— Do widzenia — powiedziałam zimno. — Wypchaj się trocinami i tłuczonym szkłem. Nie mam powodu być dla ciebie uprzejma.
Wstałam z krzesła, zabrałam papierosy i godnie opuściłam pokój. Na wszelki wypadek wolałam się nie oglądać, bo zawsze istniała możliwość, że diabeł pójdzie za mną.
Niepewność co do Zbyszka była dla mnie nie do zniesienia, więc udałam się wprost do gabinetu. Witka nie było, Zbyszek siedział sam i robił wrażenie nieco przygnębionego. Właściwie od pewnego czasu był to jego normalny stan ducha, spowodowany nie tylko jego prywatnymi kłopotami, ale także losami pracowni, której bliskim upadkiem był ogromnie przejęty. Postanowiłam teraz rozstrzygnąć sprawę i zyskać wreszcie jakąś pewność.
— Panie Zbyszku — powiedziałam cicho. — Zważywszy wszystkie wypowiedzi, które swymi czasy między nami padły, nie ma pan chyba wątpliwości, że gdyby pan nawet wymordował pół miasta, z mojej strony nie spotkałby się pan z potępieniem.
Zbyszek spojrzał na mnie znad różnych szpargałów i w oczach błysnęło mu zainteresowanie.
— Rzeczywiście, nie mam takich wątpliwości. Pani ma odwrócone pojęcia dobrego i złego. Do czego pani zmierza?
— Zamordowanie Stolarka jest, moim zdaniem, nie przestępstwem, a czynem społecznym, godnym najwyższej pochwały — ciągnęłam dalej. — Zabójca powinien zostać nagrodzony, a nie ukarany. Wyświadczył przysługę społeczeństwu i pan o tym wie równie dobrze, jak ja. Mówię to wbrew własnym stratom, na jakie mnie ta zbrodnia naraziła. Niech mi pan powie prawdę: czy to pan go załatwił? Zbyszek wzdrygnął się gwałtownie.
— Wie pani co — powiedział gniewnie. — Ja naprawdę mam dość denerwujących zajęć i kłopotów. Niech mi pani nie zawraca głowy.
— No to niech pan posłucha. Z całej pracowni zostały tylko trzy osoby, które miały pełną możliwość i dostateczne powody, żeby go udusić. W tej liczbie jest pan, i to na czele. Chciałabym usłyszeć od pana prawdę i wierzę, że pan ją powie. Muszę wiedzieć, bo jeżeli to pan, to nie tylko poniecham współdziałania z milicją, ale zrobię, co tylko się da, żeby całą hecę dokładnie zagmatwać.
Zbyszek nagle spoważniał i popatrzył na mnie w zamyśleniu.
— Na jakiej podstawie pani tak twierdzi?
— Szczegółowego badania naszych poczynań, które milicja również przeprowadza. Zresztą... przyczyny pańskiej ewentualnej niechęci do Tadeusza są chyba bardziej warte ukrycia niż sama zbrodnia jako taka, prawda? Jeśli będą dalej grzebać, to dogrzebią się stanowczo za głęboko. A jeśli to nie pan, to niech mi pan już spadnie z głowy i niech ja mogę spokojnie przyczepić się do kogoś innego. Mam pana przekonywać? Sam pan wie najlepiej...
Zbyszek milczał długą chwilę, patrząc przed siebie niewidzącym spojrzeniem. Potem nagle jakby się ocknął i podjął decyzję. Poczułam, jak mi się robi wewnątrz dziwnie głupio, i czekałam w okropnym napięciu.
— To pani jest wszystkiemu winna — powiedział z wyrzutem. — Zanim panią poznałem, żyłem sobie spokojnie i drętwo...
— A ja obudziłam w panu ludzkie uczucia. Powinien mi pan być wdzięczny.
— I chyba jestem. Z jednej strony mam do pani głęboki żal, a z drugiej dużą wdzięczność. Przewiduję potworne kłopoty. Ale to jedno mogę pani powiedzieć: daję pani słowo honoru, że to nie ja go zabiłem. Czy to pani wystarczy?
— O, chwała Ci, Panie — powiedziałam z ulgą, bo piramida kamieni młyńskich zleciała mi z serca. Znałam Zbyszka dostatecznie dobrze i dostatecznie dobrze on znał mnie, żebym mogła się pozbyć wszelkich wątpliwości. — Czy w razie czego potrafi pan to udowodnić?
— Potrafię — odparł zimno, udając, że się pilnie wpatruje w rozłożone przed nim papiery. — Po prostu nie miałem powodu.
