— Jeśli o mnie chodzi, to nie mam nic przeciwko temu. Im potulniejsza, tym lepiej dla nas.
Yalson pokręciła głową, nie odrywając wzroku od agentki Kultury.
— Ona coś kombinuje. Do tej pory zachowywała się zupełnie inaczej. Ma jeszcze coś w zanadrzu.
— Wydaje ci się — mruknął Horza. — To wina hormonów. Stajesz się podejrzliwa i zaczynasz mieć przeczucia.
Zmarszczyła brwi i skierowała na niego rozwścieczone spojrzenie.
— Co takiego?
Pospiesznie uniósł rękę w uspokajającym geście.
— Tylko żartowałem.
Czoło dziewczyny wygładziło się, ale grymas niepokoju nie zniknął z jej twarzy.
— Mówię ci, że ona coś knuje. Czuję to.
Quayanorl doczołgał się do drzwi, pchnął je i wytoczył się na główny korytarz.
Coraz mniej wyraźnie przypominał sobie, po co to robi. Wiedział tylko tyle, że musi posuwać się naprzód, że musi pełznąć, musi się czołgać… ale po co? Dlaczego? Pociąg zamienił się w labirynt zbudowany wyłącznie po to, żeby zadawać cierpienie.
…Czołgam się ku śmierci. Docieram do końca i chociaż dalej nie ma drogi, muszę posuwać się naprzód. Pamiętam tę myśl, ale czego dotyczyła? Czy umrę, kiedy znajdę się na przedzie pociągu, i będę kontynuował wędrówkę po drugiej stronie, po śmierci? Czy właśnie o to chodzi?
Jestem jak maleńkie dziecko raczkujące po podłodze. Chodź do mnie, kruszyno, mówi pociąg.
Szukaliśmy czegoś, ale… nie pamiętam… co… to… było… Najpierw przeszukali ogromną jaskinię, a potem wspięli się po schodach na galerię łączącą stację z zapleczem i magazynami.
Yalson pilnowała Balvedy — stały na krawędzi szerokiego tarasu biegnącego dokoła groty, mniej więcej w połowie wysokości między posadzką a sklepieniem. Horza przetrząsał magazyny. Balveda stała nieruchomo, z rękami zaciśniętymi na balustradzie. Górna poręcz biegła na wysokości jej ramion; ludziom, którzy zbudowali tunele Systemu Dowodzenia, sięgała do pasa.
Kilka kroków z boku zaczynała się metalowa kładka podwieszona na grubych kablach, łącząca taras z galerią po przeciwnej stronie jaskini i wejściem do wąskiego, rzęsiście oświetlonego tunelu. Balveda jak urzeczona wpatrywała się w to miejsce.
Yalson przez chwilę zastanawiała się, czy agentka zamierza rzucić się do ucieczki i pobiec właśnie w tamtą stronę, szybko jednak doszła do wniosku, że to niemożliwe i że to tylko jej pobożne życzenia — wtedy mogłaby Balvedę zastrzelić i wreszcie pozbyć się kłopotu. Agentka odwróciła wzrok od tunelu po drugiej stronie groty dopiero wtedy, kiedy Horza wyszedł z magazynu.
Xoxarle poruszył ramionami. Drut przesunął się trochę po pancerzu.
Człowiek, który go pilnował, wyglądał na zmęczonego i sennego, ale pozostali mogli wrócić lada chwila, więc Idirianin musiał działać bardzo ostrożnie, by nie wzbudzić podejrzeń Metamorfa. Co prawda sprawy przybrały niezbyt pomyślny obrót, ale istniało spore prawdopodobieństwo, że ludziom nie uda się odszukać zbiegłego Umysłu, a wtedy najmądrzej będzie wstrzymać się od jakichkolwiek działań. Nie pozwoli karzełkom zaprowadzić się do ich statku. Xoxarle podejrzewał, że Horza również liczy się z taką ewentualnością i zamierza powetować sobie niepowodzenie, domagając się wysokiego okupu za jeńca.
Okup musiałoby zapłacić dowództwo floty, ponieważ rodziny porwanych otrzymywały kategoryczny zakaz uczestniczenia w tego rodzaju negocjacjach, a poza tym krewnych Xoxarle’a nie byłoby stać na tak poważny wydatek. Wciąż nie mógł zdecydować, czy chce żyć i podjąć wysiłek zmazania hańby, czy raczej powinien zaryzykować próbę ucieczki, która najprawdopodobniej zakończy się jego śmiercią. Bardziej przemawiało do niego drugie rozwiązanie; bądź co bądź, działanie było jedną z głównych powinności wojownika. Jeśli nie wiesz, co robić, rób cokolwiek.
