– I w ten sposób wciągnąłeś chłopaka do swojej rozgrywki – wtrącił Sandy.
– Można to i tak nazwać. Widywaliśmy się jeszcze kilkakrotnie w lesie.
– Aż wreszcie zaczął się zbliżać dziewiąty lutego.
– Owszem. Powiedziałem Pepperowi, że szuka go policja. To było kłamstwo, gdyż nie przeprowadziłem ani jednej rozmowy w jego sprawie. Wolałem jej nie rozgrzebywać, bo im więcej o niej dyskutowaliśmy, tym bardziej zyskiwałem przeświadczenie, że Pepper jednak coś wie na temat skradzionych pieniędzy. Przestraszył się i poprosił o radę. Zaczęliśmy omawiać różne wyjścia z tej sytuacji, z których jednym było całkowite zniknięcie.
– Oho! Skądś to znam!
– Dogłębnie nienawidził matki i bał się gliniarzy, toteż ogarnęło go przerażenie. Zdawał sobie sprawę, że nie da rady spędzić reszty życia w lesie. Bardzo mu się spodobał pomysł wyjazdu na zachód i podjęcia pracy przewodnika myśliwskiego gdzieś w górach. Szybko przygotowaliśmy plan działania. Zacząłem regularnie przeglądać gazety, aż trafiłem na notatkę o nieszczęśliwym maturzyście, który zginął w wypadku kolejowym niedaleko Nowego Orleanu. Nazywał się Joey Palmer. Zadzwoniłem więc do fałszerza z Miami, ten zaś już miał w komputerze numer ubezpieczenia społecznego tego chłopaka. No i cztery dni później dostałem komplet nowych dokumentów dla Peppera: prawo jazdy wystawione w Luizjanie ze zbliżoną podobizną na fotografii, a oprócz tego kartę ubezpieczenia społecznego, świadectwo urodzenia, a nawet paszport.
– Według twojej relacji to takie proste.
– Bo to jest o wiele prostsze, niż ci się wydaje. Wystarczy tylko mieć forsę i trochę wyobraźni. Pepperowi bardzo się spodobały te dokumenty, w dodatku wizja podróży autobusem aż na środkowy zachód przeszywała go dreszczem emocji. Wcale nie żartuję, Sandy. Ten chłopak bez wahania chciał wszystko rzucić, nawet nie pomyślał o matce. W ogóle nie interesował go jej los.
– Twój typ.
– No właśnie. I tak w niedzielę, dziewiątego lutego…
– Czyli w dniu twojej śmierci.
– Owszem, choć dzisiaj to określenie wydaje się śmieszne. W każdym razie zawiozłem Peppera na dworzec linii Greyhound w Jackson. Kilkakrotnie go pytałem, czy się nie rozmyślił i nie chce zrezygnować. Ani myślał wracać, był podekscytowany. Wyobraź sobie, że ten biedny chłopak nigdy nie bywał poza granicami Missisipi. Już sama podróż do Jackson stała się dla niego niezapomnianym wydarzeniem. Dałem mu jasno do zrozumienia, że już nigdy, pod żadnym pozorem nie będzie mógł wrócić w rodzinne strony. Ani razu nie wspomniał o matce. Rozmawialiśmy przez trzy godziny jazdy, a on nawet nie wymienił słowa „matka”.
– Dokąd miał się udać?
– Wyszukałem dla niego turystyczną leśniczówkę w Oregonie, na północ od Eugene. Spisałem wcześniej z rozkładu jazdy połączenia autobusowe i kazałem mu się nauczyć na pamięć, gdzie i kiedy powinien się przesiąść. Dałem mu dwa tysiące dolarów w gotówce i wysadziłem kilkaset metrów od dworca. Była pierwsza po południu i nie chciałem ryzykować, że ktoś mnie tam zobaczy. Wtedy właśnie widziałem Peppera po raz ostatni, kiedy z plecakiem, szeroko uśmiechnięty, ruszył śmiało ulicą w stronę hali dworca autobusowego.
– Lecz jego karabin i sprzęt obozowy zostały w domku myśliwskim.
– A co miał z tym zrobić?
– Zatem spreparowałeś mylny element do swojej układanki.
– Oczywiście. Bardzo mi zależało, aby wszyscy myśleli, że to Pepper spłonął w moim samochodzie.
