Выбрать главу

— Ekspertyzę musicie zrobić! Przecież tak się robi! Na takim zapleśniałym kluczu muszą być ślady gmerania w zamku! To niemożliwe, żeby nie było! Od czego macie swoje laboratoria?!

— Pozwoli pani, że będziemy sami decydować o naszych poczynaniach. Na razie musimy stwierdzić, kto wychodził na balkon.

Zaczęłam sobie gwałtownie przypominać wydarzenia natychmiast po odkryciu zwłok. Panowało przeraźliwe zamieszanie. Każdy mógł zdążyć. Leszek i Wiesio byli już w środkowym pokoju, Janusz był ogłuszony i nic nie widział. Na balkon mogło wyjść nawet stado słoni!...

Rozmyślania toczyłam na głos, a panowie z zainteresowaniem słuchali. Kapitan wzruszył ramionami.

— Zaraz się okaże, że w tym czasie wszyscy oślepli i ogłuchli — powiedział gniewnie. — Albo stracili pamięć i nic nie wiedzą...

— No to ich przyciśnijcie! To niemożliwe, żeby Wiesio!...

— Przyciśniemy, nie ma obawy...

Wróciłam do pokoju. Leszek stał na przeklętym balkonie, na ulicy grała orkiestra, a Janusz siedział ze zgrozą malującą się na twarzy. Witold i Wiesio mieli atak śmiechu.

— Wiecie, że to już przechodzi ludzkie pojęcie — powiedział Janusz w osłupieniu.

— Co ci się stało? — spytałam zniecierpliwiona, bo miałam już dość dziwacznych niespodzianek. — No, mówże! Zaniemiałeś?!

— Wycyganił ode mnie ostatnie dwadzieścia złotych — powiedział Janusz, trwając w stanie otępiałej zgrozy. — Wyżebrał, wyskamlał! Dałem mu w końcu, bo myślę sobie, głodny albo co... A ten bydlak wziął moje dwadzieścia złotych i wyrzucił za okno!!!

— Nie za okno, tylko za balkon — poprawił Wiesio. — Chciał, żeby mu Ramonę zagrali.

— Trzeci raz grają! — wrzasnął Janusz, odzyskując wigor.

— Za twoje dwie dychy to zagrają i czwarty. Leszek jest w romantycznym nastroju.

Jadwiga, która już na mnie czekała, wyciągnęła mnie z pokoju i zawlokła do holu przy klatce schodowej, roztaczając wokół jak zwykle odór kropli Waleriana.

— Niech pani posłucha — powiedziała przy akompaniamencie poszczekiwania zębami. — Muszę pani coś powiedzieć, a pani musi mi pomóc, czy pani chce, czy pani nie chce. Ale najpierw niech pani da papierosa.

Zamilkła na chwilę, wpychając nie wiadomo po co papierosa z filtrem do cygarniczki. W napięciu czekałam na jej zwierzenia.

— Czy pani wie, o co oni mnie pytali?

— Niech pani nie zadaje głupich pytań, przecież nie podsłuchiwałam!

Pytali mnie o samochód mojego męża!

Jadwiga znów zamilkła i spojrzała na mnie wyczekująco, spodziewając się widać jakiejś niesłychanej reakcji. Nic nie zrobiłam, więc ciągnęła dalej:

— Muszę pani powiedzieć prawdę od początku. Jak oni to wykryli, nie mam pojęcia, ale cała rzecz polega na tym, że ja nigdy w życiu nie miałam tych siedemdziesięciu tysięcy złotych.

Tym mnie istotnie zaskoczyła, bo już zdążyłam się przyzwyczaić do myśli, że miała posag. Spojrzałam na nią zdumiona.

— Jak to? Co to wszystko znaczy?

— Właśnie ten samochód. Pani wie, on był prywatną inicjatywą...

— Samochód?!

— Nie, mąż. Miał takie różne kłopoty z urzędem skarbowym, nie będę pani teraz tłumaczyć, dość, że mu było potrzebne siedemdziesiąt tysięcy. Trzeba było to tak załatwić, że te pieniądze są nie jego, tylko że ma wspólnika albo co. No, że je dostał od kogoś. No i sprzedał samochód właśnie za siedemdziesiąt patyków i dał mi kwit, że niby dostał to ode mnie jako mój posag. Czyli krótko mówiąc, ja się u niego o te pieniądze upominam bezprawnie...

— A on musi nadal twierdzić, że to pani forsa, bo się nie może przyznać do kantu? — spytałam bystro, pojąwszy, o co chodzi.

Jadwiga kiwnęła głową.

— Niech mi pani nie mówi, że to świństwo, sama wiem. Ale zrobię je, choćbym miała pęknąć! Moje dziecko nie będzie żyło w takiej nędzy jak teraz, łóżka nie ma, stołka nie ma, pani wie, on mi wszystko zabrał... Na głowie stanę, a wydobędę od niego wszystkie możliwe pieniądze co do ostatniego grosza i wszystko wepchnę w moją lalunię!...

