Nataniel był chroniony przez butelki i przez wiele jeszcze innych czynników. Mimo to nie miał odwagi zbliżyć się do Tengela, nie mówiąc już o naczyniu. Jego ciało nie wytrzymałoby kolejnej porcji trującego dymu. Nie mógł też stojącej nad strumieniem bestii skropić jasną wodą, odległość była zbyt duża. Marco zdołał tego dokonać w stosunku do sobowtóra, posłużył się przy tym kamieniem, który zmoczył wodą, a potem cisnął w przeciwnika. Ale w pobliżu Nataniela nie było żadnych wolno leżących kamieni.
Czuł się niewypowiedzianie zmęczony, oddychał ciężko, z bólem w piersiach, lecz starał się, żeby niczego nie było po nim widać. By ukryć swój stan, oparł się mocniej o górską ścianę, teraz już prawie siedział z kolanami pod brodą. Na jego wargach gościł jednak uśmiech.
Jeszcze by tego brakowało, żeby okazał słabość!
Tan-ghil gapił się na niego niczym rozjuszony byk.
– Siedź sobie, siedź! Ale jak myślisz, kto może czekać dłużej, ty czy ja? Jesteś śmiertelnikiem, prędzej czy później będziesz musiał dać za wygraną. Natomiast ja jestem nieśmiertelny. Czekałem na swoją ciemną wodę przez siedemset lat, to mogę też przeczekać jeszcze tych kilka lat twojego życia. Będzie ono z pewnością niezbyt długie, zwłaszcza jeśli się uprzesz, żeby je tu przesiedzieć.
Tengel Zły trafiał bez wątpienia w sedno. Żeby nie wiem jak Nataniel starał się pokierować sprawami, to i tak on musi wykonać najbardziej ryzykowny krok.
W powietrzu wyczuwało się coraz większy chłód, który ciągnął od pobliskiego lodowca. Nataniel zaś miał na sobie tylko spodnie. Reszta jego ciała została pokryta czerwonordzawymi, zeskorupiałymi teraz farbami. Ale magiczne znaki, niestety, nie grzały.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Wkrótce cień lodowca obejmie miejsce, na którym Nataniel siedzi, widział go już zresztą w postaci ciemnej plamy na trawie, podpełzającej coraz bliżej. Sylwetka jednego z psów piekielnych rysowała się groteskowo nieco niżej przy zejściu w dolinę. Głowa psa zasłaniała Tan-ghilowi słońce.
On sam zaś zachowywał się teraz podejrzanie spokojnie. Co też znowu kombinuje ten jego chory umysł?
Nataniel, który wykorzystał czas na planowanie kolejnych posunięć, wkrótce miał się tego dowiedzieć. Jego myśli powoli zaczynały wyławiać z głębin pamięci niejasne wspomnienia, kiedy nieoczekiwanie coś przykuło jego uwagę.
W gruncie rzeczy już od dłuższego czasu jego zmysły rejestrowały jakieś dziwne wrażenia, ale on je zlekceważył. Teraz jednak kątem oka dostrzegł jakiś cień. W dole i po części za jego plecami. Instynktownie chciał to od siebie odpędzić i poczuł bolesne ukłucie w rękę, odwrócił się i przerażony stwierdził, że po ziemi, najwyraźniej w jego kierunku, pełznie rój jakichś niedużych obrzydliwych stworzeń, przypominających robaki; paskudztwo wyłaziło z groty.
Nie, nie, to coś chciało atakować nie tylko jego. Roiło się wszędzie, obłaziło jego spodnie i wciskało się do przytroczonych do paska torebek, w których znajdowały się buteleczki z jasną wodą.
Nataniel zerwał się na równe nogi i jak szalony strzepywał z siebie robactwo. Zresztą chyba nie należało tych małych potworków nazywać robakami, bo miały one po sześć nóg, chwytliwe pazury i ostre zęby.
Z czymś takim nie można walczyć ludzką bronią…
Stwory zrodziły się w wyobraźni Tengela Złego albo może przybyły tu z innego wymiaru, który tylko on znał. Tak czy inaczej trzeba je było przepędzić!
Pytanie tylko, jak.
Nataniel usłyszał za sobą skrzekliwy, pełen zadowolenia śmiech Tengela i wiedział, że nie wolno mu spuszczać z tego nędznika oczu. Przedtem jednak musiał się rozprawić z dręczącą go, pełzającą czeredą.
Zauważył, że jego czarna korona zaczyna się znowu pojawiać i świeci coraz wyraźniejszym blaskiem; posłużył się więc płomiennym światłem czarnych aniołów, tak jak to kiedyś w dzieciństwie czynił Marco, wzbudzając tym nieopisany zachwyt Ulvara.
Robaki zaczęły uciekać, ale Nataniel ich nie zabijał.
