Выбрать главу

— Ja też nie.

— Zaraz, to mi coś przypomina...

Wspomnienie śpiącego Ryszarda nasunęło mi na myśl obraz współpracowników, oczekujących przybycia milicji. Przypomniałam sobie wyraz twarzy Moniki, w którym oprócz innych uczuć była wdzięczność... Tak, najwyraźniej w świecie ona podejrzewała mnie, zresztą wszyscy podejrzewali mnie, i była mi wdzięczna!...

— Za usunięcie z jej drogi szantażysty? No, tak, to by ją uniewinniało. Jest pani pewna?

— Absolutnie!

Coś okropnego — mruknął prokurator.

Co do Kajtka tylko jedna rzecz była dla mnie pewna, to, co powiedziałam już Alicji. Tadeusz był dla niego bezcenny za życia, a nie po śmierci. Żaden dług nie zmusiłby go do zabicia człowieka, który żyrował mu pożyczkę i robił z nim korzystne interesy. Chyba że było jeszcze coś, o czym nie wiedziałam. Prokurator też nie wiedział. Ankę załatwiłam błyskawicznie.

— Niech ją pan zostawi w spokoju — powiedziałam stanowczo. — Wiemy, gdzie była wtedy, kiedy jej nie było, i mamy na to trzy sztuki świadków. Musi mi pan uwierzyć na słowo, bo od razu mogę pana zapewnić, że panu ci świadkowie tego nie powiedzą. Mnie powiedzieli i ja wiem. Nie miała żadnych szans popełnić zbrodni, nawet gdyby trwała cztery sekundy, a nie cztery minuty.

Po Ance doszliśmy wreszcie do Zbyszka. Na ten temat miałam już swoje wyrobione zdanie i nie omieszkałam go wygłosić.

— Skąd pani ma taką pewność, że on jest niewinny? — spytał z dezaprobatą prokurator.

— Niech pan przyjmie na wiarę fakt, że jak na jego potrzeby morderstwo zostało popełnione ze zbyt wielkim opóźnieniem. Kilka tygodni wcześniej sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej, a teraz ja panu mówię, że to nie on!

— To jest tylko pani prywatne przekonanie...

— Oparte na faktach. Do wyjawienia tych faktów zmusi mnie, a zapewne i jego, tylko postawienie przed sądem. Zostawmy go i jedźmy dalej.

Następna była Jadwiga. Milicja zbadała już, co oznaczał ów numer przy jej nazwisku w notesie Tadeusza. Był to numer rejestracyjny prywatnego samochodu. Pochodził z odległych czasów, kiedy prywatne samochody były oznaczone literą H i dlatego w pierwszej chwili nie przyszło to nikomu do głowy. Zaczęłam się zastanawiać.

Co jakiś prywatny samochód może mieć wspólnego ze śmiercią Tadeusza? Z całą pewnością Jadwiga nigdy w życiu nie posiadała pojazdu mechanicznego. Przejechało ją coś czy co? Owszem, jej ówczesny mąż miał jakiś samochód, miał też warsztat, był inicjatywą prywatną, ale co z tego?

— Może popełnił jakieś nadużycie i nieboszczyk ją teraz tym szantażował?

— Ją szantażował? Przeciwnie, sprawiłby jej tym szaloną radość. Jadwiga ozłociłaby go za najgorsze wiadomości o swoim byłym mężu, bo od wieków toczy z nim świętą wojnę o alimenty.

— Siedemdziesiąt tysięcy złotych?

— Ach, i to pan wie? Tak, siedemdziesiąt tysięcy zaległych złotych. Gdyby nieboszczyk zbierał dla niej negatywne informacje o owym mężu, toby go karmiła ananasami, a nie zabijała, bzdura!

— No, a jak z jej charakterem?

— Tylko w jednym wypadku... — powiedziałam, popadając w zamyślenie. — Tylko w jednym wypadku...

— No?...

— Gdyby chodziło o dziecko. O przyszłość jej córki. Gdyby Tadeusz w jakiś sposób miał w dalszej konsekwencji przynieść szkodę jej dziecku, byłaby zdolna absolutnie do wszystkiego. I sposób popełnienia zbrodni nawet do niej pasuje...

— Widzę, że trzeba będzie zbadać dokładnie sprawę tego tajemniczego samochodu — przyznał niechętnie prokurator. — Nie wiem, jakim sposobem... Ale może w tym coś jest?

Z całą stanowczością stwierdziłam, że o Witku mogę powiedzieć niewiele. Czy miał jakiś powód? Z jednej strony wyglądało na to, że nie był szantażowany, w notesie go Tadeusz nie opisał. Ale z drugiej coś tam razem mieli, sądząc ze spostrzeżeń Janusza. Co? Moje domysły na ten temat były tak mgliste i tak nieprzyjemne, że wolałam o nich nie wspominać. Znów zamajaczył mi przed oczami ponury obraz i znów czym prędzej się go pozbyłam...