— Zaraz, zaraz, czekaj pani, bo się gubię. Coś mi tu pani mąci. A ten pani fatygant? Niech mi tu pani oczu nie mydli, bo obie wiemy, gdzie jest pies pogrzebany. Jak się z panią ożeni, to zużyje i te drobne rupie.

Jadwiga spojrzała na mnie z politowaniem.

— Co pani? Pani myśli, że ja mu to dam? Ma mnie pani za głupią? Jemu jest potrzebna pożyczka i ja mu to pożyczę pod bardzo dobry zastaw. Nie ma obawy, już mi to nie zginie.

Przyjrzałam się Jadwidze. Miała zaciętą twarz i twardy wyraz oczu. Tak, dla dobra dziecka była zdolna do wszystkiego. Nie miałam najmniejszego zamiaru potępiać jej za te machlojki, przeciwnie, życzyłam jej wszystkiego najlepszego. Ale równocześnie jej zwierzenia zaczęły mi się kojarzyć z innymi wiadomościami na temat śmierci Tadeusza i wiedziałam, że to nie koniec rewelacji.

— I teraz musi mi pani pomóc — powiedziała stanowczo. — Nikt się o tym nie może dowiedzieć.

No to niech się pani wypiera.

Jadwiga niecierpliwie machnęła ręką.

— E tam! Nie o to chodzi. Niech mi pani powie, skąd oni wiedzą o tym samochodzie.

Nie zamierzałam jej mówić całej prawdy. Zastanowiłam się.

— Kto jeszcze wiedział o tym oprócz pani? Przypadkiem nie nieboszczyk?

— To już się pani domyśla, co? — powiedziała Jadwiga ponuro i bez zdziwienia. — On miał odpis dokumentu kupna i sprzedaży. Zgadł wszystko, jakby był przy tym. Szantażował mnie.

— A co się z tym odpisem stało?

— Nie mam pojęcia, i to mnie właśnie najbardziej gryzie. Może milicja go ma?

Byłam pewna, że milicja go nie ma. A może Tadeusz też nie miał?

— Widziała to pani? — spytałam podejrzliwie. — Jest pani pewna, że on to miał?

— Na własne oczy! Żądał ode mnie za to pięć tysięcy.

— I pani mu dała?!

— Skąd?!...

— No pewnie, to byłaby szczytowa głupota. Mógł pani sprzedać ten odpis za pięć patyków, a sobie zrobić drugi.

Jadwiga potrząsnęła głową.

— To nie takie proste. Niech pani pomyśli, ile to lat temu było. Miał tylko ten jeden odpis, a na całą historię wpadł przypadkiem. Znał faceta, który wtedy kupił ten cholerny samochód, i wszystko sobie skojarzył. Milicja się chyba tego domyśla. I niech mi pani powie, co ja mam teraz zrobić?

— Powiesić się — poradziłam gniewnie. — Pogodzić się z faktem, że jest pani pierwszą podejrzaną. Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że to pani go udusiła.

— Ja bym się sama nie zdziwiła — odparła Jadwiga coraz bardziej ponuro. — Ale ja go nie udusiłam. Pani ma z nimi jakieś konszachty, niech pani coś zrobi! Niech mi pani pomoże!

Oprócz przygnębienia ogarnęła mnie jeszcze i wściekłość.

— Co ja jestem, opatrzność?! Boże, co za banda kretynów! Wszyscy robicie, co tylko można, żeby podpaść, a ja mam was teraz bronić! Niech was wszystkich piorun trafi! Następna niewinna się znalazła! Nie wiem, co pani ma zrobić, pomodlić się o miłosierdzie boskie i życzyć, milicji powodzenia!

— Niech pani nie będzie podła megiera, cała moja nadzieja w pani — powiedziała Jadwiga stanowczo.

— Niech się pani wypcha swoją nadzieją. Teraz już mnie pani dobiła, ręce mi opadają. Dość mam tego całego śledztwa i tej waszej niewinności i dajcie mi święty spokój!!!

Nie słuchając dalszych błagań Jadwigi, uciekłam do pracowni. Najbardziej denerwowało mnie to, że jej informacje muszę zachować w tajemnicy, bo nie ma na świecie takiej władzy śledczej, która by w tej sytuacji uwierzyła w jej niewinność. Zresztą, nawet jeśli go zabiła, to postąpiła bardzo słusznie i niech jej nie wykryją!... A jeśli nie ona, to kto? Kto wreszcie ukatrupił tego Stolarka?! Zbyszek? Wiesio? Witek? Ryszard, Kacper, Monika?.. Żeby to wszyscy diabli wzięli!!!...