— Wiem! — krzyknęłam. — Wszystko wiem! Nie, nie wszystko, część!... Dużo...
— Jak pani mogła! — krzyknął w odpowiedzi prokurator. — Zawiodłem się na pani!
— Guzik! Nieprawda! Ja wiem, że to nie Jadwiga! Ona jest niewinna!...
— Mam dość tych pani niewinnych!
— Spokój!!! — wrzasnął kapitan i łupnął pięścią w stół. — Bardzo przepraszam, panie prokuratorze — dodał normalnym głosem.
— Nie, to ja bardzo przepraszam — odparł prokurator również normalnym głosem i odwrócił się znów do mnie. — Rozumiem, że ma nam pani coś do powiedzenia? Jakiś nieważny drobiazg zapewne, bo jak przychodzi co do czego, to przy ważnych drobiazgach odmawia pani odpowiedzi?...
Coś, jakby żal, drgnęło mi w sercu, ale miałam teraz ważniejsze sprawy na głowie. Na prywatne uczucie na razie nie było miejsca. Zimnym tonem zrelacjonowałam im ów dziwny wybryk urządzeń kanalizacyjnych.
Słuchali w milczeniu i z uwagą. Potem spojrzeli na siebie.
— Nie widziała pani, kto to był?
— Nie. Jak wyszłam, to już nikogo nie było. Ale ktoś musiał przyjść ostatni do sali konferencyjnej, i to tuż przede mną. Jak szłam do gabinetu, to już całe biuro było wyczyszczone.
Kapitan skrzywił się niechętnie.
— Teraz stwierdzić, kto przyszedł ostatni! Rychło w czas...
— Ale może wam się uda! Na litość boską, przynajmniej spróbujcie! Przecież musicie mieć rozwikłane wszystkie wątpliwości, jeżeli zamierzacie oskarżać Jadwigę! Ja to powiem przed sądem, będę świadkiem obrony!
— Chwileczkę — powiedział prokurator. -— Jak pani sobie właściwie wyobraża, że to było zrobione?
— Bardzo prosto. Tam jest niska ścianka, dwa i pół metra, w pół cegły, i na niej są zawieszone oba rezerwuary. Wszedł na sedes, wrzucił ją pionowo w dół, być może czymś obciążoną, i poruszył pływakiem. I woda poleciała...
To prawda, że mówiłam nieco chaotycznie, ale byłam szalenie przejęta. Przestałam czuć sympatię do mordercy, skoro pozwolił na zabranie niewinnej Jadwigi.
Przedstawiciele władzy zainteresowali się moimi przypuszczeniami i poszli sprawdzić. Poszłam z nimi, nie zajmując się tym, co sobie pomyślą współpracownicy. Prokurator osobiście wszedł na sedes i dokonał proponowanych przeze mnie czynności, poświęcając na ten cel jeden z gałganów do tuszu. Wyskoczyłam z męskiego WC-tu i popędziłam do damskiego sprawdzić rezultat, a kapitan popędził ze mną. Wszystko się doskonale zgadzało. Prokurator szarpał pływakiem, a my gromkim głosem donosiliśmy zza ścianki, co widzimy. W rezultacie damski WC zapchał się po raz drugi.
— No tak — powiedział prokurator, wróciwszy do sali konferencyjnej. — Ale ja dosięgnąłem tego z największym trudem, a sądząc z tego, co pani mówi, on to zrobił swobodnie. Ja mam metr siedemdziesiąt dziewięć wzrostu, to musiał być bardzo wysoki facet...
— A czy widział pan w tej pracowni niskiego faceta? — spytałam uprzejmie. Tamci obydwaj znów spojrzeli na siebie.
Dopiero teraz dotarła do mnie myśl, że oni muszą coś wiedzieć. Coś więcej... Po zabraniu Jadwigi zostali w pracowni, niewątpliwie mieli w tym jakiś cel. Nie informują mnie przecież o wszystkim... Nie było mowy o kluczu i o ekspertyzie ani o zaginionym dokumencie Jadwigi... Coś w tym jest!
