Выбрать главу

Postanowił czuwać aż do pobudki.

Minęła „noc”, lecz kiedy członkowie Wolnej Grupy otworzyli oczy, znowu ujrzeli ciemność. Drona nie wspomniała ani słowem o gwałtownym przebudzeniu Horzy, on zaś nie pytał, czy to zauważyła. Z udawanym zapałem klepał ludzi po plecach, śmiał się i powtarzał, że jeszcze tego samego dnia dotrą do stacji numer siedem, włączą zasilanie i uruchomią kapsuły serwisowe.

— Wiesz co, Wubslin? — zwrócił się do mechanika, który, ziewając rozdzierająco, tarł zaspane oczy — Może nawet spróbujemy uruchomić któryś pociąg? Ot tak, choćby dla hecy.

— Bo ja wiem… — Wubslin ziewnął po raz kolejny. — Jeśli to bezpieczne…

— A czemu nie? — Horza rozłożył szeroko ramiona. — Wygląda na to, że Dra’Azon dali nam wolną rękę, więc czemu nie mielibyśmy się trochę zabawić? Wubslin się uśmiechnął i skinął głową.

— Chyba masz rację. To może być niezła zabawa. Horza mrugnął do niego konspiracyjnie, po czym poszedł uwolnić Balvedę. Odwalając na bok ciężką beczkę po oleju, czuł się trochę jak przy legowisku dzikiej bestii. Podświadomie oczekiwał, że ujrzy puste pomieszczenie, że Balveda jakimś cudownym sposobem zdołała uwolnić się z kokonu i przeniknąć przez ścianę, ale kiedy otworzył drzwi, zobaczył ją leżącą spokojnie na podłodze, tuż przy ścianie, do której przytwierdził zaczepy kokonu.

— Dzień dobry, Perosteck! — powitał ją radośnie. Jak tylko zdjął z niej więzy, usiadła z trudem, oparta się o ścianę i zaczęła ostrożnie rozcierać zdrętwiałą szyję i ramiona.

— Posłuchaj, Horza — powiedziała zachrypniętym głosem. — Po dwudziestu latach spędzonych pod troskliwą opieką mamuśki, po kilkunastu albo nawet kilkudziesięciu latach radosnego korzystania ze wszystkich przyjemności, jakie oferuje Kultura, po dwóch latach dorosłości, siedemnastu w Służbie Kontaktu i czterech w Sekcji Specjalnej, wciąż jeszcze mam kłopoty z oprzytomnieniem zaraz po obudzeniu i na pewno nie jestem wtedy w nastroju do przyjacielskich pogawędek. Mogę się czegoś napić? Spałam za długo, było mi cholernie niewygodnie, dręczyły mnie koszmary, które wydawały mi się naprawdę okropne aż do chwili, kiedy otworzyłam oczy i przypomniałam sobie, w co wdepnęłam, a na dodatek jest ciemno i zimno. Zdaje się, że przed chwilą zapytałam, czy dostanę coś do picia. Słuchasz mnie? A może zamierzasz sprawdzić, jak długo wytrzymam bez wody?

— Zaraz ci coś przyniosę. — W drzwiach zatrzymał się i odwrócił. — A tak przy okazji: masz całkowitą rację. Rano rzeczywiście nie da się z tobą rozmawiać.

Balveda pokręciła głową w ciemności, po czym włożyła palec do ust i poruszała nim przez chwilę, jakby masowała sobie dziąsła albo czyściła zęby. Potem wbiła wzrok w dywan nieprzeniknionej czerni okrywający kamienną podłogę. Zastanawiała się, czy właśnie rozpoczął się ostatni dzień jej życia.

Stali w obszernej, wykutej w skale niszy i spoglądali na mroczną jaskinię, w której mieściły się urządzenia naprawcze i boczne tory stacji numer cztery. Pieczara miała około trzystu metrów kwadratowych powierzchni, odległość od sufitu, tuż pod którym się znajdowali, do zagraconej maszynami i rozmaitym sprzętem podłogi wynosiła co najmniej trzydzieści metrów.

Największymi elementami wyposażenia były dwie gigantyczne suwnice bramowe, zdolne podnieść z szyn cały pociąg. Mniej więcej w połowie jaskini (i w połowie jej wysokości) biegł poprzeczny metalowy chodnik.

Horza wydał rozkaz wymarszu.

