Выбрать главу

— Dosyć prymitywne, ale skuteczne — zauważył Wubslin, obracając w dłoni fragment mechanizmu spustowego.

— Według moich obliczeń, mamy spokój z medjelami — powiedział Horza.

— Ale zostali nam dwaj Idirianie — zauważyła kwaśno Yalson, po czym kopnęła nieduże gumowe kółko. Potoczyło się kilka metrów po zasłanym szczątkami peronie i znieruchomiało obok Neisina, który właśnie sięgał po butelkę, żeby godnie uczcić pozbycie się kolejnych czterech nieprzyjaciół.

— Jesteście pewni, że Idirianie gdzieś tu są? — zapytał Aviger, rozglądając się bojaźliwie dokoła.

Dorolow także bystro spoglądała w ciemność, od czasu do czasu czyniąc znak ognia.

— Na sto procent — odparł Horza. — Sprawdziłem. Nie potrzebował wiele czasu na dokładne przeszukanie stacji numer pięć, ponieważ stanowiła ona zwykły przystanek, niewiele więcej niż rozszerzenie podwójnego tunelu z peronem pośrodku, żeby pociągi miały się gdzie zatrzymać i nawiązać łączność ze światem zewnętrznym. Poza główną pieczarą ulokowano kilka magazynów, nie było natomiast ani transformatorowni, ani zaplecza technicznego. Ślady w grubej warstwie kurzu świadczyły o tym, że po bitwie stoczonej ze zmontowanym przez Umysł automatem Idirianie powędrowali do stacji numer sześć.

— Myślisz, że na następnej stacji będzie pociąg? — zapytał Wubslin.

Horza skinął głową.

— Prawie na pewno.

Mechanik wpatrywał się nieruchomym spojrzeniem w szyny lśniące słabo na posadzce stacji.

Balveda zeskoczyła z palety, rozprostowała grzbiet, wykonała parę podskoków. Horza, który ustawił wizjer na odbiór promieniowania podczerwonego, widział jej oddech jako jarzący się lekko obłok, w regularnych odstępach czasu pojawiający się przy ustach. Balveda klasnęła kilka razy, po czym zatupała mocno.

— Wciąż trochę chłodno, no nie?

— Nie martw się — przemówiła ponurym tonem drona, prawie niewidoczna pod stertą ekwipunku. — Przypuszczalnie już niedługo zacznę się przegrzewać z powodu nadmiernego obciążenia. Będzie ci wtedy całkiem ciepło, przynajmniej do chwili kiedy wreszcie szlag mnie trafi.

Balveda przysiadła na palecie i spojrzała z uśmiechem na Horze.

— Wciąż zamierzasz przekonać swoich trójnogich przyjaciół, że jesteśmy po tej samej stronie?

— Ha! — parsknęła drona.

— Zobaczymy, jak to będzie — odparł Metamorf.

Znowu bicie serca, szmer oddechu, jednostajny szum powietrza. Tunele prowadziły ich w głąb skalnej nocy niczym zdradliwy owalny labirynt.

— Ta wojna nigdy się nie skończy — stwierdził z przekonaniem Aviger. — Będzie trwała i trwała, aż wreszcie zacznie przygasać jak dopalająca się świeca.

Horza jak zwykle sunął pierwszy. Przełączył zewnętrzne mikrofony na wewnętrzny ekran skafandra — przez zieloną linię nie przebiegało najmniejsze drgnienie, co świadczyło o całkowitej ciszy — na słuchawki zaś przerzucił częstotliwość, na której się porozumiewali.

— Wbrew temu, co się powszechnie sądzi, nie przypuszczam, żeby Kultura kiedykolwiek się poddała — ciągnął Aviger. — Będą walczyć, bo wierzą w to, o co walczą. Idirianie tym bardziej nie skapitulują, dopóki zostanie im choć jeden żołnierz. Skończy się na tym, że będą napadać na siebie to tu, to tam, jednocześnie doskonaląc bomby, promienie, lasery i co tam jeszcze, aż wreszcie pewnego dnia cała galaktyka zamieni się w pole bitwy. Będzie to trwało dopóty, dopóki nie zniszczą wszystkich planet i orbitali, a jak już tego dokonają, wezmą się za największe okręty, potem za trochę mniejsze, jeszcze później za jeszcze mniejsze i tak dalej. W końcu każdy zostanie tylko w swoim skafandrze, ale za to będzie mógł strzelać do nieprzyjaciół z rury, która rozwaliłaby na kawałki całą planetę. I tak właśnie się to skończy, chyba że nauczą się produkować miniaturowe drony i inne maszyny, i to one będą dalej toczyć walkę, tak długo, że w końcu nie zostanie nikt, kto by wiedział, od czego się wszystko zaczęło.