– Gdzie on teraz przebywa?
– Nie wiem. To chyba nie ma żadnego znaczenia.
– Dobrze wiesz, że nie o to pytałem, Patricku.
– To naprawdę nieistotne.
– Do diabła, może jednak przestałbyś się ze mną bawić w ciuciubabkę. Zadałem ci pytanie i oczekuję konkretnej odpowiedzi.
– Udzieliłem ci takiej odpowiedzi, jaką uznałem za stosowną.
– Dlaczego traktujesz mnie jak swego wroga?
McDermott znów zaczął mówić podniesionym głosem, toteż Lanigan odczekał chwilę, aby tamten zdążył ochłonąć. On także odczuwał zmęczenie, choć zapewne innego rodzaju, niemniej również sporo wysiłku kosztowało go panowanie nad sobą.
– Wcale nie traktuję cię jak wroga, Sandy – odparł w końcu.
– Na pewno. Staram się jak diabli, żeby wyjaśnić jedną zagadkę, a tymczasem po drodze pojawia się dziesięć następnych. Dlaczego nie chcesz powiedzieć mi całej prawdy?
– Ponieważ nie musisz jej znać.
– Nie sądzisz, że byłoby mi łatwiej?
– Tak uważasz? A kiedy to po raz ostatni klient kryminalista wyznał ci całą prawdę?
– Śmieszne. Ani razu nie pomyślałem o tobie jak o kryminaliście.
– Więc za kogo mnie masz?
– Pewnie za przyjaciela.
– Z pewnością byłoby ci łatwiej, gdybyś uważał mnie za zwykłego kryminalistę.
Sandy wstał ociężale, zgarnął podpisane dokumenty i ruszył do wyjścia.
– Jestem piekielnie zmęczony, muszę odpocząć. Wrócę jutro, wtedy opowiesz mi resztę.
Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz.
Guy po raz pierwszy zauważył, że są śledzeni dwa dni wcześniej, kiedy wracali z kasyna. Mężczyzna w ciemnych okularach za szybko odwrócił wzrok, później zbyt nachalnie jechał za nimi. Miał spore doświadczenie w tych sprawach, toteż od razu dał znać Benny’emu, który prowadził wóz.
– To pewnie chłopcy z FBI – mruknął. – Kto inny mógłby nas obserwować?
Pospiesznie ułożyli plan wymknięcia się z Biloxi. W wynajętym domku letniskowym odłączyli telefony, odesłali pozostałych agentów.
Odczekali do zmierzchu. Guy wyjechał pierwszy i skierował się na wschód, w stronę Mobile, gdzie spędził noc, po czym odleciał rannym samolotem. Benny pojechał na zachód autostradą numer dziewięćdziesiąt, prowadzącą wzdłuż wybrzeża. Minął Lake Pontchartrain i dotarł do Nowego Orleanu, który znał niemal na pamięć. Zachowywał czujność, lecz nie zauważył, by ktokolwiek go śledził. W dzielnicy francuskiej zjadł na obiad porcję duszonych ostryg, a następnie złapał taksówkę i udał się na lotnisko. Odleciał do Memphis, gdzie spędził noc w poczekalni dworca lotniczego. O świcie złapał połączenie do Nowego Jorku.
Tymczasem FBI zajęło posterunki w Boca Raton i podjęło obserwację domu Aricii. Jego szwedzka przyjaciółka nadal tam przebywała, zatem kierujący akcją doszli do wniosku, że znacznie łatwiej będzie śledzić ją zamiast Benny’ego.
ROZDZIAŁ 36
Chyba jeszcze nikt nigdy nie został zwolniony z aresztu w tak ekspresowym tempie. Już o wpół do dziewiątej rano Eva wyszła z budynku służb federalnych jako wolna kobieta. Miała na sobie te same dżinsy i bluzkę, w których została aresztowana. Strażniczki były dla niej bardzo uprzejme, oficer dyżurny błyskawicznie załatwił formalności, wreszcie kierownik placówki pożegnał ją, życząc wszystkiego najlepszego. Mark Birck zaprowadził ją do swego auta – eleganckiego starego jaguara, którego kupił okazyjnie od jednego z klientów – i ruchem głowy wskazał wóz z dwoma mężczyznami z obstawy.