– Nie chcę wam zrobić nic złego, małe stworzenia – rzekł łagodnie. – Wracajcie do domu!
Rój się rozproszył. Nataniel wiedział, że stwory nie chcą tu już wracać.
Ale Tengel Zły nie tracił czasu, a na niego blask czarnej korony nie działał. Nataniel odwrócił się gwałtownie i w ostatniej chwili zdołał dostrzec, że zły przodek zamierza się posłużyć magią.
Dzięki kilku krótkim słowom Nataniel zdołał odzyskać nad nim kontrolę. Nie mógł pozwolić, by Tengel znowu wziął naczynie. Jeszcze nie teraz.
Tan-ghil się wściekał. Wypluwał z siebie jak najgorsze przekleństwa, bowiem jego stopy już prawie zdołały się oderwać od podłoża, a teraz znowu został unieruchomiony. A naczynie znajdowało się tak irytująco blisko, dokładnie tuż za zasięgiem jego ręki. Żeby nie wiem jak Tengel Zły się starał, to i tak jego pajęcze kończyny nie były w stanie się wydłużyć i pochwycić upragnionej amfory.
Próbował przyciągnąć do siebie naczynie siłą myśli. Nataniel okazał się jednak dostatecznie czujny i otoczył amforę niewidzialnym magicznym kręgiem. Tan-ghil starał się go przełamać, lecz bez skutku.
Stary drań nie był w najlepszym humorze…
Nataniel ponownie usiadł pod ścianą, posyłając Tengelowi ostrzeżenie, że nie będzie tolerował żadnych głupstw. Teraz chciał zastanowić się w spokoju.
Pomyślał, czy by nie zaproponować staremu kompromisu, że mianowicie pozwoli, by tamten spróbował oczyścić naczynie ze skamieniałej skorupy, ale nie zdecydował jeszcze, jak dokładnie miałby sformułować dalszą część propozycji, gdy przez jego mózg zaczęły przepływać jakieś dziwne obrazy i wspomnienia.
Heike…
Dlaczego właśnie teraz przypomniał mu się Heike?
Heike był w stanie wyczuwać wibracje, wibracje śmierci, obecnych w pobliżu ludzi i wiele innych. Ale akurat takie zdolności nie były teraz Natanielowi potrzebne.
Nie, to musi chodzić o coś innego.
Starał się przywołać w wyobraźni wizerunek tego wielkiego bohatera Ludzi Lodu…
W oczach Heikego mógł odczytać najdawniejszą historię rodu, może nawet aż do czasów Tengela Złego? Oczy Heikego zawierały tak wiele. Mistykę, czary, prahistorię… I jakieś pustkowia z czasów tak oszałamiająco odległych, że wszystko zdawało się być przesłonięte mgłą…
Rozmyślania Nataniela zostały przerwane przez atak złego Tan-ghila. Co prawda tylko słowny, ale i to wystarczyło, by mu przeszkodzić.
– Mogę cię unicestwić, zetrzeć w proch! – syknął potwór. – Mogę unicestwić wszystkie twoje możliwości, twoich pomocników…
– Cicho bądź! Nie mam teraz dla ciebie czasu! – warknął Nataniel niecierpliwie.
Tan-ghil aż otworzył gębę na taką bezczelność i tyle pewności siebie.
Ta zaczepka jednak była brzemienna w skutki. Cokolwiek myśli Heikego chciały przekazać Natanielowi, to już nie przekażą, wizja się rozwiała.
Nataniel miał wrażenie, że trujące opary przeżarły mu płuca, że w jego piersiach znajduje się teraz bolesna dziura.
Ellen, Ellen, pomyślał zdjęty rozpaczą. Nie jest takie pewne, że stąd wyjdę, że wrócę do świata. Żyj swoim życiem i ciesz się szczęściem, jakie uda ci się stworzyć, moja ukochana, ale nie zapomnij o mnie! Pozwól, bym żył dalej w twoich wspomnieniach jako smutne marzenie z czasów młodości! Bo teraz mam wrażenie, że wyszłaś z Wielkiej Otchłani. Jesteś na zewnątrz, twoje ciepłe, niespokojne myśli do mnie docierają. Ellen, moja droga, kochana…
W tym momencie szczerze zazdrościł Ianowi, który zdążył obdarzyć Tovę dzieckiem. Och, jak dobrze rozumiał teraz Iana i jego lęk, by nie umrzeć bezpotomnie! Gdyby on i Ellen mogli mieć dla siebie tylko jedną jedyną noc, choćby jedną godzinę, to on chciałby postąpić tak samo, jakkolwiek egoistycznie to brzmi. Wiedział też, że Ellen zgodziłaby się z nim. Ona też, podobnie jak Tova, chciałaby mieć żywe świadectwo swej utraconej miłości.