Wubslin i Neisin włączyli uprzęże AG; pierwszy popłynął w powietrzu w kierunku głównego tunelu, drugi — do jednego z tuneli serwisowych. Obaj otrzymali kategoryczny zakaz wysuwania się przed główne siły, które miały podążać tunelem dla pieszych ku odległej o trzydzieści kilometrów stacji numer pięć. Horza sunął jako pierwszy, reszta w odległości kilkuset metrów za nim; wszyscy, ma się rozumieć, używali uprzęży. Balveda podróżowała na palecie z ekwipunkiem.

Kiedy sadowiła się tam, Horza nie zdołał powstrzymać się od uśmiechu, ponieważ przypomniał sobie Fwi-Songa na noszach na plaży skąpanej w promieniach słońca, na wyspie, która już przestała istnieć. Skojarzenie było tak absurdalne, że aż zabawne. Zatrzymywał się przy każdym połączeniu z bocznymi galeriami, badał teren, informował pozostałych o rezultatach. Czujniki skafandra ustawił na maksymalną moc; najmniejszy rozbłysk światła, najlżejszy odgłos, jakiekolwiek zawirowanie powietrza, nawet wibracja skał — wszystko natychmiast spowodowałoby alarm. To samo dotyczyło niezwykłych woni, nagłego pojawienia się prądu w przewodach albo transmisji na dowolnej częstotliwości.

Zastanawiał się, czy próbować uprzedzić Idirian, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że lepiej tego nie czynić. Ograniczył się do wysłania krótkiego sygnału ze stacji, lecz, zgodnie z oczekiwaniami, nie otrzymał odpowiedzi; próby ponownego nawiązania kontaktu nie miały większego sensu, tym bardziej że Idirianie najprawdopodobniej i tak nie chcieliby go słuchać.

Z bronią gotową do strzału płynął w powietrzu jak na niewidzialnym fotelu. Słyszał tylko bicie swojego serca, własny oddech i cichutki szum, z jakim lodowate powietrze prześlizgiwało się po jego skafandrze. Czujniki donosiły o słabym promieniowaniu sączącym się ze ścian, podłogi i sufitu korytarza, od czasu do czasu akcentowanym erupcjami promieniowania kosmicznego. Na wizjerze żarzył się upiorny radarowy obraz tuneli.

Tam gdzie tunel biegł prosto, Horza od czasu do czasu odwracał się i zerkał na sunącą pół kilometra za nim grupę. Tam gdzie korytarz biegł łagodnymi zakrętami, łatwo mógłby odnieść wrażenie, że jest całkiem sam w pustce, wypełniającej świat lodowatą ciemnością. Na stacji numer pięć rozegrała się bitwa.

Skafander Horzy z daleka wychwycił niepokojące zapachy. Obecność w powietrzu organicznych cząstek, zmienionych pod wpływem wysokiej temperatury, stanowiła pierwsze ostrzeżenie. Polecił, żeby pozostali zaczekali w bezpiecznej odległości, a sam ostrożnie podążył dalej. W wielkiej, pogrążonej w ciemności jaskini, przy ścianie leżały cztery martwe medjele. Zwęglone, okrutnie okaleczone trupy ułożono z taką samą pieczołowitością, jak zwłoki czworga Metamorfów w bazie na powierzchni, a na ścianie wypalono idiriańskie symbole religijne. Sądząc po śladach na peronie i ścianach stacji, walkę toczono na lasery i broń palną. Horza znalazł resztki strzelby laserowej, rozerwanej na kawałki eksplozją pocisku. Wszystkie medjele również zginęły albo od lasera, albo zostały rozerwane mikro wybuchami. Na drugim końcu stacji, za częściowo zwaloną rampą załadunkową, natrafił na rozbitą maszynę, przypominającą prymitywny, skonstruowany przy użyciu najprostszych środków pojazd opancerzony. W ruchomej wieżyczce, obok wielostrzałowego karabinu, zostało jeszcze trochę amunicji, a znacznie więcej walało się na peronie wokół osmalonego wraku. Horza schylił się, zgarnął garść pocisków, przez chwilę ważył je w ręce, uśmiechnął się i z uznaniem pokiwał głową.

— To na pewno Umysł? — zapytał Wubslin, drapiąc się po brodzie. — Jesteś pewien, że on to zbudował?

— Całkowicie — odparł Horza. Yalson, z bronią gotową do strzału, ostrożnie szturchała nogą metalowy wrak. — W Systemie Dowodzenia nie było czegoś takiego, ale w którymś z warsztatów na pewno dałoby się to wyprodukować. Niektóre maszyny jeszcze działają. Jeżeli ten Umysł jest w stanie operować zewnętrznymi, ruchomymi polami siłowymi albo jeśli została mu jedna lub dwie drony, bez trudu dałby sobie radę. Miał wystarczająco dużo czasu.