Strażnik podniósł się z palety i podszedł na tyle blisko, że mógłby dokładnie przyjrzeć się więzom, ale tylko od niechcenia rzucił na nie okiem. Xoxarle natomiast wprost pożerał wzrokiem laserową strzelbę, bezwiednie zaciskając i prostując palce.
Jak tylko Wubslin wszedł do maszynowni, zdjął hełm, położył go na pulpicie, upewniwszy się, że nie dotyka żadnych przycisków ani klawiszy, po czym rozejrzał się okrągłymi ze zdumienia i zachwytu oczami.
Pod stopami czuł delikatne drżenie. Wskazania wszystkich przyrządów świadczyły o tym, że pociąg jest gotowy do drogi. Obrzucił spojrzeniem pulpity i konsolety, dwa głębokie fotele przed główną tablicą rozdzielczą, wreszcie przeniósł wzrok na szybę z pancernego szkła, za którą widać było mroczną otchłań tunelu. Słabe światełka zainstalowane w obu ścianach nie były w stanie rozjaśnić głębokiej ciemności. Rzęsiście oświetlona była natomiast odnoga tunelu, w której na bocznicy stał drugi pociąg.
Wubslin wyciągnął rękę, dotknął gładkiej, łagodnie zakrzywionej szyby i uśmiechnął się lekko. Prawdziwe szkło, nie ekran. Znakomicie. Konstruktorzy tego cacka znali zasady działania ekranów holowizyjnych, nadprzewodników i napędu magnetycznego (taki napęd miały kapsuły serwisowe), ale nie wstydzili się korzystać także ze znacznie starszych, ale za to solidniejszych technologii. Dlatego pociągi Systemu Dowodzenia poruszały się po stalowych szynach i miały okna z pancernego szkła. Wubslin powoli zatarł ręce, po raz kolejny ogarniając zachłannym spojrzeniem wnętrze pomieszczenia.
— Znakomicie — wyszeptał. — Wspaniale…
Najpierw postanowił sprawdzić, czy uda mu się otworzyć drzwi w wagonie z reaktorem.
Quayanorl dotarł do maszynowni.
Nie nosiła żadnych śladów uszkodzeń. Leżąc na podłodze, widział głównie metalowe wsporniki foteli, okapy pulpitów i lampy na suficie. Na pół sparaliżowany bólem, pełzł uparcie naprzód, mamrocząc coś niezrozumiale i usiłując sobie przypomnieć, co właściwie ma tu do załatwienia.
Przycisnął twarz do chłodnej, delikatnie drżącej podłogi. Pociąg żył; co prawda nie był całkiem sprawny i, podobnie jak on, już nigdy nie odzyska pełni sprawności, ale żył i był gotów do działania. Quayanorl wiedział, że miał jakiś plan, że zamierzał coś zrobić, lecz nie był w stanie wygrzebać z pamięci, co takiego. Zapewne rozpłakałby się z frustracji i rozpaczy, gdyby nie to, że zabrakło mu sił. Co to mogło być? — zadawał sobie po raz setny to samo pytanie, wsłuchując się w mruczenie pociągu. Czego mogłem chcieć?
Unaha-Closp badała wagon z reaktorem. Wprawdzie większość wewnętrznych drzwi była zamknięta, ale drona ominęła te przeszkody szeroką rurą, którą poprowadzono wiązki przewodów. Wędrowała powoli, poświęcając sporo uwagi każdemu elementowi wyposażenia. Bez trudu zidentyfikowała ekrany absorpcyjne, chroniące reaktor przed przegrzaniem, osłony dla wrażliwych ludzkich ciał, rurki, w których woda zamieniała się w parę, napędzającą następnie koła pociągu. Bardzo to wszystko prymitywne, myślała Unaha-Closp. Prymitywne i zarazem skomplikowane. Mnóstwo newralgicznych punktów, w których może nastąpić awaria. Na szczęście, nawet jeśli ludzie dojdą do wniosku, że należy uruchomić tę archaiczne zabawki, pociągi będą czerpać energię nie z zabytkowych reaktorów, tylko z głównego systemu zasilania. Co prawda niechętnie, ale musiała zgodzić się z Metamorfem: Idirianie chyba oszaleli, skoro marzyło im się ożywienie tej sterty wiekowego złomu.
— Czy oni naprawdę spali w czymś takim? — zapytała z niedowierzaniem Yalson, spoglądając na wiszące sieci. Wraz z Balvedą i Horzą stała w drzwiach obszernego pomieszczenia mieszkalnego, z którego kiedyś korzystali ludzie pracujący w tunelach Systemu Dowodzenia. Balveda położyła się w jednej z sieci. Przypominały hamaki rozpięte między belkami przymocowanymi do sufitu. W tym pomieszczeniu wisiało ich około setki.