Выбрать главу

– Tam siedzą agenci FBI, którzy będą panią chronili.

– Myślałam, że ostatecznie się od nich uwolniłam.

– Jak widać, niezupełnie.

– Mam się z nimi grzecznie przywitać, czy co?

– Nie, wystarczy, jeśli wsiądzie pani do samochodu.

Otworzył przed nią drzwi, a gdy zajęła miejsce, zatrzasnął je delikatnie, po raz kolejny spojrzał z podziwem na starannie wywoskowany lakier, odbijający światło słoneczne na łagodnej krzywiźnie błotnika, wreszcie usiadł za kierownicą.

– Oto list, który przesłał mi faksem Sandy McDermott – rzekł, uruchomiwszy silnik. Podał jej kartkę i zaczął wycofywać wóz z parkingu. – Proszę przeczytać.

– Dokąd jedziemy?

– Na lotnisko. Czeka tam już na panią mały prywatny odrzutowiec.

– Dokąd mnie zabierze?

– Do Nowego Jorku.

– A stamtąd?

– Odleci pani concorde’em do Londynu.

Jechali ruchliwą ulicą, toteż agenci FBI trzymali się tuż za nimi.

– Dlaczego wciąż jadą za nami? – spytała Eva.

– Już mówiłem, to nasza obstawa.

Zamknęła oczy i w zamyśleniu potarła czoło. W wyobraźni ujrzała Patricka siedzącego w szpitalnej izolatce, śmiertelnie znudzonego, który mimo własnych kłopotów nie zapominał też o jej bezpieczeństwie. Dopiero teraz spostrzegła w samochodzie aparat komórkowy.

– Mogę skorzystać? – zapytała, sięgając po niego.

– Oczywiście.

Birck prowadził ostrożnie, bez przerwy zerkał we wsteczne lusterko, jakby wiózł samego prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Eva zadzwoniła do Brazylii i drogą satelitarną, po portugalsku, wyraziła swą ogromną radość z powrotu ojca do domu. Czuł się dobrze, oznajmiła więc szybko, że jej także nic nie jest. Oboje przebywali na wolności, zatem wolała nie zdradzać ojcu, gdzie spędziła trzy ostatnie noce. Zażartowała, że wbrew pozorom porywacze wcale nie okazali się tacy straszni. Paulo potwierdził, że był traktowany bardzo dobrze, nie odniósł nawet jednego zadrapania. Obiecała, że wkrótce wróci do ojczyzny. Prawie uporała się już z zadaniem wykonywanym w Stanach i nadzwyczaj tęskniła za domem.

Birck mimowolnie przysłuchiwał się tej rozmowie, lecz nie rozumiał z niej ani słowa. Kiedy Eva odwiesiła aparat i otarła łzy z oczu, powiedział:

– W piśmie znajdzie pani awaryjny numer telefonu, na wypadek, gdyby celnicy znów chcieli panią zatrzymać. FBI wycofało list gończy i wyraziło zgodę, by mogła się pani swobodnie poruszać z dotychczasowym paszportem przez następny tydzień.

Eva słuchała w milczeniu.

– Znajduje się tam również odpowiedni numer londyńskiego telefonu, gdyby coś się przydarzyło na Heathrow.

Dopiero teraz sięgnęła po kartkę i rozłożyła ją. List został wydrukowany na firmowym papierze kancelarii Sandy’ego McDermotta. Adwokat pisał, że w Biloxi sprawy posuwają się błyskawicznie i wszystko jest na dobrej drodze. Prosił, żeby zadzwoniła do jego pokoju hotelowego z lotniska Kennedy’ego. Miał dla niej dalsze instrukcje.

Należało zatem wnioskować, że chciał jej przekazać coś, o czym Birck nie powinien się dowiedzieć.

Zajechali przed niewielki budynek specjalnego terminalu na północnym skraju lotniska międzynarodowego w Miami. Agenci pozostali w swoim samochodzie, tylko Birck odprowadził ją do środka. Samolot rzeczywiście na nią czekał. Przyszło jej nagle do głowy, że ten połyskujący srebrzyście, zgrabny mały odrzutowiec mógłby ją zabrać do ojczyzny. Z trudem się powstrzymała, aby nie powiedzieć pilotowi: „Proszę mnie zawieźć do Rio. Błagam”.

Pożegnała się z Birckiem, podziękowała mu za pomoc i weszła na pokład maszyny. Nie miała żadnego bagażu, nawet jednej sztuki odzieży na zmianę. Pomyślała, że Patrick jej za to zapłaci. Zaraz jednak uzmysłowiła sobie, iż gdy tylko znajdzie się w Londynie, wystarczy przecież kilka godzin w salonach przy Bond Street lub Oxford Street, aby zyskać tyle rzeczy, że nie zmieściłyby się w tym odrzutowcu.