No, to nie miało żadnego sensu! Musiałam przecież znaleźć coś, żeby móc go oczyścić także w oczach oficjalnych władz. Spojrzałam na niego krytycznie i wytrzymałam chwilę potępiającego milczenia.
— Komu pan to mówi? Mnie? Pan wie i ja wiem, że pan wie, że ja wiem, że chodziło o Ankę.
— Pomiędzy mną a Anką nigdy nie było nic takiego, co by trzeba było ukrywać — zaprotestował Zbyszek tak stanowczo, że niemal byłam bliska uwierzenia. Pokiwałam głową z uznaniem.
— Bardzo dobrze pan to robi i niewątpliwie wszyscy w to uwierzą, opierając się na pańskiej nieskalanej cnocie. Ale ja mam swoje wiadomości. Mam panu przypomnieć?
Pilnie zważając na to, żeby nie podnosić głosu, powiedziałam kilka rzeczy, wymieniłam kilka dat, opisałam drobne sceny...
— Wie pan dobrze, że żadna siła nie wydobędzie ze mnie na ten temat ani słowa, ale jeśli Tadeusz wiedział tyle samo? Albo nawet tylko połowę tego? I jeśli oni zdołają stwierdzić, co on wiedział?...
Zbyszek poniechał udawania, że ogląda papiery. Wstał od stołu i wyjrzał przez okno, które wychodziło na zamknięte podwórze i za którym na pewno nie było nic ciekawego.
— No to pani powiem. Tadeusz wykrył, że byłem z Anką u lekarza zaraz po jej ślubie. Miała pewne podejrzenia, na które w tym związku akurat nie było miejsca. I tym mnie szantażował tak długo, aż się okazało, że te podejrzenia były całkowicie bezpodstawne, Bogu dzięki. Sama pani rozumie, że teraz możemy się wszystkiego wyprzeć, Tadeusz nie miał żadnego dowodu... — odwrócił się nagle i spojrzał na mnie, tknięty nową myślą. — Gdybym miał kogokolwiek zabijać, to tylko panią, nikt o mnie tyle nie wie...
Nie przejęłam się tą możliwością, nad czym innym myślałam intensywnie.
— Krótko mówiąc, jak dla pana, to on został sprzątnięty za późno?
— Właśnie.
— No tak. Do bani taki dowód. Po pierwsze, nie powie pan tego nawet w cieniu szubienicy, a po drugie, to jest właśnie to, co trzeba ukryć. Że też mi pan tego od razu nie powiedział, sama bym z nią poszła i potem mogłybyśmy przysięgać, że to ona poszła ze mną. Mnie moja opinia jest doskonale obojętna. Boże drogi, co ja z panem mam!
— No widzi pani, ja mam pecha. Jeden błąd życiowy i takie skutki...
—Jaki tam błąd! Jeden rozsądny uczynek. To teraz niech mi pan powie, jak to było z tymi drzwiami?
Zbyszek wrócił na swoje miejsce i siadając spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
— Z jakimi drzwiami?
— A z tymi, o — pokazałam palcem drzwi do sali konferencyjnej. — Jeszcze pana milicja nie pytała? Dlaczego nie przeszliście tędy, jak się zaczęło to przedstawienie, tylko lecieliście przez dwa przedpokoje?
— Nie wiem — odparł Zbyszek nadal zdziwiony, wyraźnie usiłując się skupić. — A nie, wiem! Po prostu były zamknięte.
— Skąd pan wie?!
— Próbowałem. Wyskoczyłem zza stołu i odruchowo chwyciłem za klamkę. Nawet się nie zastanawiałem, dlaczego są zamknięte, dopiero teraz pani mi to uprzytomniła. Zaraz potem wybiegłem za Witkiem na korytarz.
— Witek wyleciał pierwszy? Nie próbował się przedostać tymi drzwiami?
— A wie pani, że nie... — Zbyszek zatrzymał się nagle i przez chwilę intensywnie myślał. — Zaraz, niech sobie przypomnę. Nie, Witek prosto zza biurka wyskoczył do przedpokoju, a ja się zatrzymałem właśnie, próbując drzwi.
— Bardzo ciekawe — powiedziałam i popatrzyliśmy na siebie bez słowa. Zbyszek pokręcił głową.
— Może go wyniosło siłą rozpędu? Ja miałem bliżej... — I nagle dodał innym tonem: — Pani Joanno, wie pani co? Z całego serca pani radzę, niech pani to zostawi. To jest nieprzyjemna sprawa, niech się milicja sama w tym grzebie. Nie ma pani nic do roboty?