Do uszu Nataniela dotarł inny głos. Głęboki, bardzo piękny i melodyjny głos, który mówił:
– Natanielu! Oczekuję, że dasz sobie z tym radę.
Lucyfer! Mój Boże, myślał Nataniel w popłochu. Co to się dzieje?
Poczuł zimny dreszcz na plecach, skulił się gwałtownie.
– Ale Marco – wyjąkał. – Marco jest silniejszy ode mnie.
Głos powrócił:
– Marco nie dałby sobie z tym rady, wiesz dobrze. Jesteś jedynym, który może się tego podjąć, na całej ziemi nie ma nikogo drugiego. Szukaj wsparcia u Ellen, ona jest dla ciebie dobra. I rób to, do czego zostałeś wybrany!
– Ale to nieludzkie żądanie! Jak się to wszystko może skończyć?
– Musisz! Od ciebie zależy, jaką metodę wybierzesz, ale to musi zostać wykonane. Powinieneś także wiedzieć, że Shira jest gotowa. Znajduje się teraz bardzo blisko ciebie. Wezwij ją, gdy tylko przełomowa chwila nadejdzie.
Gwałtowny zimny dreszcz wstrząsnął Natanielem.
Nigdy mi się to nie uda, nigdy, oni muszą to zrozumieć!
Psy piekielne miały wieki kłopot z utrzymaniem w miejscu zdesperowanego Tan-ghila. Zdawał się nie zwracać uwagi na ich groźne pomruki i ukąszenia, był tak przerażony, że po prostu przestał je dostrzegać.
Nataniel ponownie słyszał głos Lucyfera:
– Tylko Tan-ghil może się zbliżyć do naczynia z wodą zła, tylko on może oczyścić naczynie z otaczającej je skorupy. Ale najpierw musi zostać osłabiony, Natanielu. Musi zostać osłabiony za pomocą tego, co już teraz wiesz, w przeciwnym razie Shira nie zdąży na czas wypełnić swojego zadania, bo on szybciej dopadnie do wody.
Nataniel jęknął z przerażenia i bezsilności.
– Ale przecież to są sprawy, nad którymi ja nie panuję. Zresztą moje siły już się wyczerpały, roztrwoniłem wszystkie.
– Nigdy nie powinieneś był się dowiedzieć, na czym polega słabość Tan-ghila, to niebezpieczne dla ciebie. Ale my mamy tylko ciebie, Natanielu! Jesteś jedynym, który jest w stanie tego dokonać. Ty i wspierające cię myśli Ellen. Ufam ci, mój drogi, taki bliski krewniaku!
Głos rozpłynął się w powietrzu.
Tengel znowu posłał w stronę Nataniela swój trujący obłok, ale on zdawał się tego nie zauważać, zresztą obłok i tak chybił. Wyglądało na to, że psy piekielne są na tę truciznę całkowicie niewrażliwe.
Nataniel miał własne ogromne zmartwienie, które teraz pochłonęło go bez reszty. Co oni sobie myślą? Czego oni ode mnie oczekują? Teraz wiem, że Rune miał rację, i Lucyfer również. Nigdy nie powinienem był się tego dowiadywać, bo teraz będzie mi tysiąc razy trudniej wykonać zadanie. Ale to i tak by się nie udało. Nigdy, w żadnych okolicznościach!
O, pomóż mi, Ellen, pomóż mi! W ogóle nie mam pojęcia, jak się zabrać do tego beznadziejnego zadania. To wszystko to jednak wielka i ponura groteska!
Tym razem w Kosmosie panowało milczenie. Ellen raz czy dwa zdołała nawiązać z nim kontakt telepatyczny przy ich dawniejszych wspólnych pracach, teraz jednak widocznie była zajęta czym innym, bo zupełnie nie reagowała na jego wysiłki. Albo może on był zbyt wstrząśnięty, by wysyłać dostatecznie silne sygnały do niej? To ostatnie było znacznie bardziej prawdopodobne.
Na firmamencie nie pokazała się ani jedna gwiazda, księżyc też nie świecił. Niebo zaciągnęło się cienką warstewką chmur, jakby chciało zasłonić swoje gwiazdy i swój księżyc przed tym, co działo się w pewnej górskiej kotlinie na nieprzyjemnie zimnej ziemi.
Tengel Zły miotał w Nataniela wściekłymi przekleństwami, życzył mu śmierci, najgłębszych upokorzeń i temu podobnych kar. Wybrany z Ludzi Lodu jednak tego nie słuchał.
– Nie – jęczał z cicha. – Nie, nie, nie! Ja nie mogę, ja nie chcę!
Ale cały świat, ten świat, który żądał od niego tak wiele, odwrócił się od niego plecami.
