– Odszukaliśmy Shamę, który, jak wiesz, nie jest ulubieńcem Lucyfera. A kiedy go przycisnęliśmy, wyjawił nam, że Tan-ghil nigdy nie pił wody zła! I że jeśli tak twierdzi, to kłamie!
– Co takiego? To jakim sposobem stał się tym, czym teraz jest?
– Pamiętasz chyba, że Shira również znalazła się tylko pod mgiełką rozpryskującej się wody i już samo to wystarczyło, jeśli o nią chodzi. Tak też było prawdopodobnie z Tan-ghilem. I dopiero kiedy będzie mógł się napić ciemnej wody, stanie się naprawdę niebezpieczny.
– Aha. To by rozwiązywało wiele zagadek. Nieustannie się zastanawiałem, dlaczego on musi się napić po raz drugi!
– Nas również to dziwiło. I dlatego zmusiliśmy Shamę do mówienia.
– W porządku! Teraz wiemy, jak się sprawy mają. Dziękuję wam!
Głos Runego zamilkł i Nataniel mógł kontynuować swoje poszukiwania. Minęło trochę czasu, nim powrócił do osady na stepie, ale wszystko odbyło się bez przeszkód.
Tym razem czuł się pewniej. Wiedział dokładnie, której jurty szuka.
Wewnątrz znajdował się Tan-ghil. Był ośmioletnim, na pierwszy rzut oka urzekającym chłopcem. Ale gdy przyjrzeć się bliżej, człowiek doznawał szoku na widok tego całkowicie pozbawionego uczuć, lodowatego spojrzenia jego ślicznych oczu. Piękna dziecinna buzia była wprost odpychająca przez ów całkowity brak szacunku dla innych, dla ich prawa do istnienia.
Ale matka… Gdzie jest matka? Żyje jeszcze, czy Nataniel trafił nie w ten czas?
Ponad wszystkim unosił się monotonny, niepokojący głos szamańskich bębenków, dziwna, zawodząca muzyka. Dokonywała się pierwsza w roku wiosenna ofiara.
Tan-ghil siedział w kącie, naburmuszony.
Wejście do jurty zostało otwarte i do środka weszła jakaś kobieta. Nataniel nie miał wątpliwości, że to matka chłopca, znał ją z dawniejszych swoich podróży w czasie.
Zatem żyła jeszcze. Bardzo dobrze.
Kobieta dopadła do chłopca.
– Dlaczego się tu ukrywasz, ty diabelski pomiocie? Dlaczego nie wyjdziesz na plac, ty, który masz się stać największym szamanem?
– Nie chcę mieć nic wspólnego z tymi idiotami!
Matka patrzyła na niego przez chwilę. Nataniel stał, rzecz jasna niewidzialny, tak, że spoglądał prosto w jej twarz. W pewnym sensie była to piękna twarz, choć w ostatnich latach bardzo się już postarzała. Ta twarz również, obok wyraźnej dumy ze swego dzieła, wyrażała samo zło.
W końcu kobieta powiedziała spokojnie:
– Nie przejmuj się tym, co głupi o tobie gadają. Oni nie rozumieją twojej wielkości. Przecież wiesz, że masz w sobie zdolności, które uczynią cię największym szamanem w okolicy! Weź teraz jakieś okrycie i wyjdź, ty przeklęta gadzino!
I właśnie wtedy to się stało. Nataniel widział, że oczy chłopca robią się wąskie jak szparki, a twarz blednie z wściekłości. Z rykiem, który przeraził nawet zupełnie niezagrożonego Nataniela, chłopiec rzucił się na matkę. Ta broniła się zaciekle, wykrzykiwała przekleństwa i próbowała przywrócić mu rozsądek, jeśli coś takiego w ogóle jest możliwe. Tan-ghil chwycił tasak do mięsa czy jakiś inny tego rodzaju przedmiot i zaczął nim rąbać matkę. Rąbał i rąbał jeszcze długo po jej śmierci.
Takiego wściekłego gniewu Nataniel nie mógłby sobie nigdy nawet wyobrazić. Wstrząśnięty i rozdygotany powrócił do swojego czasu.
Ten czas zresztą wcale nie był radośniejszy. Stał tu oto ten sam Tan-ghil, o dziewięćset lat starszy, ale tak samo zły i podły, a Nataniel obiecał, że pozwoli mu otworzyć naczynie…
Czy można się znaleźć w trudniejszej sytuacji? zadawał sobie pytanie.
Co Rune miał na myśli? Nataniel nie zauważył żadnej słabości u ośmioletniego chłopca, więc też i później żadne łagodniejsze uczucia nie mogły chyba zrodzić się w jego przenikniętej złem duszy.
Westchnął głęboko. Nie wróżyło to nic dobrego.
