Выбрать главу

Stary pirat, który wydłubywał kawałkiem plastiku resztki jedzenia spomiędzy zębów, spojrzał podejrzliwie na Metamorfa.

— O co chodzi?

— Pilnuj Idirianina. Yalson i ja rozejrzymy się po stacji.

Aviger wzruszył ramionami.

— Proszę bardzo. I tak nie mam nic ciekawszego do roboty.

Z zainteresowaniem obejrzał koniec plastikowej wykałaczki.

Złapał za koniec rampy, pociągnął, popłynął naprzód na fali bólu. Zacisnął palce na krawędzi otworu wejściowego, pociągnął jeszcze raz, ześlizgnął się z metalowego pomostu do wnętrza wagonu. Odpoczął dopiero wtedy, kiedy wciągnął również bezwładne nogi.

Głowę wypełniał mu ogłuszający szum krwi.

Coraz bardziej bolało go ramię, mięśnie z coraz większym ociąganiem wykonywały polecenia mózgu. Ból był zupełnie inny niż ten od ran, mniej dokuczliwy i nie tak przeszywający, ale niepokoił go znacznie bardziej. Jeśli ramię odmówi mu posłuszeństwa, jeśli palce nie zechcą się zaciskać, nie zdoła dotrzeć do celu. Teraz przynajmniej nie musiał się wspinać. Co prawda miał do pokonania półtora wagonu, ale na szczęście nie pod górę. Spróbował się obejrzeć, by ocenić odległość i wysokość, jaką zdołał przebyć, ale dostrzegł tylko ciemny wilgotny ślad na powyginanej rampie, jakby ktoś przewrócił wiadro z farbą stojące u szczytu metalowej pochylni. Patrzenie wstecz nie miało najmniejszego sensu. Liczyło się tylko to co przed nim. Zostało niewiele czasu. Za pół godziny, może nawet szybciej, będzie martwy. Leżąc bez ruchu, zyskałby kilkanaście, może kilkadziesiąt minut; wysiłek skrócił mu życie, pozbawił zapasu sił. Zaczął pełznąć wąskim, jasno oświetlonym korytarzem, ciągnąc za sobą bezwładne jak kłody nogi.

— Metamorfie!

Horza zmarszczył brwi. Idirianin zawołał w chwili, kiedy on i Yalson odeszli zaledwie na kilka kroków od palety, na której ze znudzoną miną siedział Aviger, trzymając broń wycelowaną mniej więcej w przechadzającą się wciąż Balvedę.

— Co jest?

— Ten drut za chwilę przekroi mój pancerz. Wspominam o tym tylko dlatego, że, jak do tej pory, uparcie nie chciałeś rozprawić się ze mną. Szkoda byłoby umrzeć przypadkowo, w wyniku niedopatrzenia. Jeśli jednak cię to nie obchodzi, proszę bardzo. Nie zamierzam się narzucać.

— Chcesz, żebym rozluźnił więzy?

— Tylko trochę. Mógłbym wreszcie zaczerpnąć więcej powietrza. Horza wycelował broń w Idirianina i powoli ruszył w jego kierunku.

— Jeśli planujesz jakieś sztuczki, odstrzelę ci wszystkie kończyny, przywiążę do palety i w takiej postaci odeślę do domu.

— Przekonałeś mnie, człowieku. Najwyraźniej wiesz, jak niechętnie korzystamy z protez, nawet jeśli mają zastępować członki utracone podczas walki. Będę posłuszny, tylko poluzuj więzy, jak na sojusznika przystało.

Horza spełnił życzenie Idirianina. Xoxarle ostrożnie poruszył ramionami i westchnął głęboko.

— Tak lepiej, karzełku. Znacznie lepiej. Teraz wiem, że przeżyję, by z dumnie podniesionym czołem przyjąć karę, która, twoim zdaniem, ma mnie spotkać.

— Kara cię nie minie, o to możesz być spokojny — odparł Horza, po czym zwrócił się do Avigera: — Jeśli będziesz podejrzewał, że coś knuje, odstrzel mu nogi.

— Tak jest, kapitanie — odparł stary pirat i zasalutował z przesadną starannością.

— Masz nadzieję potknąć się o Umysł? — zagadnęła Balveda, stając przed nimi z rękami w kieszeniach.

— Nigdy nie wiadomo, Balvedo — powiedział spokojnie Horza.

Agentka obdarzyła go lekceważącym uśmiechem.

— Ładnie to tak plądrować groby?

Horza puścił zaczepkę mimo uszu.