— Mnie to się nawet podoba — stwierdziła Unaha-Closp. — A jak wygląda pesymistyczny scenariusz wydarzeń?

— Masz zbyt negatywny stosunek do wojny — odezwała się Dorolow, ignorując uwagę drony. — Postarajmy się być nastawieni pozytywnie. Współzawodnictwo jest twórcze, walka jest próbą, wojna stanowi część życia i ewolucji. Dopiero w niej naprawdę się odnajdujemy.

— Szkoda, że zazwyczaj po szyję w gównie — mruknęła Yalson.

Horza mało nie parsknął śmiechem.

— Powinnaś… — zaczęła Dorolow, ale nie pozwolił jej dokończyć.

— Cisza! — syknął. Linia na ekranie wyraźnie zadrżała. — Stójcie. Zdaje się, że coś słychać. — Znieruchomiał w powietrzu i przełączył dźwięk z zewnętrznych mikrofonów na słuchawki. Odgłos przypominał słyszany ze znacznej odległości huk przyboju albo łoskot grzmotu dobiegający z odległych gór. — Przed nami ktoś albo coś cholernie hałasuje.

— Jak daleko stąd do stacji? — zapytała Yalson.

— Około dwóch kilometrów.

— Myślisz, że to oni? — Głos Neisina nie brzmiał zbyt pewnie.

— Przypuszczalnie tak. Dobra, ruszam naprzód. Yalson, wsadź Balvedę w kokon. Sprawdźcie broń, ale bez hałasu. Wubslin i Neisin, powoli idźcie naprzód. Zatrzymajcie się, jak tylko zobaczycie stację. Spróbuję z nimi pogadać.

Przytłumiony łoskot trwał bez przerwy, niczym huk niezliczonych głazów zsuwających się w przepaść, słyszany we wnętrzu góry. Zbliżał się do stacji.

Zza zakrętu wyłoniła się otwarta grodź. Stacja zaczynała się zaledwie sto metrów dalej. Z wypełnionego ciemnością tunelu dobiegały donośne, dźwięczące odgłosy kojarzące się z pracami mechanicznymi. Czujniki skafandra zarejestrowały obecność w powietrzu organicznych cząstek — był to zapach Idirian. Horza minął grodź i jego oczom ukazała się stacja.

Oświetlał ją bardzo słaby, żółtawy blask. Zaczekał, aż Wubslin i Neisin zameldują, że dotarli do przejść łączących ich tunele ze stacją, po czym ruszył dalej.

Przy peronie stał wysoki na trzy piętra i długi na trzysta metrów pociąg Systemu Dowodzenia. Był tak ogromny, że wypełniał sobą niemal połowę gigantycznej, cylindrycznej jaskini. Źródło słabego światła znajdowało się z przodu składu, na przeciwnym końcu stacji; stamtąd także dobiegały dźwięczące odgłosy. Horza ostrożnie przeszedł jeszcze kilkanaście metrów, aż wreszcie jego oczom ukazał się cały peron.

Na samym końcu, kilkanaście centymetrów nad powierzchnią peronu, wisiał Umysł.

Horza powiększył obraz. Wszystko się zgadzało: elipsoidalny kształt, długość około piętnastu metrów, średnica w najszerszym miejscu 7 metrów. Unosił się w nieruchomym powietrzu niczym śnięta ryba na powierzchni stawu. Metamorf zerknął na ekran detektora masy; urządzenie wskazywało jedynie obecność reaktora pociągu.

— Yalson — szepnął do mikrofonu, chociaż zdawał sobie sprawę, że mógłby mówić normalnym tonem. — Czy duży detektor coś pokazuje?

— Tylko jeden, bardzo słaby ślad. Coś jakby reaktor.

— Wubslin, widzę coś, co wygląda jak Umysł i unosi się w powietrzu w drugim końcu stacji, ale oba detektory niczego nie zarejestrowały. Czy mogło je zmylić pole antygrawitacyjne?

— Raczej nie — usłyszał w słuchawkach zdziwiony głos mechanika. — Co innego, gdyby to były detektory pasywne, ale nasze są przeznaczone szczególnie do wykrywania zakłóceń…

— Cholera! — przerwał mu Horza.

Od strony pociągu dobiegł potężny metaliczny łomot i jednocześnie czujniki skafandra zarejestrowały gwałtowny wzrost promieniowania.