ROZDZIAŁ XIV
Majowa noc nie jest długa. Nataniel odkrył, że te groteskowe postaci przed sobą widzi jakby trochę wyraźniej. Bardzo mu to odpowiadało. Nie miał ochoty bić się w ciemnościach z fantomami. Położenie było już i tak wystarczająco złe.
Plan Nataniela polegał na tym, by doprowadzić siebie i Shirę do, jeśli tak można powiedzieć, stuprocentowej gotowości bojowej, a potem uwolnić Tengela Złego. Ta sytuacja bowiem, w której obaj się znaleźli, nie mogła do niczego doprowadzić.
Kierował swoje myśli do Heikego i Benedikte, a tymczasem włączyła się do „rozmów” Tova, potem Rune i oboje skierowali go w głąb czasu, gdzie miał szukać przypuszczalnej słabości Tan-ghila.
I ta słabość rzeczywiście istniała. Owszem, istnieje naprawdę, myślał Nataniel z goryczą. Właśnie ze względu na nią on został Wybranym. Teraz wiedział już na pewno, że Marco nigdy by nie zdołał pokonać Tan-ghila. A poza tym, myślał z ironicznym, samokrytycznym uśmiechem, poza tym nie ulega wątpliwości, że wiele z tych czynów, których ostatnio dokonałem, leży poza zasięgiem możliwości Marca.
Czy to możliwe, że jestem silniejszy niż Marco?
Pod pewnymi względami, tak. Nie powinienem jednak być zarozumiały. Ale, z drugiej strony, z pewnością byłoby lepiej, gdybym się pozbył przynajmniej części moich kompleksów wobec Marca.
Odetchnął głęboko i znowu podjął swoje próby złamania Tengela Złego.
Ale właściwie czy to wroga należało pokonać, żeby wszystko inne mogło się udać? Czy może raczej Nataniel sam siebie musiał pokonać, przemóc się! Nawet w najbardziej fantastycznych przypuszczeniach nie byłby w stanie sobie wyobrazić, że tak się to wszystko ułoży.
Był dokładnie tego samego zdania co Lucyfer, zawsze był tego zdania: To niemożliwe, by Shira zdążyła wylać jasną wodę do naczynia Tengela Złego, zanim on sam zdąży się napić wody zła.
Gdyby Nataniel teraz pozwolił swemu złemu przodkowi otworzyć naczynie, mógłby mu prawdopodobnie wyrwać je z rąk, zanim tamten zdążyłby wypić choć kroplę. Ale i tak coś by się wylało. A to by mogło oznaczać katastrofę dla ziemi w okolicy, nie wolno do tego dopuścić.
– Tan-ghil – rzekł zmęczony. – Czy pamiętasz jurtę na wschodnioazjatyckich stepach?
Przez moment panowało milczenie, po czym Tengel zagdakał:
– Pamiętam wiele jurt.
– Ale ja mam na myśli tę wyjątkową. Tę, w której mieszkałeś i w której zamordowałeś swoją matkę.
Wściekły krzyk niemal ogłuszył Nataniela:
– Milcz, ty podstępny bękarcie! Nie masz pojęcia o tamtych sprawach!
– Wiem sporo.
Tengel szarpał się w tył i w przód, by uwolnić stopy, ale wciąż stał w tym samym miejscu. Ciągle miotał przekleństwa i rzucał na Nataniela zaklęcia, lecz Wybranemu nie robiły one najmniejszej krzywdy.
Dla Nataniela jedno było oczywiste: Jeśli teraz uda mu się złamać Tengela Złego, osłabić jego wolę, to nie powinien niszczyć go ostatecznie, bo przecież pokraka musi jeszcze mieć dość sił, by otworzyć naczynie zła. W przeciwnym razie nie będzie na świecie nikogo, kto mógłby to zrobić, naczynie będzie leżało i rozsiewało wokół siebie zarazę. Podobnie jak wiele nowych wynalazków chemicznych, które ludzie stworzyli, a po wykorzystaniu nie umieją się ich pozbyć.
– Tej nocy, kiedy zostałeś poczęty, brakowało czegoś w magicznym wywarze – powiedział do Tengela Złego.
– Niczego nie brakowało! – odciął się tamten tak głośno, że echo odbiło się od skał.
– Owszem, brakowało – upierał się Nataniel. – Tego samego brakowało też w nocy, kiedy przyszedłeś na świat.
– Zamknij się, gówniarzu!
– Nie było tam alrauny, wiedziałeś o tym?
– Nie potrzebuję żadnej alrauny! – wrzasnął Tan-ghil wściekle, by zagłuszyć przerażające słowa Nataniela. – Obiecałeś mi, że będę mógł otworzyć naczynie!