Выбрать главу

Założyciel kancelarii adwokackiej Bogana już od trzynastu lat piastował stanowisko sędziego federalnego. Mianował go senator Nye, żeby umożliwić krewniakowi objęcie kierownictwa firmy. Czterej wspólnicy utrzymywali bliskie kontakty z wszystkimi pięcioma urzędującymi sędziami federalnymi, toteż ich domowe telefony zaczęły dzwonić, jeszcze zanim cała czwórka spotkała się w areszcie. O ósmej trzydzieści zatrzymanych przewieziono oddzielnymi samochodami do gmachu służb federalnych w Biloxi i pospiesznie załatwiono wszelkie formalności z dyżurującym urzędnikiem magistratu.

Cutter wpadł w złość, dowiedziawszy się, w jakim tempie Bogan zdołał powiadomić swoich wysoko postawionych popleczników. Co prawda, wcale nie liczył na to, że uda mu się zatrzymać czterech oszustów w areszcie aż do procesu, niemniej ością w gardle stanęło mu wezwanie do natychmiastowego stawienia się przed komisją magistratu. Dlatego też błyskawicznie powiadomił kilka agencji prasowych oraz reporterów z lokalnej stacji telewizyjnej.

Stosowne dokumenty zostały podpisane w błyskawicznym tempie i cała czwórka wyszła na ulicę. Podjęli decyzję, aby przejść pieszo kilkaset metrów do biur kancelarii. Tuż za nimi podreptał rubaszny olbrzym uzbrojony w przenośną kamerę oraz młody, niedoświadczony reporter, który nie był jeszcze pewien, o co tu chodzi, gdyż przekazano mu jedynie, że zapowiada się głośna afera. Ale żaden z nich nie zdołał zarejestrować choćby najkrótszej wypowiedzi któregoś ze wspólników. Tamci pospiesznie weszli do starej kamienicy przy Vieux Marche i zatrzasnęli dziennikarzom drzwi przed nosem.

Charles Bogan od razu zamknął się w swoim gabinecie i zadzwonił do senatora.

Prywatny detektyw, wybrany osobiście przez Patricka, już po dwóch godzinach siedzenia przy telefonie odnalazł szukaną kobietę. Mieszkała w Meridian, dwie godziny drogi na północny wschód od Biloxi. Nazywała się Deena Postell, pracowała jako kelnerka w niewielkim barze szybkiej obsługi i dorabiała na drugą zmianę w kasie nowo otwartego supermarketu na obrzeżach miasta.

Sandy bez trudu odnalazł wskazany bar i wszedł do środka. Przez jakiś czas stał przed oszkloną ladą i udając, że podziwia świeżo wyłożone porcje pieczonych piersi kurcząt oraz frytek, ukradkiem obserwował pracowników krzątających się za kontuarem. Jego uwagę przyciągnęła mocno zbudowana kobieta o przetykanych siwizną włosach i donośnym głosie. Jak reszta koleżanek, miała na sobie firmową koszulę w pionowe biało-czerwone pasy oraz identyfikator z wydrukowanym imieniem Deena.

Chciał zrobić na kobiecie dobre wrażenie, toteż był w dżinsach i swetrze, bez krawata.

– Czym mogę panu służyć? – zapytała uprzejmie.

Była dopiero dziesiąta, zdecydowanie za wcześnie na frytki z kurczakiem.

– Poproszę dużą kawę – odparł, także uśmiechając się przyjaźnie.

Kelnerka puściła do niego oko, widocznie lubiła flirtować z klientami. Podszedł bliżej kasy, lecz zamiast pieniędzy wyjął swoją wizytówkę.

Kobieta rzuciła na nią okiem i odsunęła na bok. Wychowywała dwoje małych wnucząt, nic więc dziwnego, że do prawników odnosiła się ze skrajną nieufnością.

– Dolar dwadzieścia – rzuciła, nerwowo uderzając w klawisze i zerkając na boki.

– Mam dla pani dobre nowiny – rzekł Sandy, odliczając drobne.

– Czego pan chce? – zapytała cicho.

– Proszę o dziesięć minut rozmowy. Usiądę przy tamtym stoliku.

– Ale czego pan chce? – powtórzyła opryskliwie, zgarniając pieniądze.

– Bardzo proszę. Ręczę, że pani nie pożałuje.

Obrzuciła go uważnym spojrzeniem. Najwyraźniej lubiła męskie towarzystwo, a elegancki nieznajomy wyglądał znacznie lepiej od stałych bywalców lokalu. Zaczęła poprawiać ustawienie tac w przeszklonej ladzie, później wsypała świeżej kawy do ekspresu, wreszcie zakomunikowała kierownikowi, iż robi sobie krótką przerwę.