— Powiedz Wubslinowi, że ruszamy na poszukiwania — zwrócił się do Yalson. — Poproś go, żeby od czasu do czasu rzucił okiem na peron i sprawdził, czy Aviger nie zasnął.

Yalson natychmiast przekazała inżynierowi polecenie przez komunikator.

Horza ponownie spojrzał na Balvedę.

— A ty pójdziesz z nami. Wolę nie tracić cię z oczu, kiedy teraz wszystko tu działa.

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

— Czyżbyś mi nie ufał?

— Bądź tak dobra, zamknij się i ruszaj przodem — polecił Horza znużonym tonem i lufą wskazał kierunek. Balveda wzruszyła ramionami, ale zastosowała się do polecenia.

— Czy ona naprawdę musi iść z nami? — zapytała Yalson półgłosem.

— Nie, ale wtedy trzeba by ją gdzieś zamknąć.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

— Ech, co tam…

Unaha-Closp powoli sunęła korytarzem wagonu. Za oknami widziała dźwigi, suwnice, magazyny części zapasowych, ramiona robotów naprawczych, spawarki i szafy z narzędziami stłoczone ciasno wzdłuż bocznicy, ale znacznie bardziej interesujące rzeczy znajdowały się we wnętrzu pociągu. Niektóre wytwory nie istniejącej od dawna cywilizacji budziły zdumienie; w normalnych warunkach drona nie powstrzymałaby się przed tym, żeby je dokładniej obejrzeć, tym razem jednak głównie cieszyła się chwilami samotności. Po kilkunastu dniach przebywania z ludźmi powoli zaczynała mieć dosyć ich towarzystwa, największy niesmak zaś budził w niej Horza Gobuchul. Jak on śmie traktować mnie jak zwykłą maszynę?! — pomyślała po raz kolejny.

Przez chwilę czuła się wspaniale. Podczas starcia w tunelu jako jedyna nie straciła przytomności umysłu i zareagowała w porę, być może ratując życie pozostałym, a już na pewno Metamorfowi. Musiała niechętnie przyznać, że było jej miło, kiedy podziękował przy wszystkich. Niestety, nie dało mu to nic do myślenia; albo zapomniał już o incydencie, albo wmówił sobie, że to jednorazowy wybryk maszyny, której coś zwarło się w obwodach. Tylko Unaha-Closp znała prawdę, tylko ona wiedziała, dlaczego ryzykowała swoje istnienie, żeby ocalić życie ludziom… a przynajmniej powinna wiedzieć. Może niepotrzebnie się przejmowała? Może nie powinna była reagować? Może, ale wtedy podjęła takie działania, jakie wydawały jej się najwłaściwsze. Durna pała! — skarciła się w myślach.

Wędrowała po rozświetlonym, brzęczącym wnętrzu ogromnego pociągu niczym ruchoma część napędzającego go mechanizmu.

Wubslin podrapał się po głowie. W drodze do maszynowni zatrzymał się w wagonie z reaktorem. Niektóre drzwi nie chciały się otworzyć — przypuszczalnie wyposażono je w zamki odblokowywane ze stanowiska sterowania, pulpitu rozdzielczego, mostku, sterowni, miejsca maszynisty, czy jak tam nazywali pomieszczenie na przedzie składu. Przypomniał sobie o poleceniu Horzy i spojrzał przez okno.

Aviger siedział na palecie ze strzelbą wycelowaną w stojącego nieruchomo Idirianina. Wubslin przeniósł wzrok na drzwi wiodące do pomieszczenia reaktora, przy którym się zatrzymał, ponownie nacisnął klamkę, pokręcił głową i ruszył dalej.

Ręka, ramię coraz słabsze. Nad nim rzędy foteli przed wielkimi ekranami. Chwytał za kolejne podstawy, podciągał się naprzód. Dotarł już prawie do korytarza wiodącego na przód wagonu. Nie był pewien, czy zdoła go pokonać, czy znajdzie jakieś uchwyty, ale na razie postanowił nie zaprzątać sobie tym głowy. Wyciągnął rękę, zacisnął ją na metalowej podstawie, napiął mięśnie. Z tarasu nad bocznicą roztaczał się imponujący widok na drugi pociąg — ten, w którym była drona. Potężne, obłe cielsko, lśniące w blasku podsufitowych lamp, wyglądało jak statek kosmiczny, a otaczające go czarne skały przypominały bezgwiezdną kosmiczną pustkę.

Yalson ze zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w tył głowy Balvedy.

— Coś mi się nie podoba — szepnęła tak cicho, że tylko Horza mógł ją usłyszeć. — Jest zbyt potulna.