Выбрать главу

Z szalonym zaciekawieniem przyglądaliśmy się teraz, czy panu w cywilu uda się uniknąć tej pułapki, czy nie. Otrząsnąwszy się z wrażenia wywołanego arcydziełem Leszka, nie spodziewając się zapewne już niczego gorszego, podszedł do Janusza i zatrzymał się przy jego stole.

— To pan znalazł zwłoki? — zapytał. Janusz, trwający dotąd w niezmienionej, dramatycznej pozycji, podniósł głowę i rozejrzał się błędnie wokoło.

— Nie ma pan papierosa? — spytał wzajemnie. Wyglądało na to, że treść słów przedstawiciela władzy jeszcze do niego nie dotarła. Przedstawiciel władzy westchnął ciężko, wyjął papierosy i obaj zapalili.

— Pan się o coś pytał? — ocknął się nagle Janusz.

— Tak, pytałem, czy to pan znalazł zwłoki.

— Zwłoki? Tadeusza? A ja, ja, niech to jasny szlag trafi!...

— Niech pan opowie, jak to było.

Słuchaliśmy z ogromnym zainteresowaniem, bo dotychczas nikt się jeszcze z Januszem nie zdołał porozumieć i byliśmy zarówno zaciekawieni, jak i zaniepokojeni tym, co też on może powiedzieć.

— No co jak było, zwyczajnie — odparł niechętnie Janusz. — Poszedłem do tej cholernej sali konferencyjnej...

— Po co pan tam poszedł?

— A bo ja wiem? Diabli mnie zanieśli, widać miałem zaćmienie umysłu!

— Po ochronę przeciwpożarową — podpowiedziałam ponuro.

— Co? A tak, słusznie, po Dzienniki Ustaw z ochroną przeciwpożarową. Zupełnie zapomniałem, że Tadeusz tam leży...

— Jak to? — przerwał mu szybko pan w cywilu. — To pan o tym wiedział?

— No jasne, przecież od początku Joanna mówiła, że Tadeusza zadusili w sali konferencyjnej...

Słabo mi się zrobiło. Janusz najwyraźniej w świecie zwariował od wstrząsu. Już chyba nic gorszego nie mógł wymyślić niż akurat w tej chwili pomieszać fikcję z rzeczywistością! Zamarłam, śmiertelnie spłoszona, i nie przychodziło mi do głowy absolutnie żadne wyjście.

Pan w cywilu spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. Możliwe, że po chwili załamałabym się pod ciężarem tego spojrzenia i wzięła na siebie nie popełnioną zbrodnię, gdyby nie uratował mnie Wiesio, który, uświadomiwszy sobie absurdalność sytuacji, wydał z siebie krótki chichot. Chichot zabrzmiał iście szatańsko, toteż pan w cywilu spojrzał na niego z niesmakiem. To mi pozwoliło szybko popukać się w głowę na konto wpatrzonego we mnie baranim wzrokiem Janusza.

— Kretynie, oprzytomniej! —wysyczałam jadowicie.

Pan w cywilu otworzył usta, ale nie zdążył się odezwać, bo z kolei wystąpił nagle Leszek.

— Najmocniej pana przepraszam — powiedział wdzięcznie i rzewnie. — Czy można wiedzieć, w jakiej pan jest randze? Bo niewątpliwie jest pan w jakiejś, a ja chciałbym móc pana tytułować nawet w myślach, z uwagi na to, że jednak wszyscy w życiu zajmujemy jakieś miejsce i nie powinniśmy wykraczać poza ramy, nie możemy, choćbyśmy nawet chcieli, życie, cóż, takie jest życie...

Mówił to wszystko ze śmiertelną powagą i jednym ciągiem i wreszcie go, szczęśliwie, zatchnęło. Istny obłęd! Dla Leszka takie dziwne uwagi były chlebem powszednim i wygłaszał je w najlepszej wierze, ale pan w cywilu nie musiał o tym wiedzieć! Jedyne, co teraz można było przewidywać, to to, że oskarżą nas o kpiny z władzy.

Pan w cywilu przyjrzał się uważnie Leszkowi, na którego twarzy widniało przygnębione zamyślenie.

— Kapitan — powiedział krótko po chwili milczenia i zwrócił się znów do Janusza, powoli odzyskującego przytomność. — No więc, jak to było? Skąd pan wiedział, że tam leży denat?

