Przygarnął ją do siebie. Postawiła stopy na jego butach, ale odwróciła głowę. Chwilę potem opadali już pogrążonym w ciemności szybem windowym.
— Do zobaczenia na dole — pożegnał ich Neisin.
— Nie lecimy na sam dół — przypomniał mu Horza, poprawiając uchwyt wokół talii Balvedy. — Będę na was czekał na głównym poziomie.
— Wszystko jedno.
Lot minął bez żadnych niespodzianek. Horza bez trudu otworzył drzwi prowadzące na główny poziom Systemu Dowodzenia. Jedyna wymiana zdań między nim a Balvedą miała miejsce niespełna minutę po wyruszeniu w drogę.
— Horza…
— Tak?
— Gdyby coś się zdarzyło… Wiesz, jakaś strzelanina albo coś takiego, i gdybyś musiał mnie wypuścić… Zastrzel mnie, dobrze?
— Co?!
— Zabij mnie. Mówię poważnie. Wolę szybką śmierć od upadku Horza zadumał się głęboko.
— Możesz mi wierzyć, że nic nie sprawiłoby mi większej rozkoszy — odparł wreszcie.
Spleceni w uścisku jak kochankowie, opadali w lodowatej, kamiennej ciszy.
— Niech to szlag trafi! — zaklął Horza półgłosem. Razem z Wubslinem znajdował się w niedużym pomieszczeniu sąsiadującym z ogromną, pogrążoną w mroku, wysoko sklepioną halą stacji numer cztery. Pozostali czekali na zewnątrz. Reflektory skafandrów wydobywały z ciemności pokrętła, wskaźniki, suwaki i potencjometry. Po suficie i ścianach biegły wiązki grubych przewodów, w metalowych szafkach piętrzyły się urządzenia sterownicze. Pokój wypełniała woń spalenizny; jej źródłem była wielka okopcona blizna na jednej ze ścian, biegnąca w poprzek kilkunastu nadtopionych kabli. Swąd poczuli jeszcze w wąskim korytarzu łączącym szyb ze stacją. Chociaż nie był bardzo intensywny, Horza poczuł, że żołądek podchodzi mu do gardła. Od razu domyślił się, co to oznacza.
— Może uda nam się to jakoś naprawić? — zapytał Wubslin bez przekonania.
Horza pokręcił głową.
— Wątpię. Coś takiego już nam się kiedyś zdarzyło. Podczas testów podłączyliśmy obwody w niewłaściwej kolejności i zrobiło się zwarcie. Większość uszkodzeń powstała znacznie głębiej. Zlokalizowanie wszystkich i naprawa zajęło nam kilka tygodni. — Uderzył pięścią w dłoń. — Niech to szlag trafi! — powtórzył znacznie głośniej. Wubslin podniósł wizjer i podrapał się po nosie.
— Idirianie wcale nie są tacy głupi, skoro doszli aż tutaj i zorientowali się, co trzeba uszkodzić — zauważył.
— Zgadza się — przyznał Horza. — Niestety.
Z całej siły kopnął potężny transformator.
Pobieżnie przeszukali stację, po czym zebrali się w głównej hali wokół detektora masy. Na szczycie urządzenia stał monitor „wypożyczony” ze sterowni „Wiru Czystego Powietrza”. Ekran ożył. Wubslin poruszył pokrętłami. Obraz przedstawiał kulę z trzema różnymi osiami.
— W tej chwili zasięg wynosi około czterech kilometrów — wyjaśnił Wubslin. Można było odnieść wrażenie, że zwraca się nie do ludzi stłoczonych za jego plecami, tylko do urządzenia. — Spróbujmy przejść na osiem…
Ponownie dotknął regulatorów. Liczby przy każdej osi podwoiły się, a przy samej krawędzi kuli mignęła rozmazana smuga.
— To on? — szepnęła Dorolow w nabożnym skupieniu. — Znalazłeś go?
Wubslin starał się uzyskać lepszą ostrość obrazu.
— Raczej nie. Za mała gęstość.
Znowu podwoił zasięg, ale na ekranie pozostał ten jeden jedyny ślad. Horza rozejrzał się, usiłując przyporządkować otoczenie schematycznemu rysunkowi.
— Czy twój detektor dałby się zmylić reaktorowi jądrowemu? — zapytał.
— Oczywiście, szczególnie przy tym obciążeniu. Każde w miarę silne źródło promieniowania może wprowadzić go w błąd, a więc również reaktor, nawet stary. Ale to zawsze będzie tylko rozmazana smuga. Jeśli twój Umysł naprawdę ma tylko piętnaście metrów długości, ale parę tysięcy ton, zobaczymy go jako jasną gwiazdę.
