— Będziemy odpoczywać — odparł Horza. — I myśleć.
Zatrzymał się przy Idirianinie, żeby sprawdzić więzy.
— Cudownie! — parsknęła drona. — Myśleć! Ileż dobrego wynikło do tej pory z waszego myślenia…
— Cholera jasna! — wybuchła Yalson. — Idź sobie albo zostań, wszystko jedno! Tylko bądź wreszcie cicho, do kurwy nędzy!
— Wspaniale! — Drona wzbiła się w górę i odleciała, mamrocząc z oburzeniem. — Bardzo proszę! Już dawno powinnam była zniknąć w…
— Jeszcze jedno, zanim znikniesz! — zawołał za nią Horza. — Słyszysz może jakieś sygnały alarmowe?
Unaha-Closp zatrzymała się gwałtownie.
— Co takiego?
Wubslin rozejrzał się dokoła z grymasem na twarzy, jakby koncentracja, z jaką starał się cokolwiek dosłyszeć, sprawiała mu fizyczny ból.
— Nie — oznajmiła drona po krótkim milczeniu. — Żadnych sygnałów alarmowych. Teraz się oddalę, żeby przeszukać drugi pociąg. Wrócę, kiedy minie wam ten paskudny nastrój.
Odwróciła się i odleciała z dużą prędkością.
— Dorolow na pewno usłyszałaby każdy podejrzany dźwięk — mruknął Aviger, ale nikt nie zwrócił uwagi na jego słowa.
W oczach Wubslina, który wciąż pożerał wzrokiem obłe stalowe cielsko, zdawały się płonąć takie same światełka jak w oknach pociągu.
…co to? czy to światło? złudzenie? umieram? czy tak? już umieram, tak wcześnie? wydawało mi się, że jeszcze zostało mi sporo czasu i że… światło! to światło! ja widzę!…
Przyklejony do metalu własną zakrzepniętą krwią, zmasakrowany, konający, otworzył jedyne oko. Musiał zamrugać kilka razy, żeby usunąć zaschnięty śluz.
Jego ciało było mroczną, obcą krainą bólu, kontynentem udręki. Zostało jedno oko. Jedno ramię. Dwie nogi, z tego jedna częściowo sparaliżowana, druga złamana; poruszył nią na próbę, ale natychmiast znieruchomiał, porażony błyskawicą bólu, która rozświetliła czeluście jego męki.
…twarz… moja twarz…
Czuł się jak zmiażdżony owad, ofiara okrutnej dziecięcej zabawy. Myśleli, że umarł, ale on jest zbudowany zupełnie inaczej. Parę dziur to nic. Ucięta kończyna to nie problem — po amputacji krew nie tryskała z jego ciała tak obfitym strumieniem jak z ciał ludzi, a ponieważ był wojownikiem, nie doświadczał niczego, co choć trochę przypominałoby wstrząs pourazowy. Strzelili mu w twarz, lecz pocisk (albo promień lasera) nie sforsował ukrytej w głębi czaszki keratynowej puszki mózgowej ani nie naruszył istotnych nerwów. Stracił jedno oko, ale druga połowa twarzy była nienaruszona i, co najważniejsze, wciąż widział.
Jasno. Tak jasno. Leżał bez ruchu na wznak, wpatrzony w sklepienie stacji i czekał, aż wzrok mu się wyostrzy. Wiedział, że powoli umiera. Tym również różnił się od ludzi. Czuł powolny wewnętrzny krwotok, zdawał sobie sprawę, że rośnie temperatura jego ciała, słyszał, jak z każdym oddechem powietrze przeciska się przez szczeliny w strzaskanym keratynowym pancerzu. Resztki skafandra pomogły mu przetrwać, ale nie ocalą go przed śmiercią. Kolejne narządy wewnętrzne stopniowo zaprzestawały pracy; zbyt wiele było przerw w połączeniach. Żołądek już nie dokończy trawienia ostatniego posiłku, przedni worek płucny, w którym znajdował się zapas natlenionego powietrza na wypadek konieczności dokonania jednorazowego, nadzwyczajnego wysiłku, opróżniał się powoli, ciśnienie krwi spadało pomału, ale bez przerwy.
…umieram… umieram… co za różnica, w świetle czy mroku? o Wielki, polegli towarzysze, dzieci i partnerki… czy teraz, w tym obcym, drapieżnym blasku, widzicie mnie choć trochę lepiej niż do tej pory? nazywam się Quayanorl, o Wielki, i przybywam… Myśl była jaskrawsza od błyskawicy bólu, od milczących, bezwzględnych świateł stacji.
