Выбрать главу

Tu jest śmierć, powracała natrętna myśl. Robiło mu się coraz zimniej, jakby dotarł do niego chłód bijący od planety.

— Nic — oznajmił Wubslin.

— W porządku. — Horza położył ręce na sterach. — Wchodzimy w atmosferę.

„Wir Czystego Powietrza” wygiął otaczające go pole siłowe i ostrożnie ześlizgnął się po nim do studni grawitacyjnej planety. Horza wyłączył główny napęd; pozostawienie go w gotowości wiązałoby się ze zbyt dużym ryzykiem, tym bardziej że lada chwila ciążenie miało osiągnąć wartość, przy której napęd gwiezdny przestawał działać. Gotowe do użycia były natomiast wszystkie trzy silniki plazmowe. „Wir” opadał powoli, nie zwiększając prędkości. Jak tylko Horza upewnił się, że są na właściwym kursie, rozpiął pasy i przeszedł do mesy.

W fotelach, przypięci pasami, siedzieli Aviger, Neisin, Dorolow i Balveda. Członkowie załogi „Wiru” mieli na sobie skafandry, agentka Kultury natomiast włożyła grubą bluzę z kapturem i spodnie z takiego samego materiału. Spod bluzy wystawał wymięty kołnierzyk białej koszuli. Na nogach miała wysokie ocieplane buty, na stole przed nią leżały grube rękawice. Horza nie był pewien, czy celowo się ubrała w bezużyteczną imitację skafandra, żeby mu dopiec, czy taki ciepły, solidny strój dawał jej namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Unaha-Closp również spoczywała w fotelu, starannie przypięta pasami, z sensorami skierowanymi na sufit.

— Mam nadzieję, że nie będziesz wyczyniał takich cudów jak ostatnim razem, kiedy siedziałeś za sterami tej kupy złomu — powiedziała kwaśnym tonem.

Horza puścił uwagę mimo uszu.

— Dra’Azon nie odezwali się ani słowem, więc wygląda na to, że możemy lądować — oznajmił. — Ja wyjdę pierwszy, żeby się rozejrzeć. Dopiero potem zdecydujemy, co robić dalej.

— Jestem prawie pewna, że zamierzałeś użyć słowa „zdecyduję”, ale z niewiadomych po…

— A jeśli nie wrócisz? — odezwał się Aviger, przerywając dronie w pół słowa.

Unaha-Closp zaskwierczała z oburzeniem i umilkła, Horza zaś spojrzał na starego pirata, który w swoim wiekowym skafandrze przypominał delikatną, mocno sfatygowaną zabawkę.

— Wrócę — powiedział spokojnie. — Jestem pewien, że w bazie nic się nie stało. Poproszę, by podgrzali nam coś dobrego do jedzenia. — Uśmiechnął się, choć zdawał sobie sprawę, że nie wypadł zbyt przekonująco. — Gdyby jednak się okazało, że coś jest nie w porządku, natychmiast wrócę na pokład.

— Nie zapominaj, że ten statek jest naszą jedyną szansą na opuszczenie planety. — Z oczu Avigera wyzierał niepokój. Dorolow delikatnie dotknęła jego ramienia.

— Zaufaj Bogu. Nikomu nic się nie stanie. — Spojrzała na Horze. — Prawda?

Metamorf skinął głową.

— Oczywiście. Wszystko będzie dobrze.

Wrócił do sterowni.

Stali w głębokim śniegu i patrzyli na słońce, które właśnie zanurzało się w czerwonym morzu chmur. Zimny wiatr rozwiewał jej kasztanowate włosy; Horza odruchowo wyciągnął rękę, żeby odgarnąć je z twarzy dziewczyny. Odwróciła się i z uśmiechem przytuliła policzek do jego dłoni.

— Tak kończy się letni dzień — powiedziała.

Mróz zelżał na tyle, że mogli zdjąć rękawice i ściągnąć kaptury z głów. Przesunął dłoń na jej ciepły kark; lśniące gęste włosy spłynęły jedwabiście po wierzchu ręki. Podniosła ku niemu białą jak śnieg twarz.

— Znowu… — szepnęła.

— Co „znowu”? — zapytał, choć doskonale wiedział, o co chodzi.

— Znowu jesteś zamyślony i nieobecny.

— Tylko ci się zdaje.