— No tak, on właściwie nie ma powodu — powiedział prokurator w zamyśleniu. — Ale gdyby miał, to jaki?

— Kariera — odparłam bez namysłu. — Kariera zawodowa. Witek ma kolosalne ambicje i jest pozbawiony skrupułów. Gotów po trupach piąć się na wyżyny. Charakter ma też stosowny... Dostatecznie inteligentny i opanowany, żeby zaplanować i wykonać nawet dwadzieścia zbrodni doskonałych. I nie ma wątpliwości, że dla kariery byłby gotów na wszystko, bo to jest jego sens życia. Gdybym wiedziała, że miał powód, stawiałabym na niego bez wahania, ale o nim przecież Tadeusz nic nie wiedział.

— A pani coś wie?...

Popatrzyłam na prokuratora i przez chwilę milczałam, starannie chowając na dnie duszy moje mgliste podejrzenia. Już dość złego narobiłam, nie wolno mi się teraz wygłupić, muszę być bezstronna...

— Ja wiem, że pracownia jest dla niego jednym z najważniejszych elementów tej kariery. A obawiam się, że zbrodnia wykończy pracownię...

Prokurator niechętnie pokręcił głową.

— Dla mnie jedno jest zastanawiające. Niech pani sama powie: dlaczego zabójca, zamordowawszy go, nie zabrał tego notesu?

— Nie miał czasu — odparłam stanowczo. — Myślałam już o tym, ale chaotycznie, nie zdążyłam omówić z Alicją. Ważniejsze dla niego było zniknąć z miejsca zbrodni niż niszczyć notes. Sam pan widzi: według notesu podejrzanych jest około dwudziestu sztuk. Mógł sobie pozwolić...

— No tak... Jeszcze ostatnia osoba...

Właśnie, Wiesio! Na nowo poczułam się zdziwiona.

— Rzeczywiście, mógł go załatwić, tylko po co?

— Miał swoje powody — odparł prokurator, uśmiechając się złośliwie. Przez krótki moment zdawało mi się, że ten złośliwy uśmiech skądś znam, ale, zaabsorbowana Wiesiem, nie miałam czasu się nad tym zastanawiać.

— Co pan mówi, jakie powody? Wiesio? Co Tadeusz miał do Wiesia?!

— Pan Wiesio miał swoją tajemnicę, którą znał denat i kierownik pracowni, nikt więcej. My też już ją znamy, ale pozwoli pani, że to zostanie przy nas. Dowiedzieliśmy się o tym w zaufaniu. Przyczyny, dla których istnienie denata na tym świecie były dla niego niepożądane, były tej samej rangi, co sprawy pani Moniki czy pana Kacpra. Jeżeli bierzemy pod uwagę tamte, to musimy wziąć i te...

W dużym oszołomieniu przyglądałam się prokuratorowi. Doprawdy, Wiesio by mi nigdy do głowy nie przyszedł! Cóż on mógł takiego zrobić? Wiedział o tym Tadeusz i Witek... Istotnie, w tym świetle Wiesio wyglądał fatalnie. A co najgorsze, mógł nie tylko popełnić morderstwo, ale także załatwić telefon... A ta pomyłka co do osoby ofiary? Wiesio mógł chcieć zabić Witka, bo on wiedział, ale przez pomyłkę zabił Tadeusza, który też wiedział, więc to było równie korzystne i teraz co? Zabije Witka? A przedtem mu się pomylili? Nonsens! Kompletny galimatias!

— No tak — powiedział prokurator. — Wśród ośmiu podejrzanych mamy cztery osoby, które mogły zarówno dzwonić, jak i mordować. Z tych czterech oczyszcza pani z podejrzeń dwie. Pozostają pan Wiesio i pani Jadwiga. Szczerze pani wyznam, że mnie się to nie podoba.

— Mnie też nie. Wiesia też oczyszczam. Jadwigę też...

— Niech pani przestanie, bo ja oszaleję. Zabójstwo jest faktem, prawda? I co pani na to?

A bo ja wiem, co ja na to? Ogarnęło mnie przygnębienie i siedziałam, bezmyślnie wpatrzona w piękną twarz mojego rozmówcy. Po chwili milczenia westchnął ciężko, zapalił papierosa i zaczął z innej beczki.

— No to teraz rozpatrzmy sprawę tych drzwi. Były zamknięte, to nie ulega wątpliwości. Chyba że ten pan kłamie?...