklęcie.
Tengel Zły ponownie uniósł rękę trzymającą kamień, by znowu uderzyć w naczynie, ale nagle drgnął i ostrze wbiło się z całą siłą w dłoń trzymającą amforę.
Wlepił wściekłe ślepia w Nataniela, który ostrożnie zrobił kilka kroków w przód. Przerażony i zdumiony potwór nieco się cofnął.
– A! – wrzasnął Nataniel i gromkie echo rozległo się wśród gór. – Domyślam się, że widzisz na mojej głowie czarną koronę. Ja jestem prawnukiem Lucyfera i w moich żyłach płynie jeszcze inna niezwykła krew. Demonów Wichru…
– Gówniane demony! – syknął Tengel Zły z nienawiścią nieoczekiwanie piskliwym głosem, śliniąc się i plując, lecz mimo to dość wyraźnie. – To cholerni zdrajcy!
– I Demonów Nocy.
Na tę wiadomość Tan-ghil jedynie parsknął. Otworzył znowu gębę tak, że Nataniel widział czarny jęzor, a grota wypełnił kolejny szarozielony, cuchnący obłok.
Tym razem Nataniel był przygotowany, błyskawicznie odwrócił się do tyłu i rękami mocno zatkał usta i nos. Ale i to, co zdołało się wcisnąć do płuc, sprawiało mu piekący ból. Nie zniosę tego dłużej, myślał. Nie zniosę. Co robić, co robić, jak to wytrzymać?
Och, gdybym tak mógł oprzeć się o ścianę, żeby on nie spostrzegł mojej słabości!
Ellen… Ellen, chcę żyć dla ciebie. Jeszcze raz myśl o tobie dodaje mi sił.
Ellen, ty, którą odzyskiwałem i ponownie traciłem, odzyskiwałem i traciłem, raz za razem.
Ellen, moje życie, światło moich oczu!
Rzuciłbym wszystko i wyczołgał się stąd na czworakach, w jasność, na świeże powietrze, do słońca! Jak najdalej stąd!
Ale tego właśnie zrobić nie mogę. Moje miejsce jest tutaj. Muszę walczyć, dopóki nie padnę.
Oddychał urywanie, co chwila się krztusił.
To nie tylko takie wyobrażenie, że myśl o Ellen dodaje mu sił, wzmacnia go psychicznie. Rzeczywiście czerpał siły z myśli o niej. Była to siła miłości i dobroci. Tak, bo jeśli się kogoś kocha, to człowieka przepełniają same dobre uczucia. Siłą Nataniela zaś była właśnie miłość, miłość człowiecza. Zauważył, że nienawiść do tego potwora jakby spycha go w dół, czyni go słabszym, wobec tego starał się to uczucie w sobie stłumić. Nie udawało mu się, lecz myśl o Ellen pomagała. To było radosne odkrycie.
Widział przed sobą jej miłą, uśmiechniętą twarz i czuł ciepło w sercu. A właśnie tego potrzebował, by ponownie zaatakować tamtego starca, na razie tylko słownie, ale jednak.
– Ja też jestem Wybranym wśród Ludzi Lodu! – zawołał.
Tan-ghil spoglądał na niego rozbieganymi oczkami, ale udawał, że nie robi to na nim wrażenia.
– Co, nie znaleźli lepszego?
– Ja jestem siódmym synem siódmego syna.
– No to co z tego?
– To oznacza, że mam, między innymi, uzdrawiające ręce. I potrafię leczyć również moje własne rany.
Czy naprawdę potrafi coś takiego? Czy byłby w stanie uleczyć rany, które otrzymał za sprawą Tan-ghila?
Ale najwyraźniej jego słowa wywarły pewne wrażenie, bo starzec nieustannie jak zaczarowany wpatrywał się w jego koronę. Najbardziej go poruszało pokrewieństwo Nataniela z czarnymi aniołami.
I nagle na scenie dokonała się zmiana. Przez chwilę Nataniel nie widział wyraźnie, postać złego przodka zamazywała się, ale już po chwili uświadomił sobie, co to takiego.
O Boże! Tengel Zły wykorzystał moment zamroczenia, żeby uskoczyć w bok, ukryć się w jednym z bocznych korytarzyków i tam spokojnie otworzyć amforę z wodą.
Nataniela ogarnęła rozpacz.
– Nie, nie! – krzyczał przerażony.
Nie był w stanie myśleć o powrocie do ciemnego labiryntu, w którym nie miał wielkich szans na dogonienie Tan-ghila.
Ale musiał rzucić się w pogoń. Mimo wszelkich przeszkód, mając właściwie wszystko przeciwko sobie, musiał przebiec pod ścianami na drugą stronę groty i dalej ścigać uciekającego.
Tengel Zły odkrył właśnie, że Nataniel nie jest niewrażliwy na trujący odór. Nędznik mógł się teraz ukryć za każdym narożnikiem, za każdym skalnym występem i w odpowiedniej chwili skierować ku niemu z bardzo bliska zatruty obłok. Nataniel by tego nie przeżył.
Walka nie przebiegała tak jak Nataniel oczekiwał. Coraz bardziej upewniał się w tym, że brak szczegółowego planu może go wiele kosztować. Że to bardzo istotny błąd. Ale jakie plany można przygotować, kiedy ma się do czynienia z istotą tak podstępną jak Tengel Zły, o której poza tym wie się tak niewiele?
Znalazł się ponownie w ciemnych, ciasnych korytarzach. Trujące pary rozsadzały mu piersi, nogi nie chciały go już nosić, szumiało mu w uszach i kręciło się w głowie tak, że nie był w stanie myśleć.
Muszę się stąd wydostać, to jedyne, co był w stanie sformułować. Od tego zależy moje życie, muszę wyjść na zewnątrz. Tutaj umrę.
Mimo to biegł coraz dalej, coraz bardziej zagłębiał się w labirynt.
Wkrótce musiał spojrzeć prawdzie w oczy: Walka już została rozstrzygnięta. On przegrał.
No bo jak zdoła w tych pomieszczeniach dogonić Tengela? Skoro ledwo się może poruszać? Zły przodek będzie miał dość czasu, żeby otworzyć naczynie.
W następnym momencie coś w wielkim pędzie przeleciało obok niego i podjęło pościg za Tengelem. Nataniel nie zdążył zobaczyć, co to takiego, stwierdził jedynie, że to coś ogromnego, i chyba nie jedna istota, a co najmniej dwie. W sekundę potem rozległ się potworny krzyk Tan-ghila, krzyk zaskoczenia i bólu.
Słyszał coś jakby zwierzęta, które wściekle warczały, ujadały i gryzły, zrobił się tumult, jakiego jeszcze nigdy nie słyszał.
Wtedy Nataniel pojął, co to przeleciało obok. Nic dziwnego, że te istoty wydały mu się takie obce, takie trudne do zidentyfikowania!
W świecie ludzi takie zwierzęta nie istnieją. Na pomoc Natanielowi przybiegły dwa psy piekielne.
Tengel Zły wrzeszczał w śmiertelnym strachu:
– Przestańcie! Won! Zjeżdżajcie stąd! Nie, au, wynocha!
Ale wściekłe ujadania trwały nadal.