Выбрать главу

— I ty też zaczynasz? Odczep się! Nie wróciłem z Witkiem, nie ma takiego przepisu, że mam wracać z Witkiem! Witek pojechał do warsztatu!

— Strasznie byli zdziwieni, że siedziałem cały czas w biurze — powiedział Wiesio, wyraźnie zadowolony, że udało mu się tak zadziwić władze śledcze. — Zdaje się, że wszystkich o mnie pytali. Ciekawe, dlaczego...

Teraz dopiero zaczęłam wreszcie myśleć. Wypowiedź Wiesia natchnęła mnie, Wiesio był podejrzany... Pytanie o alibi wszystkich jest tylko pretekstem... Chodzi im o tych, którzy byli na mieście, na KOPI! Zaraz, kto to był? Zbyszek, Witek, Kacper i Ryszard... Czyżby któryś z nich coś zrobił?

W pól godziny potem wiedziałam, że Kacper odpada, a zostaje trzech. Kacper bezpośrednio po KOPI wrócił do biura taksówką razem z jednym facetem, technologiem z sąsiedniego biura. Witek pojechał samochodem do jakiegoś warsztatu, Zbyszek zawieruszył się gdzieś na mieście i wrócił znacznie później, a Ryszard nie wrócił wcale. O cóż, na miły Bóg, może tu chodzić?

Po negatywnym wystąpieniu w sprawie Jadwigi nie miałam żadnej nadziei na uzyskanie wiadomości od prokuratora. Chyba że sama wymyślę coś interesującego, co naprawi nasze wzajemne kontakty. Co by tu wymyślić?

Myślałam i myślałam, a atmosfera w pracowni robiła się coraz gorsza, aż wreszcie przygnębienie doszło do szczytu, bo trzeba było pójść na pogrzeb Tadeusza. Wszyscy jak jeden mąż w ponurym milczeniu szliśmy w kondukcie pogrzebowym i doprawdy nie było żadnej nadziei na to, że się cokolwiek kiedykolwiek rozjaśni...

***

Następnego dnia było cały czas niemrawo. Witek z rozpaczliwym uporem nakłaniał do pracy, która nikomu nie szła, personel był zgaszony, Jadwiga siedziała w mamrze, a prokurator z kapitanem w sali konferencyjnej. Tym razem prowadzili badania, zaproponowane przeze mnie, co mnie nieco pocieszało, bo po zerwaniu tak mile rysujących się kontaktów czułam się niezbyt radośnie.

Prowadząc te same badania na własną rękę zorientowałam się, że sprawa przedstawia się dość beznadziejnie. Każdy mówił co innego. Włodek twierdził, że ostatni do sali konferencyjnej przyszedł Ryszard. Andrzej upierał się, że Witek. Janusz stawiał na Zbyszka, a Kazio na Wiesia. Stefan z kolei wrabiał Andrzeja. Kompletny mętlik, w którym zgadzało się tylko jedno, a mianowicie, że pierwszy na rewizję osobistą pośpieszył Kacper. To jedno wszyscy stwierdzili zgodnie, w związku z czym Kacpra musiałam definitywnie wykluczyć.

Witold, jedyny, który usiłował normalnie pracować, pojechał odebrać projekt od architekta dzielnicowego. Jego puste miejsce natychmiast wykorzystał diabeł, do którego tym razem byłam nastawiona bardzo nieprzychylnie.

— Odczep się — powiedziałam, kiedy tylko się pokazał. — Mam cię dosyć. Nic dobrego nie wynika z moich kontaktów z tobą.

— Bo jesteś idiotką, i to konkursową — odparł diabeł nie zrażony, ustawiając sobie wygodnie krzesło Witolda. — Dlaczego nie powiesz im o skrytce Tadeusza?

— Ponieważ wiem równie dobrze, jak i ty, że ta cała skrytka... zresztą ty też... jesteście produktem mojej zwyrodniałej wyobraźni. Nie zamierzam robić z siebie idiotki na tym tle bez przerwy.

— Bądźże konsekwentna! Od początku do końca twoja wyobraźnia jest zgodna z rzeczywistością. Nie przychodzi ci do głowy, że w tym coś jest?

Zamyśliłam się, przyglądając mu się niechętnie. Kto wie czy i tym razem nie ma racji?...

— Sądzisz, że były jakieś przesłanki? — spytałam z wahaniem. — Że coś się kłuło w pracowni i ja to dostrzegłam podświadomie?

— Oczywiście! A przy tym weź pod uwagę, że rozgłosiłaś to. Może by go wcale nie dusił paskiem, gdybyś mu nie poddała tej myśli, tylko wepchnął pod pociąg? Zwróciłaś jego uwagę na motywy, które właściwie mieli wszyscy. Mordując faceta na terenie pracowni, zyskiwał prawie stuprocentową bezkarność, zważywszy nadmiar podejrzanych!