— O to chodzi, że właśnie nie wiedziałem — odparł Janusz z gniewem. — Gdybym wiedział, tobym tam przecież nie poszedł, poczekałbym, aż się kto inny wygłupi ze znajdowaniem zwłok!

— Jak to, przed chwilą pan powiedział, że pan o tym zapomniał!

— No, bo rzeczywiście zupełnie zapomniałem o tej całej hecy z zamordowaniem Tadeusza i jak tam wszedłem, to mnie trzasnęło jak grom z jasnego nieba! Cud, że mnie szlag nie trafił!

— Zaraz, spokojnie. — Kapitan obejrzał się, sięgnął po krzesło Witolda, potknął się wreszcie o jego deskę na podłodze, oparł się ręką o rajzbret, przechylił rajzbret, w ostatniej chwili chwycił butelkę z tuszem, która zjeżdżała po pochylonej płaszczyźnie, huknął łokciem w moją lampę i wrócił do równowagi. Usiadł na krześle Witolda, na jego podwyższeniu, odetchnął i rzucił okiem na twórczość Leszka.

— Zaraz, spokojnie — powtórzył. — Niech pan mówi jaśniej. Co pan wiedział o tym morderstwie przed odkryciem zwłok?

— Nic.

— Co?

— Nic.

Przecież pan mówi, że pan wiedział!

Janusz patrzył na niego wyraźnie stropiony i nieco skołowany.

— Ja mówię, że wiedziałem? — zdziwił się. — No to musiałem chyba coś pokręcić. Myśmy w ogóle wszyscy wiedzieli tylko to, co Joanna wymyśliła. Nie, teraz już wszystko się pomieszało, Joanna, wyjaśnij to temu panu, ja nie potrafię!

— Niemożliwe — odparłam wprawdzie przygnębiona, ale stanowczo. — Tego się nie da wyjaśnić normalnemu człowiekowi. I w ogóle nie wyręczaj się mną, jak cię ten pan pyta, to odpowiadaj.

— Co ja mam odpowiadać, jak ja już sam nic nie wiem!

— A co pani o tym wiedziała? — spytał kapitan ostro, przyglądając mi się coraz bardziej nieżyczliwie.

— Nie wiem — wyznałam w przypływie szczerości. — Przypuszczam, że nic. Gdybym coś wiedziała, to przecież nie wygłupiałabym się tak przeraźliwie, żeby to rozgłaszać awansem po całej pracowni!

Kapitan zaczął nabierać coraz dziwniejszego wyrazu twarzy. Nie wiadomo, czemu znów rzucił okiem na nieszczęsny obraz i spytał Janusza:

— Kiedy pan tam poszedł?

W tym momencie do pokoju wszedł Jarek z zespołu kosztorysów.

— Bardzo przepraszam — powiedział gdzieś w przestrzeń między Januszem a kapitanem. — Janusz, do ciebie przyszło dwóch facetów z gumy. Nie wiem, co zrobić.

Kapitan nagle zamknął oczy, ale szybko je otworzył, bo zadziwiająca informacja Jarka poderwała Janusza z miejsca.

— Rany boskie! —jęknął, chwytając się za głowę. — Cholera ciężka! Już nie mieli kiedy przyjść!?

— Chwileczkę — powiedział kapitan bezradnie. — Co przyszło?...

— Dwóch z gumy — powtórzył Jarek.

— Diabli ich nadali!... — jęczał Janusz.

— Co to znaczy? Z jakiej gumy?!...

— Wszystko jedno! — krzyknął Janusz w rozpaczy. — Rany boskie! Witek ich widział?

— Kto ich wpuścił?! — krzyknął kapitan, rezygnując widać na razie ze sprecyzowania rodzaju gumy.

— Nikt, czekają w holu i cholernie się awanturują...

— A jeszcze przyjdzie piwo — powiedział Leszek proroczo i z ponurą satysfakcją. Janusz wpadł w ostateczną panikę.

— O rany, to koniec!!! Panie władzo, ja z nimi muszę!... Jarek, idź do nich, powiedz, że zabili Tadeusza, nie, powiedz, że to mnie zabili, Witka zabili, wszystkich zabili! Niech idą do diabła, jutro wszystko dostaną, tylko niech zamkną gębę i niech mu się nie pokazują na oczy!