Odwróciła twarz w kierunku czerwonej kuli słońca wiszącej nisko nad odległymi górskimi szczytami.

— Wcale nie. Zbyt dobrze już cię znam.

Poczuł ukłucie gniewu, ponieważ nie spodobała mu się jej pewność siebie, ale z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że dziewczyna ma raję. Nie wiedziała o nim tylko tego, czego on sam o sobie nie wiedział, a było tego jeszcze sporo. Możliwe nawet, że znała go lepiej niż on sam.

— Nie odpowiadam za to, jak wyglądam — powiedział po chwili, starając się obrócić rzecz w żart. — Mój wygląd mnie też czasem zaskakuje.

— A twoje czyny? — Zachodzące słońce kładło na jej twarz grubą warstwę intensywnego, fałszywego koloru. — Czy będziesz zaskoczony, kiedy stąd odlecisz?

— Dlaczego wciąż powtarzasz, że stąd odlecę? — Zirytowany, wepchnął ręce w kieszenie ciepłej kurtki. — Przecież mówiłem ci tyle razy, że jestem tu szczęśliwy!

— Rzeczywiście, mówiłeś.

— Więc niby dlaczego miałbym dokądś lecieć?

Wsunęła mu rękę pod pachę, oparta głowę na ramieniu.

— Tłumy, światła, ciekawe czasy, inni ludzie…

— Z tobą jest mi dobrze.

Objął ją i przytulił. Nawet w grubej kurtce była zdumiewająco szczupła, niemal filigranowa. Przez jakiś czas milczała, a potem powiedziała zupełnie innym tonem:

— I tak powinno być. — Odwróciła się ku niemu z uśmiechem. — A teraz pocałuj mnie.

Zrobił to, objął ją jeszcze mocniej. Kiedy opuścił wzrok, tuż przy jej bucie zobaczył na śniegu coś czerwonego.

— Spójrz!

Pochylił się. Przykucnęła obok i wspólnie obserwowali niewielkiego, przypominającego patyczek owada, pełznącego powoli po powierzchni śniegu. Jedyna oprócz nich żywa istota w zasięgu wzroku.

— Nigdy czegoś takiego nie widziałem.

— Po prostu nie patrzyłeś wystarczająco uważnie — odparła żartobliwym tonem.

Zanim zdążyła go powstrzymać, wyciągnął rękę i zgarnął owada na dłoń.

— Och, Horza… — jęknęła z rozpaczą.

Śnieżne żyjątko leżało martwe, zabite ciepłem jego ciała.

„Wir Czystego Powietrza” opadał lotem spiralnym ku planecie, wielokrotnie pokonując granicę między dniem i nocą. Stopniowo zanurzał się w atmosferę; po nocnym niebie mknął niczym ogromny, świecący stałym blaskiem meteor, następnie mijał terminator, leciał nad stalowoszarymi morzami, górami i polami lodowymi, zamarzniętymi brzegami, lodowcami, łańcuchami górskimi pokrytymi wiecznym śniegiem, tundrą oraz półwyspem długości tysiąca kilometrów, sterczącym ze zwartej masy lądowej niczym unieruchomiona w gipsowym pancerzu kończyna.

— Mamy go — zameldował Wubslin od detektora masy. Horza zajrzał mu przez ramię. Przez ekran powoli przesuwało się migające światełko.

— Umysł?

Główny mechanik skinął głową.

— Właściwa gęstość. Pięć kilometrów pod powierzchnią… — Nacisnął kilka klawiszy i ze zmarszczonymi brwiami przebiegł wzrokiem po kolumnach liczb, które pojawiły się z boku ekranu. — I ciągle się porusza. — Świecąca plamka znikła. Wubslin przez kilkanaście sekund poruszał pokrętłami, ale światełko nie pojawiło się ponownie. — Ten czujnik też wymaga naprawy. Zasięg spadł prawie o połowę. — Podrapał się po piersi. — Aha, przykro mi z powodu silników. Horza wzruszył ramionami. Gdyby silniki działały bez zarzutu albo gdyby detektor masy miał wystarczający zasięg, ktoś mógłby pozostać na pokładzie statku, żeby śledzić poczynania Umysłu i przekazywać wskazówki grupie poszukiwawczej. Wubslina dręczyły wyrzuty sumienia, gdyż mimo usilnych starań nie zdołał przywrócić pełni sprawności ani silnikom, ani uszkodzonym sensorom.