Выбрать главу

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że przy bezpośrednim telefonie siedziała Matylda. Przez pierwsze kilka godzin przyjmowała zgłoszenia z dużą życzliwością, potem zaczęła być nieco sztywna, potem nieuprzejma, aż trzeciego dnia dostała rozstroju nerwowego. Znienawidziła z całej duszy wszelką mąkę i kaszę na świecie, a na Jadwigę patrzeć nie mogła. Z histerycznym krzykiem odmawiała podnoszenia słuchawki, powodując tym komplikacje natury służbowej.

Przy którymś kolejnym telefonie, wykorzystując nieobecność Witka, wyrzuciła rozmawiającą Jadwigę do gabinetu, który dysponował tym samym aparatem, przełączanym za pomocą czerwonego guzika. Zdenerwowana skomplikowaną sytuacją Jadwiga bawiła się w trakcie rozmowy swoimi własnymi kluczami od mieszkania, które następnie w roztargnieniu zostawiła w gabinecie.

Dowiedziałam się o tym następnego dnia, kiedy Jadwiga zwierzyła mi się ze swoich okropnych przeżyć. Brak kluczy zauważyła dopiero po przyjeździe do domu, który okazał się dla niej niedostępny. Dziecko znajdowało się w tygodniowym żłobku, w infirmerii, na specjalnych prawach, i w domu nie było nikogo. Wróciła więc do pracowni, stwierdziwszy uprzednio telefonicznie, czy wewnątrz jest ktoś, kto jej otworzy. Był Ryszard. Uszczęśliwiona Jadwiga przybyła do biura, gdzie czekało ją fatalne rozczarowanie. Mianowicie drzwi do gabinetu były zamknięte, i to zarówno te od strony przedpokoju, jak i te od sali konferencyjnej. Fakt ten głęboko utkwił w jej pamięci, bo nie chodziło jej już o to, że nie miała gdzie nocować, tylko o to, że wieczorem była umówiona z kimś bardzo ważnym i nie mogła się przebrać. W rezultacie pojechała na spotkanie w roboczych szmatach, a nocowała u swojej gospodyni na strychu.

Patrzyłam teraz na jedzącą kukurydziany placek Alicję i usiłowałam sobie przypomnieć wszystkie okoliczności tamtego zamknięcia drzwi. Wtedy nie zwróciłam na to zbytniej uwagi, zajęta przypadłościami pechowej Jadwigi. Kto je zamknął? I kiedy to było?...

— Pani Jadwigo, kiedy to było? — spytałam, przerywając jej opowiadanie.

— A zaraz pani powiem, bo dokładnie pamiętam. W pierwszej połowie listopada.

Oczywiście! Teraz zrozumiałam już wszystko. W tym samym okresie Witek robił konkurs, obaj z Januszem, a niekiedy także i Wiesio, siedzieli po nocach i wszystkie materiały do owego konkursu Witek trzymał w gabinecie. Dlatego teraz męczyła mnie myśl, że kłamie, wypierając się klucza. Palcem przecież tych drzwi nie zamykał...

Zaraz, a może Zbyszek?... Nie, Zbyszek wtedy jeszcze pracował w pierwszym pokoju, do gabinetu przeniósł się dopiero od nowego roku, to już dokładnie pamiętam. Więc jednak Witek? Dlaczego kłamie?...

Na co ty czekasz? — spytała ze zdziwieniem Alicja. — Mało ci było tych wczorajszych godzin nadliczbowych? Nie idziesz do domu?...

***

W domu miałam rozłożoną na stole małą, prowizoryczną, wolnostojącą kotłownię na trzy kotły. Usiadłam przy desce i zaczęłam kreślić elewacje. Zajęcie było mało skomplikowane umysłowo, toteż mogłam sobie przy nim pozwolić na kontynuowanie śledztwa. W głowie kłębiły mi się tysiące różnych pogmatwanych myśli, z których w żaden sposób nie mogłam wyłowić nic rozsądnego. Najbardziej gnębił mnie Witek.

