– Jesteś przebiegłym łobuzem.
– Dziękuję za uznanie. Dostrzegasz jakieś słabe punkty tego planu?
– Parrish może doprowadzić do procesu mimo żądań rodziny zmarłego.
– Nie zrobi tego, bo szanse na wyrok skazujący są znikome. Z jego punktu widzenia najgorsze byłoby postawienie mnie przed sądem i przegranie sprawy. Parrish nie jest głupi i na pewno dojdzie do wniosku, że znacznie bezpieczniej będzie się wycofać tylnymi drzwiami, zasłaniając się stanowczymi żądaniami rodziny Clovisa, a tym samym uniknąć bardzo kłopotliwej sytuacji, w jakiej by się znalazł wobec uniewinniającego wyroku w procesie o profanację zwłok.
– Nad tym właśnie planem rozmyślałeś przez ostatnie cztery lata?
– No cóż, nie będę kłamał, że nie poświęciłem mu trochę czasu.
Sandy zamyślił się głęboko i ruszył powoli w drugi koniec pokoju. Usilnie starał się znaleźć słaby punkt w sposobie rozumowania swego klienta.
– Sądzę, że byłoby lepiej dać Parrishowi jakąś namiastkę zwycięstwa – mruknął, jakby sam do siebie.
– Znacznie bardziej martwi mnie mój los niż jego dobre samopoczucie – odrzekł Patrick.
– Nie chodzi mi o samego Parrisha, ale o cały wymiar sprawiedliwości. Gdyby twój plan się powiódł, wyglądałoby to dokładnie tak, że się wykupiłeś od więzienia. Wszyscy wyszliby na głupców oprócz ciebie.
– Właśnie dlatego, że myślę głównie o sobie.
– To naturalne. Zakładasz jednak, że uda ci się wymierzyć wszystkim solidnego prztyczka w nos, a następnie uniknąć kary i swobodnie odjechać w dal.
– W końcu nikt nie poganiał Parrisha, żeby czym prędzej formułował oskarżenie o morderstwo z premedytacją. Równie dobrze mógł zaczekać parę dni. Nikt też go nie poganiał z organizowaniem konferencji prasowej. Nie spodziewasz się chyba, że zacznę wylewać nad nim łzy?
– Nie o to mi chodzi. Wydaje mi się jednak, Patricku, że narzucasz zbyt twarde reguły gry.
– W porządku, złagodzę swoje stanowisko. Zgodzę się przyznać do profanacji zwłok, jeśli on odstąpi od żądania kary więzienia. Nie chcę ani jednego dnia za kratkami. Niech dojdzie do procesu, a ja się przyznam i zapłacę stosowną grzywnę, żeby zapewnić Parrishowi poczucie dobrze spełnionego obowiązku, lecz zaraz potem odzyskam wolność.
– Ale wtedy znajdziesz się w gronie skazanych przestępców.
– I co z tego? Ważne, że odzyskam wolność. Kogo w Brazylii będą obchodziły wpisy do rejestru karnego?
McDermott zatrzymał się nagle i po chwili przysiadł na łóżku obok przyjaciela.
– A więc zamierzasz wrócić do Brazylii?
– Oczywiście. Tam jest mój dom, Sandy.
– I czeka dziewczyna?
– Owszem. Będziemy mieli dziesięcioro lub jedenaścioro dzieci. Ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła.
– Ile pieniędzy ci zostało?
– Miliony. Musisz mi pomóc z tego wyjść, Sandy. Czeka na mnie całkiem nowe życie.
Rozległo się pukanie do drzwi. Pielęgniarka zajrzała do środka, włączyła światło i powiedziała:
– Już jedenasta, Patty. Pora odwiedzin dawno minęła. – Podeszła do łóżka i położyła pacjentowi dłoń na ramieniu. – Dobrze się czujesz, skarbie?
– Tak, doskonale.
– Niczego ci nie trzeba?
– Nie, dziękuję.
Kiedy wyszła, Sandy sięgnął po swoją aktówkę.
– Patty? – spytał zdumionym tonem.
Lanigan tylko wzruszył ramionami.
– Skarbie?
Odpowiedzią był taki sam gest.
McDermott uśmiechnął się szeroko i ruszył do wyjścia. Przystanął przed drzwiami, obrócił się i rzekł:
– Jeszcze tylko jedno pytanie. Gdzie był Clovis, kiedy zjeżdżałeś samochodem z autostrady?
– W tym samym miejscu, gdzie pozostał: przypięty pasami bezpieczeństwa do fotela pasażera. Wstawiłem mu puszkę piwa między nogi i pożegnałem się z nim serdecznie. Miał na wargach tajemniczy uśmieszek.