Mówili, że idą do stacji numer siedem.
Było to jedno z jego ostatnich wspomnień. Zaraz potem któryś z nich podpłynął do niego. Zapewne to właśnie on strzelał; tego już nie pamiętał, ale przypuszczalnie tak właśnie się stało. Chciał się upewnić, że nie żyje. Nic z tego. Quayanorl żył, a teraz nawet przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Szansę były niewielkie — nawet jeśli uda mu się poruszyć, przystąpić do działania — ale były. A dzięki temu nie będzie musiał bezczynnie czekać na śmierć. Umrze, jak na wojownika przystało. Coś takiego jest warte każdego bólu. Szarpnął się gwałtownie, żeby nie dać sobie czasu na zastanowienie, żeby wykorzystać każdą chwilę z niewielu, jakie mu jeszcze zostały (o ile już nie było za późno…). Ból przeszył go niczym ostrze miecza.
Z zakrwawionych, zgruchotanych ust wyrwał się przeraźliwy krzyk.
Nikt nie usłyszał. Odpowiedziało mu echo, potem zapadła cisza. Ból zostawił po sobie obrzydliwą drżączkę, ale Quayanorl czuł, że jest wolny. Złamał pieczęć zaschniętej krwi. Mógł się poruszać. Widział i mógł się znowu poruszać.
…Xoxarle, jeśli jeszcze żyjesz, może uda mi się zgotować ci małą niespodziankę…
— Drona!
— Tak?
— Horza chce wiedzieć, co robisz — powiedziała Yalson do komunikatora.
— Przeszukuję pociąg, który stoi na bocznicy. Zameldowałabym, gdybym coś znalazła. Naprawiliście już detektor? Horza skrzywił się i wyłączył komunikator w hełmie, który Yalson trzymała na kolanach.
— Czy to prawda? — zapytał Aviger. — Detektor w twoim skafandrze też nie działa?
— Odbiera tylko sygnał reaktora z pociągu — odparł Horza. — Jakoś damy sobie z tym radę.
Aviger nie wyglądał na przekonanego.
Horza sięgnął po pojemnik z wodą. Po niedawnym uniesieniu spowodowanym uruchomieniem zasilania ogarnęło go znużenie i zobojętnienie, ponieważ, mimo tego cząstkowego sukcesu, poszukiwania zakończyły się fiaskiem. Nie miał pojęcia, gdzie mógł się schować przeklęty Umysł. Był przekonany, że wreszcie go odnajdzie, tymczasem jednak marzył tylko o tym, żeby usiąść, odpocząć i zebrać myśli. Przyłożył rękę do bolącego miejsca na głowie; ból promieniował daleko w głąb czaszki i choć nie był zbyt silny, mógł jednak utrudnić koncentrację. Powinien jak najprędzej przestać zwracać na niego uwagę.
— Może powinniśmy przeszukać ten pociąg? — zapytał Wubslin, pożerając wzrokiem potężne, lśniące cygaro.
Horza uśmiechnął się pobłażliwie.
— Jasne, czemu nie. Bierz się do dzieła.
Mechanik w pośpiechu przełknął ostatni kęs, złapał hełm i poderwał się na nogi.
— Zacznę pierwszy, żebyśmy potem nie marnowali czasu — wymamrotał jakby na usprawiedliwienie, po czym szybkim krokiem minął nieruchomego Xoxarle’a, wspiął się na pierwszy poziom pomostu i zniknął we wnętrzu wagonu. Balveda, która stała z rękami w kieszeniach, oparta plecami o ścianę, uśmiechnęła się lekko i odprowadziła go wzrokiem.
— Pozwolisz mu uruchomić tego kolosa? — zapytała Horzę.
— Ktoś będzie musiał to zrobić — odparł. — Jeżeli mamy szukać Umysłu, potrzebujemy jakiegoś środka transportu.
— Wspaniale! — powiedziała Balveda radosnym tonem. — Może już zawsze będziemy jeździć w kółko, jak na karuzeli?
— Beze mnie — odezwał się Aviger. — Wracam na statek. Nie mam najmniejszego zamiaru spędzić reszty życia pod ziemią, szukając jakiegoś przeklętego komputera.
— Znakomity pomysł — stwierdziła Yalson, patrząc mu w twarz. — Może utworzymy coś w rodzaju pododdziału więziennego i wyślemy z tobą Xoxarle’a? We dwóch byłoby wam znacznie raźniej. Aviger odwrócił wzrok.