Sandy cierpliwie obserwował te zabiegi, siedząc przy niewielkim stoliku w rogu sali, obok dużej lodówki na piwo i automatu do lodów.

– Dziękuję – powiedział, kiedy usiadła przy nim.

Nie miała jeszcze pięćdziesiątki, malowała się niezbyt mocno, lecz stosowała najtańsze kosmetyki.

– Adwokat z Nowego Orleanu, co? – mruknęła.

– Zgadza się. Zapewne nie słyszała pani o tej głośnej sprawie ujęcia prawnika, który zwędził duże pieniądze z konta swojej kancelarii?

Energicznie pokręciła głową, jeszcze zanim dokończył zdanie.

– Nie mam czasu na lekturę gazet, kochasiu. Pracuję tu po sześćdziesiąt godzin tygodniowo i mam na głowie dwójkę wnucząt. Mój mąż się nimi opiekuje. Jest na rencie, kłopoty z kręgosłupem. A ja niczego nie czytam, niczego nie oglądam i nie mam czasu na żadne rozrywki, tylko biegiem wracam z pracy, żeby zmienić malcom pieluchy.

Sandy’emu zrobiło się przykro, że tak niezręcznie sformułował pytanie. Deena musiała mieć przygnębiające życie.

W olbrzymim skrócie przedstawił jej historię Patricka. Kobieta, początkowo zainteresowana i rozbawiona, szybko zaczęła przejawiać oznaki znudzenia.

– Powinien dostać wyrok śmierci – oznajmiła stanowczo, kiedy skończył.

– Przecież nikogo nie zabił.

– Sam pan mówił, że w spalonym wraku znajdowały się czyjeś zwłoki.

– Owszem, ale ten człowiek wcześniej zmarł śmiercią naturalną.

– I to nie on go zabił?

– Nie. Można powiedzieć, że wykradł ciało nieboszczyka.

– Ach tak. Wie pan co? Muszę wracać do pracy. Proszę się nie gniewać, ale co to wszystko może mnie obchodzić?

– Otóż były to zwłoki Clovisa Goodmana, pani zmarłego dziadka.

Deena przechyliła głowę na bok.

– Spalił zwłoki Clovisa?

Sandy przytaknął. Kobieta zmarszczyła brwi, usiłując szybko zebrać myśli.

– Po co?

– Żeby upozorować własną śmierć.

– Ale dlaczego wybrał Clovisa?

– Był jego adwokatem i przyjacielem.

– Też mi przyjaciel!

– Proszę posłuchać. Wcale mi nie zależy na tym, aby pani wszystko zrozumiała. Zdarzyło się to przed czterema laty, na długo przedtem, zanim ktokolwiek z nas mógł mieć w tej sprawie jakiś udział.

Deena zabębniła nerwowo palcami o blat stolika, obgryzając jednocześnie paznokcie drugiej dłoni. Szybko doszła do przekonania, że siedzący obok niej mężczyzna musi być wytrawnym i biegłym adwokatem, toteż nie ma większego sensu odgrywanie przed nim roli strapionej okrutnym losem zmarłego dawno dziadka. Poczuła się więc zmieszana i postanowiła oddać inicjatywę w jego ręce.

– Słucham dalej – rzuciła.

– Mojemu klientowi grozi oskarżenie o profanację zwłok.

– I słusznie.

– Z podobnym zarzutem można wystąpić również na drodze powództwa cywilnego. Innymi słowy najbliższa rodzina Clovisa Goodmana może zaskarżyć mojego klienta o zbezczeszczenie ciała zmarłego.

O to chodziło! Kobieta zaczerpnęła głęboko powietrza, uśmiechnęła się chytrze i mruknęła:

– Teraz rozumiem.

Sandy również się uśmiechnął.

– Właśnie w tym celu tu przyjechałem. Mój klient chciałby zaproponować bezpośrednim krewnym Clovisa warunki polubownego załatwienia sprawy.

– Bezpośrednim krewnym… To znaczy komu?

– Żyjącym potomkom, dzieciom oraz wnukom.

– A więc to mnie dotyczy.

– Tak. Pani i jej brata.

– Luther nie żyje od dwóch lat. Narkotyki i alkohol.

– W takim razie jest pani jedyną osobą, która może wystąpić z pozwem do sądu.

– Ile? – rzuciła pospiesznie, nie mogąc się doczekać szczegółów oferty, szybko się jednak zawstydziła.

Sandy pochylił się bliżej w jej kierunku.

– Gotów jestem zaproponować od ręki dwadzieścia pięć tysięcy dolarów. Podpisany czek mam w portfelu.