– Jaką sumę ma pan na myśli? – zapytał szybko Cohen.
– Mój klient nie chce dla siebie ani centa. Martwi go jednak sytuacja sześcioletniej córeczki, której beztroska matka szasta pieniędzmi na lewo i prawo. To również jeden z powodów, dla których radca prawny Northern Case Mutual tak szybko przyjął propozycję. Naprawdę bardzo trudno byłoby wywalczyć zwrot odszkodowania od pani Lanigan. Dlatego też Patrick chciałby zapewnić córce skromny fundusz powierniczy, niedostępny dla jej matki.
– Jak duży?
– Ćwierć miliona dolarów. Chciałby również dostać drugie tyle na pokrycie kosztów rozpraw sądowych. W sumie chodzi zatem o pół miliona, w dodatku wyegzekwowane jak najszybciej, aby nikt z zarządu waszej firmy nie znalazł się w kłopotliwej sytuacji po opublikowaniu przedstawionych panom zdjęć.
Sądy południowego wybrzeża wyróżniały się bezprzykładną hojnością w przyznawaniu odszkodowań ludziom występującym w sprawach cywilnych przeciwko różnego rodzaju instytucjom. Przed spotkaniem Ladd wytłumaczył Cohenowi, że gdyby doszło do rozprawy o celowe spowodowanie rozległych obrażeń cielesnych, najpewniej zapadłby wielomilionowy wyrok na niekorzyść Aricii i obu towarzystw ubezpieczeniowych. Cohenowi, który sam był prawnikiem z Kalifornii, nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Zresztą jego zwierzchnicy stanowczo wyrazili chęć polubownego załatwienia sprawy.
– Krótko mówiąc, mielibyśmy wyasygnować pół miliona dolarów w zamian za pisemną rezygnację z wszelkich roszczeń wobec firmy? – spytał teraz.
– Zgadza się.
– Przyjmiemy takie warunki.
Sandy pospiesznie sięgnął do aktówki i wyjął plik papierów.
– Dla panów mam również przygotowany wstępny tekst umowy. Proszę się z nim zapoznać.
Wręczył prawnikom dokumenty i wyszedł z salonu.
ROZDZIAŁ 35
Psychiatra był bliskim przyjacielem doktora Hayaniego. Jego drugie spotkanie z Laniganem trwało dwie godziny i okazało się równie bezproduktywne jak pierwsze. Dalsze konsultacje były bezcelowe.
Patrick poprosił o skrócenie rozmowy, chciał bowiem wrócić do izolatki i w spokoju zjeść obiad. W rzeczywistości jednak ledwie tknął przyniesioną porcję, oglądając wieczorny dziennik telewizyjny. Ani razu nie padło jego nazwisko. Później wyszedł na korytarz i zaczął gawędzić ze strażnikami. Przez całe popołudnie Sandy informował go telefonicznie o rozwoju wydarzeń, on jednak nie mógł się doczekać na stosowne dokumenty. Obejrzał teleturniej Jeopardy, próbował się też skupić na lekturze nudnej powieści.
Dochodziła już ósma, kiedy z korytarza doleciał głos McDermotta, pytającego strażników, jak się miewa więzień. Można było odnieść wrażenie, iż Sandy z wyraźną satysfakcją używa słowa „więzień”.
Patrick powitał go w drzwiach. Jego adwokat wydawał się skrajnie wycieńczony, był jednak uśmiechnięty.
– Wszystko załatwione – oznajmił, przekazując mu stos papierów.
– A co z dokumentami i nagraniami?
– Przekazałem materiały godzinę temu. Odbierali je w obstawie kilkunastu federalnych tajniaków. A Jaynes oświadczył przy pożegnaniu, że jego ludzie będą mieli co robić przez całą noc.
Patrick usiadł przy swoim prowizorycznym biurku, tuż pod stojącym na wysięgniku telewizorem. Zaczął dokładnie czytać treść umów, jakby delektował się każdym słowem. Sandy przyniósł ze sobą obiad, szarą papierową torbę z hot dogami, toteż jął się posilać oparty o poręcz łóżka, oglądając transmisję jakiegoś meczu rugby z Australii na kanale sportowym.
– Krzywili się na te pół miliona? – zapytał Patrick, nie podnosząc głowy znad papierów.
– Ani trochę. Wszyscy z ochotą przystali na twoje propozycje.
– W takim razie żałuję, iż nie zażądałem więcej.
– Myślę, że i tak masz wystarczająco dużo.
Lanigan podpisał pierwszą umowę i odłożył ją na bok.
– Dobra robota, Sandy. Załatwiłeś to po mistrzowsku.
– To prawda, miałem dobry dzień. Wywalczyłem cofnięcie wszystkich oskarżeń instytucji federalnych i uzgodniłem warunki rezygnacji z pozwów w sprawach cywilnych. Przy okazji zdobyłem fundusz na swoje honorarium i zapewniłem przyszłe finanse Ashley Nicole. Jutro uzyskamy polubowny rozwód z Trudy. Jesteś na fali, Patricku. Można jedynie żałować, że na twojej drodze nadal straszy widmo zwęglonych zwłok.