Zaintrygowana przyglądałam się im, ale obaj mieli kamienne twarze. Nie dowiedziałam się niczego. Wróciłam do Alicji i do Marka, cierpliwie oczekujących wyjaśnienia moich dziwnych poczynań. W całej pracowni nadal wrzało i okazało się, że wszyscy bardzo dużo wiedzą. Właściwie nic w tym takiego niezwykłego nie było, ostatecznie inteligentni ludzie, pytani o określone rzeczy, mogli sobie coś niecoś skojarzyć. Rozpatrywana była głównie sprawa klucza, który zupełnie nie pasował do Jadwigi.
Nie mieszając się do tych ogólnych rozważań, przystąpiłam do kontynuowania konwersacji we troje. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że jednak rzecz nie jest wyświetlona w pełni. Chyba jednak Jadwiga mówi prawdę i Tadeusza zabił ktoś, kto wszedł do sali konferencyjnej po jej wyjściu.
— Nie chciałbym wprowadzać zamieszania i rzucać niepotrzebnych podejrzeń — powiedział Marek z wahaniem. — Ale nie jestem pewien, czy nie powinienem podzielić się z naszą ukochaną władzą moimi podejrzeniami...
— Co masz na myśli? — spytała Alicja, patrząc na niego bystro.
Marek znów się zawahał.
— Nie wiem, nie wiem... No nic, poczekam, Jadwigi na razie jeszcze nie wieszają. Mam nadzieję, że to się samo wyklaruje, okropnie nie lubię brać udziału w takich rzeczach...
Alicja milczała. Ja też. Nie byłam pewna, czy przypadkiem wszyscy troje nie myślimy tego samego...
Na razie byłam bardzo zadowolona, że udało mi się wprowadzić wątpliwości natury sanitarnej. Marek odmówił szczegółowych wyjaśnień, więc wróciłam do pokoju, gdzie panowała atmosfera pełna przygnębienia. Nikt nic nie robił, a za to wszyscy rzucali ponure przypuszczenia, dotyczące przyszłości pracowni.
Nie wyjdziemy z tego interesu — westchnął Janusz ciężko. — I tak byłoby trudno, a jeszcze teraz, bez zleceń? Leżymy, proszę państwa, martwym bykiem...
***
Tym razem to ja zadzwoniłam do prokuratora.
— Ma mi pan to za złe? — spytałam z rozgoryczeniem. — Pan by oskarżył bliskiego współpracownika, który, na dobitek, pańskim zdaniem, jest niewinny?
— Czy w ogóle ktokolwiek, pani zdaniem, jest winien? — powiedział zniecierpliwiony. — Obawiam się, że pani przypisuje winę jakimś siłom nadprzyrodzonym.
— Nie, teraz już nie. Teraz już nie będę protestować. Ale pod warunkiem, że wina tego kogoś będzie rzeczywiście udowodniona. A na razie to są ciągle tylko podejrzenia. A przy tym mam wrażenie, że mnóstwa rzeczy pan mi nie powiedział...
— Ma mi pani to za złe? — odparł drwiąco. — Może pani zapewnić z ręką na sercu, że pani powiedziała absolutnie wszystko, co pani wie?
Nie, nie mogłam zapewnić z ręką na sercu. Obraził się na mnie prawdopodobnie, bo tym razem wcześnie poszłam spać...
Nazajutrz zaczęło się już od rana. Mimo zabrania Jadwigi kapitan i prokurator urzędowali w pracowni, znów maltretując wszystkich po kolei. Nie mieliśmy zielonego pojęcia, o co im może chodzić, a pytania nie pozwalały się niczego konkretnego domyślić. Znów badali nasze alibi, ale nie na dzień zbrodni, tylko na dzień wczorajszy.
— Do diabła, ktoś kogoś zadusił na mieście czy co? — powiedział z gniewem Janusz, wracając z przesłuchania.
— Widocznie coś się gdzieś stało — odparł Leszek w zadumie. — Poszedłem sobie wczoraj na piwo i musiałem postawić świadków. Całe szczęście, że ten facet w kiosku mnie zna.
— Słuchajcie, oni mają do mnie pretensję, że wracałem z KOPI tramwajem — powiedział okropnie zdenerwowany Włodek, który przyszedł pocieszyć się do naszego pokoju. — Czym miałem wracać, balonem?
— Nie wróciłeś z Witkiem samochodem? — zdziwił się Janusz. — Zdawało mi się, że przyjechaliście razem.