ROZDZIAŁ 38
Do dziesiątej rano instrukcje dotyczące sposobu przekazania pieniędzy nie dotarły jeszcze do Londynu. Dlatego też Eva wyszła z hotelu i urządziła sobie spacer wzdłuż Piccadilly. Nie miała żadnego konkretnego celu, z przyjemnością wmieszała się w tłum turystów i wędrowała bez pośpiechu, oglądając wystawy sklepowe. Trzy dni spędzone w areszcie obudziły w niej tęsknotę do zgiełku codziennego wielkomiejskiego życia. Kupiła sobie na lunch zapiekankę z kozim serem i zjadła ją z apetytem w mrocznym kąciku zatłoczonego pubu. Cieszyło ją wszystko, i blask słońca, i głosy obcych ludzi, nie mających zielonego pojęcia, kim ona jest. A przede wszystkim nie zwracających na nią większej uwagi.
Kiedyś Patrick relacjonował jej obszernie swoje doznania z pierwszego roku pobytu w São Paulo, lecz wtedy nie mogła zrozumieć, jak przebywanie wśród całkiem obcych ludzi może napawać dreszczem podniecenia. Teraz jednak, w tym londyńskim pubie, sama czuła się bardziej jak Leah Pires niż Eva Miranda.
Na Bond Street jęła robić pierwsze zakupy – najpierw z konieczności, gdyż musiała się zaopatrzyć w środki higieniczne czy bieliznę – szybko jednak poczęła zaglądać do ekskluzywnych salonów, Armaniego, Versace’a oraz Chanel, nie przywiązując większej wagi do cen. Ostatecznie mogła się już zaliczyć do bardzo bogatych kobiet.
Byłoby o wiele prościej, bez wzbudzania niepotrzebnej sensacji, zaczekać do dziewiątej i aresztować wszystkich wspólników w biurze kancelarii. Ale nikt nie miał pewności, że adwokaci zjawią się w pracy, co szczególnie dotyczyło Rapleya, który tylko sporadycznie wychodził z domu.
Zapadła więc decyzja o przeprowadzeniu akcji wczesnym rankiem. Nikogo nie obchodziło, że prawnicy zostaną poniżeni wobec swoich rodzin, a sąsiedzi z pewnością natychmiast rozpuszczą plotki. Ustalono zatem, że najlepiej będzie wyciągnąć adwokatów z łóżek bądź spod prysznica.
Charles Bogan otworzył drzwi w piżamie. Zaczął płakać, kiedy szeryf federalny, z którym znali się od lat, zakuł go w kajdanki. Szef kancelarii od rozwodu mieszkał sam, toteż zaoszczędzono mu upokorzenia w oczach rodziny.
W domu Douga Vitrano drzwi otworzyła żona adwokata i natychmiast zaczęła się zachowywać bardzo agresywnie. Obrzuciła obelgami dwóch młodych agentów FBI, ci jednak zaczekali cierpliwie, aż kobieta w końcu pójdzie na górę i wyciągnie męża z łazienki. Na szczęście dzieci jeszcze spały, kiedy Vitrano, skutego niczym pospolitego kryminalistę, bezceremonialnie wyprowadzili na ulicę i wepchnęli na tylne siedzenie samochodu. Jego żona wyszła w szlafroku na ganek i pożegnała odjeżdżających kolejną porcją wyzwisk, zalewając się jednocześnie łzami.
Jimmy Havarac jak zwykle padł do łóżka pijany jak bela, nawet dobijanie się do drzwi nie przyniosło rezultatu. Agenci wrócili więc do samochodu blokującego podjazd i tak długo wydzwaniali z aparatu komórkowego, aż prawnik w końcu odebrał, później zaś zwlókł się z łóżka i został aresztowany.
Ethan Rapley, jakby nieświadom tego, że niedawno wzeszło słońce, siedział w swoim gabinecie i pracował nad jakimś sprawozdaniem. Nie docierały do niego żadne odgłosy z zewnątrz. Na łomotanie do drzwi odpowiedziała żona, po czym smętnie powlokła się na górę, żeby zanieść mężowi smutne wieści. Wcześniej jednak ukryła rewolwer, który adwokat trzymał w szufladzie komody w sypialni. Ten zaś, udając, że potrzebna mu para czystych skarpetek, dokładnie przetrząsnął całą szufladę. Nie miał jednak śmiałości zapytać żonę, gdzie się podziała broń. W głębi duszy chyba sam się obawiał, że ona powie mu prawdę.