— Czyli dajesz mi do zrozumienia, że ja tu jestem najbardziej winna! Dziękuję ci bardzo za tę pociechę.

— Już się rozpędziłem, żeby cię pocieszać. Denerwujesz mnie, zraziłaś do siebie prokuratora.

— O nie, mój drogi! — powiedziałam stanowczo. — Nic z tego. Nawet dla stu prokuratorów nie zmienisz mi charakteru. Nie byłam świnią, nie jestem i nie będę! Gdybym w tej chwili wiedziała, kto jest prawdziwym zabójcą, poszłabym do niego i namawiała, żeby się sam przyznał. Nie leciałabym z jęzorem do władz śledczych!

— Ale pomagać chcesz?

— Chcę, bo jest bydlęciem w stosunku do Jadwigi. Słusznie zabił Tadeusza, ale niesłusznie pozwolił na jej przymknięcie!

— No to jak chcesz pomagać, to idź i powiedz o skrytce. Ja ci radzę, idź, powiedz...

Siedział i kusił jak prawdziwy diabeł, aż wreszcie uległam. Poszłam do sali konferencyjnej, gdzie akurat nie było żadnego podejrzanego, tylko sama władza, i godnie spytałam, czy zechcą mnie wysłuchać. Widocznie nie wszystko im szło jak po maśle, bo wyrazili zgodę z dużym zapałem. Pomyślałam sobie, że jeśli mam z siebie robić idiotkę, to przynajmniej niech będę w dobranym towarzystwie.

— Mam nadzieję, że panowie pamiętają, od czego się to wszystko zaczęło? — powiedziałam bardzo sztywno.

— Pamiętamy — odparł prokurator niesłychanie uprzejmie. — Od pani jasnowidzenia.

Przyjrzałam mu się uważnie i przeciągle i być może nawet trochę zaczepnie, bo w jego oczach coś mignęło, po czym ciągnęłam dalej:

— Pragnę panów poinformować, że moje jasnowidzenia trwają nadal. Doszłam do wniosku, że notes Tadeusza nie był całym jego majątkiem, że musiał mieć jeszcze jakieś materiały i musiał je gdzieś trzymać

— Bardzo interesujące — powiedział prokurator jadowicie, kiedy zatrzymałam się w celu zaczerpnięcia oddechu.

Zignorowałam jego uwagę.

— I zastanawiałam się, gdzie. W trakcie tego zastanawiania znalazłam się w mieszkaniu nieboszczyka które znam, bo tam kiedyś byłam...

Nie wdając się w rozgraniczanie fantazji i rzeczywistości, zrelacjonowałam im moją całą dramatyczną wizję, z okrzykiem Alicji na zakończenie włącznie. Po czym zamilkłam.

Przedstawiciele władzy siedzieli nieruchomo z bardzo dziwnym wyrazem twarzy. Pomyślałam sobie, że pewnie uważają mnie za niespełna rozumu, ale było mi to już obojętne.

— Tak... — powiedział powoli kapitan. — Czy można wiedzieć, skąd pani to wszystko wie?

— Zdawało mi się, że na wstępie powiedziałam to dość wyraźnie — odparłam zimno i nagle zawartość wnętrza przewróciła mi się kilkakrotnie do góry nogami! Pojęłam sens jego pytania!

— Na litość boską! — krzyknęłam, zrywając się z miejsca. — Nie powie pan chyba, że to wszystko prawda?!

— Ależ skąd! — odparł natychmiast prokurator, czyniąc jakiś gwałtowny gest. — To są, oczywiście, pani wyobrażenia? Dobrze to zrozumiałem?

— Tak — powiedziałam słabo, siadając na powrót. — Wielki Boże, mam nadzieję, że istotnie to są tylko moje wyobrażenia?...

— Tak, naturalnie, bardzo pani dziękujemy — powiedział kapitan pośpiesznie. — Czy jeszcze ma pani dla nas jakieś informacje?

Nie byłam w stanie mówić, więc tylko pokręciłam głową. Potem domyśliłam się, że czekają, żebym sobie poszła. Poszłam zatem, w żywe kamienie przeklinając idiotycznego diabła.

Niemrawa atmosfera panowała aż do wyjścia Witka. Przedstawiciele prawa opuścili pracownię już wcześniej, prawie zaraz po moich rewelacjach.

Kto pierwszy wyciągnął pierwsze pół litra, nie mam pojęcia. Nie wiem też, kto postanowił, że stypa ma się odbyć właśnie tego dnia. Możliwe, że sprawił to ponury nastrój. Dość, że do naszego pokoju zajrzał nagle Stefan.