Выбрать главу

— I walczyć — mruknęła Dorolow.

— Niekoniecznie. Zabrali komunikatory, więc skontaktuję się z nimi i powiem, kim jestem. Naturalnie nie mogę zdradzić wam szczegółów, ale zapewniam was, że wiem wystarczająco dużo o idiriańskiej armii, a nawet o niektórych dowódcach, by ich przekonać, że nie kłamię. Co prawda nie znają mnie osobiście, ale na pewno uprzedzono ich, że na planetę wkrótce przybędzie Metamorf i że będzie miał do wykonania tę samą misję co oni.

— Kłamca — wycedziła Balveda lodowatym tonem. Atmosfera natychmiast zgęstniała. Agentka Kultury wpatrywała się w niego spojrzeniem, w którym determinacja mieszała się pół na pół z rezygnacją.

— Posłuchaj mnie, Balvedo — odparł spokojnie. — Nie wiem, co ci powiedzieli twoi przełożeni, ale ja uzyskałem od Xoralundry zapewnienie, że Idirianie z chuy-hirtsi zostali uprzedzeni o moim przybyciu. Czy takie wyjaśnienie cię satysfakcjonuje?

— Słyszałam coś zupełnie innego.

Bez trudu wyczuł, że wcale nie jest pewna siebie. Wiele zaryzykowała, odzywając się w taki sposób; przypuszczalnie zamierzała go sprowokować, zmusić, żeby zagroził jej śmiercią, bo to na pewno nie spotkałoby się z aprobatą pozostałych. Cóż, jej plan spalił na panewce. Wzruszył ramionami.

— To nie moja wina, że Sekcja Specjalna Służby Kontaktu dostarcza swoim agentom fałszywych informacji — powiedział z lekceważącym uśmiechem. Balveda rozejrzała się ukradkiem, jakby chciała sprawdzić, na czyją stronę przechylają się sympatie załogi. Horza rozłożył ręce i ciągnął rzeczowym, spokojnym tonem: — Posłuchajcie, nie mam najmniejszego zamiaru ginąć za Idirian. Bóg wie dlaczego, ale was polubiłem i na pewno nie kazałbym wam iść ze mną na samobójczą misję. Nikomu nic się nie stanie. Gdyby okazało się, że sytuacja jest trudniejsza, niż przypuszczaliśmy, zawsze możemy się wycofać, wsiąść do „Wiru”, przelecieć przez Barierę Milczenia i ukryć się na jakimś neutralnym obszarze. Wy dostaniecie statek, ja zatrzymam tylko agentkę Kultury. — Spojrzał przelotnie na Balvedę, która siedziała z nisko opuszczoną głową. — Nie przypuszczam jednak, żeby do tego doszło. Jestem pewien, że znajdziemy ten cholerny superkomputer i zostaniemy za to sowicie wynagrodzeni.

— A co będzie, jeśli bitwa przed Barierą zakończy się zwycięstwem Kultury i zostaniemy przechwyceni, jak tylko wystawimy stąd nosy, wszystko jedno, z Umysłem czy bez niego? — zapytała Yalson. Pytanie nie było napastliwe, wypływało z czystej ciekawości. Chyba tylko na niej mógł całkowicie polegać, chociaż Wubslin też wyraźnie skłaniał się na jego stronę. Horza wzruszył ramionami.

— To bardzo mało prawdopodobne. Nie wyobrażam sobie, żeby Kultura, która wszędzie ponosi klęski, akurat tutaj odniosła zwycięstwo, ale nawet gdyby do tego doszło, musieliby mieć cholerne szczęście, żeby nas złapać. W przestrzeni rzeczywistej Bariera Milczenia stanowi dla nich nieprzenikalną ścianę, więc wyskoczymy znienacka, w miejscu, którego nie będą mogli przewidzieć. W ogóle nie zawracajcie sobie tym głowy.

Yalson usiadła, chyba całkowicie przekonana. Horza na pozór był zupełnie spokojny, ale w środku aż kipiał, gotów natychmiast odparować każdy atak i zbić każdy argument. Tylko ostatnia odpowiedź była zupełnie zgodna z prawdą; pozostałe albo się z nią trochę rozmijały, albo wręcz nie miały nic wspólnego.