O tak wczesnej porze Murray Riddleton sprawiał wrażenie szczególnie zmęczonego i zaniedbanego. Bąknął zdawkowe powitanie sekretarce, która otworzyła mu drzwi, i ochoczo przystał na propozycję wypicia mocnej, gorzkiej kawy. Sandy przywitał go uprzejmie, wziął z jego rąk wymiętą marynarkę i poprowadził adwokata do salonu, gdzie usiedli wygodnie, żeby omówić ostatnie szczegóły ugodowego podziału rodzinnego majątku.

– No to jesteśmy w domu – rzekł Sandy, ujrzawszy podpis Trudy na nie wypełnionych do końca papierach.

Murray nie wyobrażał sobie jeszcze jednego spotkania z egzaltowaną damulką i jej żigolakiem, toteż wymusił podpisanie ugody in blanco. Z pogardą wyrażał się o awanturze, jaka wybuchła między parą kochanków poprzedniego dnia w jego gabinecie. Od wielu lat prowadził sprawy rozwodowe, toteż teraz gotów był postawić grube pieniądze, że dni Lance’a w roli pana domu są już policzone. Wcześniej czy później Trudy musiała się ugiąć pod presją sytuacji finansowej.

– Zaraz uzupełnimy te punkty – oznajmił McDermott.

– Po co ten pośpiech? Przecież i tak macie wszystko, czego chcieliście.

– Biorąc pod uwagę istniejącą sytuację, zaproponowane przez nas warunki wydają się całkiem uczciwe.

– Tak, jasne.

– Jeszcze nie wiesz, Murray, że nastąpił znaczny postęp w spornej sprawie między twoją klientką a towarzystwem Northern Case Mutual.

– Jaki znów postęp?

– Nie będę omawiał okoliczności, które w gruncie rzeczy nie są istotne dla twojej klientki. Najważniejsze, że Northern Case Mutual zgodziło się wycofać pozew przeciwko Trudy Lanigan.

Riddleton przez kilka sekund gapił się na niego wybałuszonymi oczami, a jego dolna szczęka powolutku opadała. Chyba nie był pewien, czy rozmówca nie kpi sobie z niego.

Sandy wyjął z szuflady kopię podpisanej umowy, na której wcześniej zaczernił wszystkie paragrafy nie dotyczące Trudy Lanigan. Ale i tak pozostało sporo do czytania.

– To jakiś żart? – spytał niepewnym głosem Riddleton, nie podnosząc głowy.

Bez cienia podejrzliwości ominął zamalowane fragmenty i szybko odnalazł kluczowe dla siebie zapisy, dwa obszerne akapity, nie tknięte przez wiadomego cenzora. Dwukrotnie przeczytał sformułowane ścisłym, prawniczym językiem zdania o natychmiastowym i całkowitym zaniechaniu wszelkich roszczeń wobec jego klientki.

Nie interesowało go, z jakiego powodu została spisana ta umowa. W końcu każde poczynanie Patricka spowijała nieprzenikniona mgła tajemnicy. Wolał też nie zadawać żadnych pytań.

– Cóż za miła niespodzianka – mruknął.

– Byłem przekonany, że zostanie to dobrze przyjęte.

– Naprawdę może zatrzymać cały majątek?

– Wszystko, co jej zostało.

Murray po raz kolejny przeczytał wnikliwie zdumiewający zapis.

– Mogę wziąć tę umowę? – spytał.

– Nie. To poufne pismo. Lecz jeszcze dzisiaj powinien wpłynąć do sądu wniosek o wycofanie pozwu, prześlę ci jego kopię.

– Dzięki.

– Jest jeszcze coś – dodał Sandy, wręczając Riddletonowi analogicznie ocenzurowaną umowę z towarzystwem Monarch-Sierra. – Zajrzyj na czwartą stronę, trzeci akapit od góry.

Murray z taką samą uwagą zapoznał się z punktem ustalającym fundusz powierniczy do wyłącznej dyspozycji Ashley Nicole Lanigan, w wysokości dwustu pięćdziesięciu tysięcy dolarów. Kontrolę nad nim miał sprawować Sandy McDermott, a pieniądze były przeznaczone tylko na cele zdrowotne oraz edukację dziewczyny, przy czym pozostała, nie spożytkowana suma powinna jej zostać wypłacona dopiero na trzydzieste urodziny.

– Nie wiem, co powiedzieć – mruknął, chociaż w myślach już układał plany, jak wykorzystać owe zdobycze ku swojej chwale.