Jakim sposobem Shira zdąży wylać jasną wodę na naczynie z wodą zła, zanim Tengel zdąży się jej napić?
Gdyby tak Nataniel mógł w inny sposób zdjąć skamieniałą skorupę z naczynia!
Rzucić w nią kamieniem?
W pobliżu Nataniela nie było żadnych wolno leżących kamieni.
A może usunąć skorupę za pomocą magii?
Podjął taką próbę. Naprawdę próbował, ale żadne czary nie miały mocy wobec naczynia z wodą zła.
Skoro jednak Tan-ghil nigdy się nie napił tej wody, to może jego siła też nie jest taka wielka, jak on udaje?
I wcale taki silny nie był. Raz po raz Nataniel i inni również widzieli, jak Tengel Zły się ośmiesza. Najlepszy dowód, że potwór nie zdołał dotychczas pokonać Wybranego z Ludzi Lodu! Jeśli chodzi o magiczną siłę, to byli sobie mniej więcej równi.
Mimo wszystko Tan-ghil był wystarczająco groźny. A śmiertelnie niebezpieczny stanie się od chwili, gdy uda mu się napić wody zła!
Nataniel pojęcia nie miał, co robić. Był kompletnie bezradny. I taki potwornie zmęczony! Powieki same mu opadały!
Zrobiła się już noc, wiosenna, pełna tajemnic noc. Nad ziemią unosiła się niebieskawa mgiełka. Tan-ghil i psy piekielne majaczyli teraz tylko jak niewyraźne cienie. Całkiem ciemno jeszcze nie było, minęła pewnie połowa maja…
Nie, znowu jego myśli schodzą na boczny tor! I omal nie zasnął. To niebezpieczne!
Co też matka Tan-ghila powiedziała szczególnego, że wprawiła chłopca w taką wściekłość? W taką desperację? Nakrzyczała na niego, owszem, ale jednocześnie okazywała nieskrywaną dumę, więc przykre słowa nie powinny były go tak rozzłościć, że prawie stracił rozum. Z pewnością matka często go upominała.
Może więc to była ta kropla, która przelała czarę?
Co ona takiego powiedziała? „Dlaczego się tu ukrywasz, ty diabelski pomiocie? Masz przecież być naszym największym szamanem! Weź okrycie i wyjdź, ty przeklęty gadzie!”
W tym, co powiedziała matka chłopca, nie mógł znaleźć nic, co by tłumaczyło ten niepohamowany wybuch gniewu.
Chociaż…?
Coś zaświtało Natanielowi w głowie.
Jeśli miałby rację, to… to nareszcie by się dowiedział, dlaczego to akurat on został wybranym.
Ale to nie mogło być tak, to niemożliwe!
Myśli jakby zamarły, rozwiały się i Nataniel nie zdołał ich pozbierać.
Rune? Rune powiedział, że gdyby Nataniel poznał słabość Tan-ghila, to by to sparaliżowało jego zdolność do działania.
I tak właśnie stało się teraz!
Nie! Nie, nie, nie! Wszystko w Natanielu się burzyło, wszystko protestowało. Nie chciał tego, nie mógł.
Ale przekonanie, że to jednak prawda, narastało. Stawało się coraz klarowniejsze. To mogło być możliwe!
W tym samym momencie, kiedy Nataniel wyraźnie sformułował swoją myśl, Tengel Zły wydał z siebie ryk przerażenia. Dygocząc ze strachu wysłał w stronę Nataniela kolejną porażającą błyskawicę.
Tym razem jednak Wybrany z Ludzi Lodu zdążył uskoczyć i błyskawica trafiła w górską ścianę, krzesząc snopy iskier.
Przecież ja sam też to potrafię, pomyślał Nataniel. Czyż nie pochodzę z czarnych aniołów, podobnie jak Marco? Przecież to jest Marca specjalność!
Władczo wyciągnął rękę w stronę Tan-ghila i wypuścił z niej syczące, niebieskie płomienie, które trafiły potwora między oczy. Tengel szarpnął się w tył, ale natychmiast musiał się wyprostować. Wrzeszczał przejmująco, płaczliwie i zarazem wściekle, ale wcale nie z bólu i nie ze strachu przed błyskawicami Nataniela, lecz z dzikiego przerażenia, że wszystko zmierza ku końcowi. Jego słaby punkt zostanie lada moment ujawniony!
– Czego się boisz? – syknął Nataniel. – Nie sądzisz chyba, że ja stworzyłem jakieś zagrożenie dla ciebie? Nigdy w życiu nie chciałbym mieć z czymś takim do czynienia!
Tengel trochę się uspokoił. Wciąż jednak stał tak, jakby gotował się do skoku, szarpał się i wyrywał, by wyzwolić się z magicznych kajdan.