Lanigan odsunął papiery na brzeg stołu, podniósł się i stanął przy oknie, plecami do Sandy’ego. Wyjątkowo żaluzje były otwarte, a jedna część okna uchylona na szerokość paru centymetrów.
Nie przestając jeść, McDermott popatrzył na przygarbione plecy przyjaciela i mruknął:
– Chyba powinieneś mi wreszcie coś wyznać, Patricku.
– Co?
– Raczej dużo tego… Może byś zaczął od Peppera?
– Jak sobie życzysz. Nie zabiłem go.
– To może ktoś inny zabił Peppera?
– Nic mi na ten temat nie wiadomo.
– Czyżby więc sam się zabił?
– O tym też nic nie wiem.
– Czy to znaczy, że Pepper żył jeszcze w chwili twojego zniknięcia?
– Prawdopodobnie tak.
– Do jasnej cholery! Miałem naprawdę długi i ciężki dzień! Nie jestem w nastroju do takich zgadywanek!
Lanigan odwrócił się od okna i rzekł spokojnie:
– Nie krzycz, proszę. Za drzwiami siedzą strażnicy, którzy pilnie nastawiają ucha. Usiądź.
– Nie mam ochoty siadać!
– Proszę.
– Lepiej mi się słucha na stojąco. No więc?
Patrick bez pośpiechu zamknął okno, zasłonił żaluzje, sprawdził zamknięcie drzwi i zgasił telewizor, po czym zajął swoją zwykłą pozycję na łóżku z wysoko spiętrzonymi poduszkami i zakrył się do pasa prześcieradłem. Cichym, monotonnym głosem zaczął swoją opowieść.
– Znałem Peppera. Zapukał któregoś dnia do mego domku myśliwskiego z prośbą o coś do zjedzenia. Było to przed Bożym Narodzeniem dziewięćdziesiątego pierwszego roku. Powiedział, że większość czasu spędza w okolicznych lasach. Usmażyłem mu jajka na bekonie i pochłonął całą porcję z takim apetytem, jakby głodował od tygodnia. Był bardzo skrępowany i zawstydzony, mocno się jąkał. Co zrozumiałe, zainteresował mnie jego los. W końcu rzadko się spotyka chłopaka, siedemnastoletniego, lecz wyglądającego młodziej, czystego i zadbanego, nieźle ubranego, który ma jakichś krewnych w odległym o trzydzieści kilometrów miasteczku, ale mieszka w lesie. Nakłoniłem go do wyznań. Zapytałem o rodzinę i dość niechętnie opowiedział mi swoją smutną historię. Kiedy tylko skończył jeść, chciał ruszać w dalszą drogę. Zaproponowałem, aby spędził noc ze mną pod dachem, wolał jednak wrócić do swego obozowiska. Następnego dnia poszedłem samotnie na polowanie i natknąłem się na Peppera. Pokazał mi swój maleńki namiot i śpiwór. Miał podstawowy sprzęt obozowy, naczynia do gotowania, rożen, lampę naftową, karabin. Wyznał, że nie zaglądał do domu od dwóch tygodni, bo jego matka sprowadziła sobie nowego kochanka, a ten jest najgorszy ze wszystkich, jakich dotąd miała. Zaprowadził mnie głębiej w las i pokazał miejsce, gdzie często przychodzą sarny. Godzinę później zabiłem dziesięciopunktowego rogacza, największego w mojej krótkiej karierze myśliwskiej. Chłopak znał tamtejsze lasy jak własną kieszeń i obiecał pokazać mi najdogodniejsze stanowiska do polowania na sarny.
Kilka tygodni później znów przyjechałem na weekend do domku. Życie z Trudy stawało się nie do zniesienia, toteż oboje staraliśmy się przy każdej okazji schodzić sobie z oczu. Pepper zjawił się niedługo po moim przyjeździe. Ugotowałem treściwą zupę i zrobiliśmy sobie ucztę, bo wtedy dopisywał mi nadzwyczajny apetyt. Pepper wyznał, że wrócił do domu na trzy dni, ale uciekł znowu po awanturze z matką. Zauważyłem, że im dłużej mówi, tym mniej się jąka. Powiedziałem mu, że jestem adwokatem, on zaś zdradził, że ma pewne kłopoty z prawem. Przez jakiś czas pracował jako pomocnik na stacji benzynowej w Lucedale, gdzie systematycznie ginęły drobne sumy z kasy. Powszechnie był uważany za półgłówka, toteż obarczono go winą, chociaż Pepper nie ukradł ani centa. Zyskał w ten sposób kolejny powód, aby uciec i zamieszkać w lesie. Obiecałem, że się tym zainteresuję.