— W takim razie widzimy reaktor jądrowy z najniższego poziomu technicznego — stwierdził Horza.
— Używali tu reaktorów? — zdziwił się Wubslin.
— Jako awaryjnego źródła zasilania dla wentylacji, na wypadek gdyby pojawiło się dużo dymu albo gazu. W każdym pociągu też jest jeden reaktor gotowy do użycia, gdyby coś się stało z turbinami w elektrowniach geotermicznych.
Horza porównał wskazania dużego detektora z przenośnym, który miał przy sobie, ale mniejsze urządzenie niczego nie wykryło.
— Zbadamy to? — zapytał Wubslin.
W blasku bijącym od ekranu jego twarz miała zielonkawy odcień.
Horza wyprostował się i pokręcił głową.
— Nie. Jeszcze nie teraz.
Urządzili sobie przerwę na odpoczynek i posiłek. Stacja miała ponad trzysta metrów długości i była dwukrotnie szersza od głównych tuneli. Tory, po których poruszały się pociągi Systemu Dowodzenia, zostały ułożone na doskonale gładkim podłożu ze stopionej skały. Na obu końcach peronu znajdowały się rampy i metalowe schody, dzięki którym można było się dostać na dwa wyższe poziomy wagonów.
— Nie mohę hę doczeacz, heby hobaczycz te począhy — wybełkotał Wubslin z pełnymi ustami.
— Na pewno ich nie zobaczysz, jeśli będzie ciemno — zwrócił mu uwagę Aviger.
— Doprawdy, to przekracza wszelkie granice! — oświadczyła drona z oburzeniem. — Nie dość, że muszę taszczyć stertę jakichś rupieci, to jeszcze dowiaduję się, że mam także służyć jako taksówka!
— Nie jestem taka ciężka — próbowała ją uspokoić Balveda.
— Poradzisz sobie — stwierdził lakonicznie Horza. Ponieważ nie udało się włączyć zasilania, do sąsiedniej stacji mogli dotrzeć tylko w jeden sposób: lecąc nad torami z włączonymi uprzężami AG. Oczywiście był to znacznie wolniejszy środek transportu niż kapsuła serwisowa, ale na piechotę szliby jeszcze dłużej. Oznaczało to również, że Unaha-Closp będzie musiała nieść Balvedę.
— Wiesz co, Horza? — odezwała się Yalson. — Zastanawiałam się właśnie…
— Nad czym?
— Ile promieniowania wchłonęliśmy do tej pory?
— Niewiele. — Horza zerknął na wewnętrzny ekran kombinezonu. Dawka, którą przyjęli, nie stwarzała zagrożenia. Oczywiście otaczający ich granit również stanowił źródło promieniowania, ale było tego tak niewiele, że nawet bez skafandrów mogliby czuć się zupełnie bezpiecznie. — Dlaczego pytasz?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
— Tak sobie. Po prostu przyszło mi do głowy, że po tych wszystkich wybuchach, bliskim kontakcie z reaktorami, granitem i licho wie czym jeszcze, złapaliśmy trochę za wiele tego świństwa. Aha, nie zapominaj o bombie, którą Lamm zdetonował na megastatku. Skoro jednak twierdzisz, że wszystko jest w porządku, to nie mam dalszych pytań.
— Daję ci słowo, nie ma się czym przejmować. No, chyba że ktoś jest szczególnie wrażliwy.
Yalson w milczeniu skinęła głową.
Horza zastanawiał się, co będzie lepsze: trzymać się razem, czy podzielić na dwie grupy i wyruszyć dwoma małymi tunelami komunikacyjnymi biegnącymi równolegle do głównych tuneli i korytarza technicznego? Było ich akurat tyle, żeby każdy poszedł jednym z sześciu tuneli łączących stacje; akurat ta ewentualność raczej nie wchodziła w grę, co nie zmieniało faktu, że ją także należało brać pod uwagę. Podzieleni byliby lepiej przygotowani na wypadek konieczności przeprowadzenia ataku oskrzydlającego, choć w pierwszej fazie dysponowaliby znacznie mniejszą siłą ognia. Szansę na odnalezienie Umysłu pozostałyby takie same (naturalnie przy założeniu, że detektor jest całkowicie sprawny), znacznie natomiast wzrosłoby prawdopodobieństwo spotkania Idirian. Mimo to nie bardzo podobała mu się koncepcja gromadnej wędrówki jedną tylko nitką tunelu. Wystarczyłby celnie rzucony granat albo kilka strzałów z lasera, żeby Wolna Grupa Kraiklyna ostatecznie przestała istnieć.