Musiał ich przekonać, musiał przeciągnąć ich na swoją stronę. Tylko wtedy zdoła wypełnić misję, a zbyt daleko już zaszedł, zbyt wielu ludzi zabił, zbyt wiele poświęcił, żeby się teraz wycofać. Musi odszukać Umysł, musi zagłębić się w tunele Systemu Dowodzenia, musi zapewnić sobie pomoc resztek Wolnej Grupy Kraiklyna. Spoglądał na nich kolejno: na Yalson, poważną i niecierpliwą, która marzyła o tym, żeby wreszcie skończyła się gadanina i można było przystąpić do działania. W nowej fryzurze wyglądała bardzo młodo, ale i wyjątkowo poważnie. Na Dorolow, rozglądającą się niepewnie i co chwila drapiącą się za uchem. Na Wubslina, rozpartego wygodnie w fotelu, promieniejącego spokojem i pewnością siebie. Kiedy Horza opowiadał o Systemie Dowodzenia, twarz głównego mechanika wyrażała autentyczne zainteresowanie. Przypuszczalnie zafascynowała go ta gigantyczna konstrukcja i teraz nic ani nikt nie byłby w stanie powstrzymać go przed obejrzeniem jej na własne oczy. Aviger od początku miał dość sceptyczne nastawienie do przedsięwzięcia, należało jednak przypuszczać, że teraz, kiedy stało się jasne, iż nikt nie zostanie na statku, stary pirat raczej pogodzi się z losem, niż zechce mu się przeciwstawiać. Największą zagadkę stanowił Neisin; pił dużo, odzywał się rzadko, ale chociaż należał do ludzi, którzy nie znoszą, kiedy ktoś decyduje o ich losie i mówi, co mają robić, bez wątpienia marzył o tym, by jak najprędzej wyrwać się z ciasnego wnętrza statku. Nawet kiedy Wubslin i Horza rozbierali na czynniki pierwsze skafander medjela, Neisin wyszedł na przechadzkę po okolicy. Istniała spora szansa, że ciekawość skłoni go do wzięcia udziału w ekspedycji.

Drona nie stanowiła żadnego problemu: zrobi, co się jej każe, jak na maszynę przystało. Tylko Kultura traktowała je w taki sposób, że niektóre egzemplarze autentycznie wierzyły, że mają wolną wolę. Jeśli natomiast chodziło o Perosteck Balvedę, to była tylko więźniem, i tyle.

— Wpadniemy i wypadniemy, co? — powiedziała Yalson z uśmiechem, po czym wzruszyła ramionami i rozejrzała się dokoła. — A co mi tam! Przynajmniej będzie coś do roboty, no nie? Nikt nie zaprzeczył.

Yalson weszła do sterowni w chwili, kiedy Horza był zajęty ponownym przeprogramowywaniem komputera pokładowego. Cichutko wsunęła się w fotel drugiego pilota i obserwowała go przy pracy. Pojawiające się i gasnące na ekranie litery rzucały kolorowe refleksy na twarz Metamorfa.

— Maraiński? — zapytała po dłuższym czasie.

Horza wzruszył ramionami.

— To jedyny język, w którym jestem w stanie porozumieć się z tym zabytkiem. — Wstukał kolejną instrukcję, odwrócił się do dziewczyny i powiedział z uśmiechem: — Chyba wiesz, że nie powinnaś być przy tym? Yalson także się uśmiechnęła.

— Nie ufasz mi?

— Jeśli komukolwiek ufam, to właśnie tobie. — Odwrócił się z powrotem do ekranu. — Zresztą to i tak nie ma większego znaczenia.

Milczenie przeciągało się, aż wreszcie Yalson spytała:

— Chyba dużo dla ciebie znaczyła, prawda?

Jego palce znieruchomiały nad klawiaturą.

— Kto taki?

— Daj spokój — powiedziała łagodnie. — Dobrze wiesz.

— Byliśmy przyjaciółmi — wyszeptał ze wzrokiem wbitym w ekran.

— No tak — westchnęła po paru chwilach. — Zawsze jest ciężko, kiedy giną swoi.

Bez słowa skinął głową.

— Kochałeś ją?

Horza zwlekał z odpowiedzią. Bardzo długo studiował rzędy delikatnie podświetlonych znaków na dotykowej klawiaturze, jakby szukał tam wyjaśnienia swoich wątpliwości, po czym wzruszył ramionami.

— Być może — przyznał niechętnie. — Kiedyś. — Odchrząknął, zerknął ukradkiem na Yalson i znowu pochylił się nad konsoletą. — Ale to było dawno temu.

Zaczął ponownie przesuwać palcami po klawiaturze. Yalson podniosła się z fotela, stanęła za nim i położyła mu ręce na ramionach.

— Bardzo mi przykro — powiedziała. Skinął głową, dotknął ręką jej dłoni. — Naprawdę. Zapłacą nam za to. Dopadniemy ich i… Odwrócił się, spojrzał jej w twarz.

— Nic z tego, Yalson. Szukamy Umysłu. Jeśli Idirianie wejdą nam w drogę, wtedy co innego, ale… Nie, nie możemy zwiększać ryzyka. Mimo to, dzięki.