Wiedziałam, że Witek miałby powód do zamordowania Stolarka, ale pod warunkiem, że Stolarek o tym powodzie wiedział. Jeżeli nie wiedział, to myślę, że Witek zasłoniłby go raczej własną piersią przed ciosem, tak wielkie kłopoty niosła ze sobą ta zbrodnia. Upadek pracowni... Pracowni, której Witek był nie tylko kierownikiem, ale w której miał prawo nosić zaszczytne miano dyrektora. Przypadek sprawił kiedyś, że bez żadnego wysiłku mógł wspiąć się na wysoki szczebel. W żadnym innym wypadku i w żadnych innych okolicznościach nie zostałby tak łatwo, w tak młodym wieku, dyrektorem przedsiębiorstwa, a to już było coś... No tak, przyczyny, które mogłyby go pchnąć do zbrodni, musiałyby być piramidalnych rozmiarów...

Ale Witek kłamał. Witek wiedział, gdzie był klucz. A klucz z wazonu?...

Nie wytrzymałam nerwowo, porzuciłam elewacje kotłowni i zadzwoniłam do znajomej pani, robiącej doktorat z chemii. Osłupiała ze zdumienia chemiczka wyjaśniła mi, że opisanym przeze mnie pomyjom wystarczyłoby kilka dni na ustanie się i zareagowanie ponownie w sposób równie imponujący. Czyli klucz mógł być wyjęty z wazonu nieco wcześniej, a po zbrodni znów tam wrzucony. Chlup i już! I przykryć...

Więc co, Wiesio? Niemożliwe. Zupełnie niemożliwe. Ale jeżeli nie Wiesio i nie Witek, to Zbyszek.

Kacpra, Ryszarda i Monikę wykluczyłam. Zbyszka też. Co do Zbyszka chodziło mi tylko o to, jak go obronić.

Podniosłam głowę znad elewacji i tęsknie popatrzyłam w róg pokoju. Przydałby mi się teraz diabeł, on jednak zmuszał mnie do logicznego myślenia. Pomimo intensywnego wpatrywania się we wszystkie możliwe narożniki diabeł nie ukazał się, ale za to zadzwonił telefon.

— Chwileczkę — powiedziałam, pojąwszy wreszcie, że po drugiej stronie przewodu znajduje się piękny prokurator. — Czy pan rzeczywiście dzwoni, czy też ja to sobie wyobraziłam? Bo już mi się zaczyna mylić...

— Rzeczywiście dzwonię — odparł nieco zdumiony. — Przepraszam, że o tej porze, ale u państwa było dziś po południu jakieś zebranie i mam nadzieję, że zdobyła pani nowe wiadomości.

— A zdobyłam, zdobyłam... Te nowe wiadomości doprowadzają mnie powoli do kompletnego upadku umysłowego. Jeżeli ich zaraz z panem nie omówię, to nie ręczę za swoje klepki. Gdzie się pan chce ze mną spotkać?

Wcale nie chciałam tego powiedzieć. Diabeł mówił za mnie.

— Kiedy widzi pani, ja właściwie nie powinienem się z panią spotykać — w głosie prokuratora brzmiało coś jakby niepokój. — Dopiero po zakończeniu śledztwa...

— Tak? — powiedział niewinnie diabeł moimi ustami. — To może mam przyjechać do pana, do domu, tak żeby nikt nie widział?

Niewinne pytanie diabła najwyraźniej w świecie śmiertelnie go przeraziło.

Broń Boże! — zawołał pośpiesznie. — To jest, chciałem powiedzieć, może w „Europejskim”?...

***

Kawiarnię zamykali o dziesiątej, kiedy byliśmy dopiero w połowie tematu. Prokurator się przez chwilę zawahał.

Właściwie już mi jest wszystko jedno. I tak popełniłem przestępstwo służbowe, spotykając się z podejrzaną w czasie trwania śledztwa... Mam nadzieję, że tam, na dole, w „Kamieniołomach” nie będzie nikogo ze znajomych...

***

— Biorąc pod uwagę sytuację służbową, Witek jest ostatnią osobą w kolejności do ławy oskarżonych — powiedziałam, kończąc relację o sprawach biurowych. — Ale kłamie...