– Wszystko mnie interesuje – odparł Mały. – Proponuję iść dalej.
– Zgoda – skinął głową Kapitan. – Idziemy.
– Przez ścianę?
– Ścianę usuniemy. Zapomniałeś o spełnianiu życzeń?
Ale ściana, mimo kategorycznego nakazu Kapitana, nie chciała się usunąć.
– Zacięło się. Zdaje się, że nas zamknęli.
Kapitan powoli poszedł wzdłuż ściany: „Co to takiego? Niedoskonałość systemu, czy przemyślane działanie gościnnych gospodarzy? Konkretnie czyje, Koordynatora? Nie sądzę, żeby w ogóle wiedział o naszej obecności. Hedończyków? Ale po co im to? Na co?”
Po przejściu jeszcze paru kroków, Kapitan odwrócił się w kierunku idącego za nim Małego:
– Spróbuj ty.
– Już próbowałem. Ten sam rezultat.
– A więc nas zamknęli. Ciekawe, czy na długo?
– Nie – Mały patrzył na ścianę: rozpływała się jak obraz na ekranie wyłączonego telewizora.
W białej pustce korytarza stał Hedończyk – rosły, nieporuszony. Olimpijczyk, a nie człowiek. I tylko dziwna czarna taśma opasująca czoło odróżniała go od tych, których widzieli na górze.
– Kim jesteś? – zachrypniętym głosem spytał Kapitan.
Hedończyk nie odpowiedział. W milczeniu dalej przyglądał się posłańcom Ziemi. I znowu Kapitan zauważył, że oczy Hedończyka pozostawały nieruchome – dwie niebieskie bryłki lodu pod jasnymi pasemkami brwi.
– Kim jesteś? – powtórzył pytanie i usłyszał:
– Ksor.
Rozdział II
Obydwaj usłyszeli to samo: „Ksor”.
No cóż, ksor to ksor. Nie gorzej ani nie lepiej niż sirg. Nazwa równie niezrozumiała i trudna do wyjaśnienia. A prosić o wyjaśnienia nie ma sensu: tutaj tłumaczyć nie lubią i nie umieją. Jeszcze jedna zagadka. Ile ich się nazbiera?
Ksor podszedł bliżej i ściana znowu wyrosła za jego plecami – biała i świecąca.
– Dlaczego się nie otwierała? – spytał Kapitan.
– Nałożenie rozkazów. – Ksor odpowiedział machinalnie, uważnie lustrując kosmonautów. Przyglądał się im beznamiętnie i zimno jak pierwotniakom pod mikroskopem.
– Czyich rozkazów?
– Twoich i moich. Odłączyliście się i otworzyłem ścianę. – Położył dłoń na ramieniu Kapitana: – Musicie iść do milea.
„I ten też wysyła nas do milea” – Kapitan przypomniał sobie radę sirga. Wiedział tylko to, że ta zagadkowa (albo może zagadkowe?) milea znajduje się (lub znajdowało się) „dwa przejścia stąd” (skąd?). Nie zaryzykował zadać ksorowi pytanie, co to takiego i tylko zainteresował się ostrożnie:
– Dlaczego?
– Źle ubrani. Nudno. Z jakiego klanu?
Kapitan wymienił spojrzenie z Małym. Ten spytał, oszołomiony:
– O jakim oddziale on mówi?
– Nie oddziale, lecz klanie.
– A ja usłyszałem oddział.
Jak wybrnąć z tej sytuacji, kiedy każde nieostrożnie wypowiedziane słowo grozi niebezpieczeństwem? Kapitan przez chwilę poruszał wargami, zanim odpowiedział:
– Nie jesteśmy z klanu.
– Wolni?
– Tak.
– A dlaczego metal? – Ksor przesunął palcem po zamku błyskawicznym na kurtce Kapitana.
Ten zasunął zamek i otworzył, ale ksora to nie zaciekawiło.
– Zbyteczne – orzekł. – Idźcie za mną – i przeszedł przez zewnętrzną ścianę tunelu nie usuwając jej ani nie rozdzielając.
Kapitan i Mały przywykli już do nadzwyczajnych umiejętności Hedończyków, ale mimo wszystko byli zdetonowani tym cudem superprzenikania.
A ksor znowu wyłonił się ze ściany.
– Co z wami? Czekam. – Machnął ręką. – Szybko, obok! Oczywiście, nie był to żaden cud, lecz znowu to samo, wielokrotnie wypróbowane zero przejście. Skoczyli w nicość i po chwili znaleźli się w jak zwykle pustej sali, z jakimiś szafami wzdłuż pseudościan. Szafy przypominały tablice rozdzielcze w ziemskich laboratoriach z tą tylko różnicą, że w przednią ściankę każdej z nich wmontowany był ekran, podobny do telewizyjnego. Przez ekran co chwila przepływały z góry na dół ciemniejsze pasma.
– Wejdziecie i wrzucicie swoją odzież do luku. Potem pomyślcie. – Usiadł w kucki, objął głowę ramionami i zamarł w takiej, niezbyt wygodnej, pozie.
– Co mu się stało? – zdziwił się Mały. – Głowa go boli?
– Nie sądzę. Widać, tak trzeba. – Kapitan uzbroił się w pitagorejską maksymę: nie dziwić się niczemu. – Chodź pomyśleć.
Podszedł do szafy ściągając po drodze kurtkę. Pasma na ekranie zaczęły przesuwać się coraz wolniej, aż wreszcie zatrzymały się drżąc lekko.
– O czym mamy myśleć? – Mały nie chciał podporządkować się wyraźnej nielogiczności tego, co się działo.
Kapitan nie odpowiedział, widocznie ciekawość zwyciężyła. Szarpnął drzwi ku sobie i wszedł do szafy. W szafie było ciemno i pusto.
Gdzie jest ten luk, do którego trzeba coś wrzucić? Kapitan macał przez chwilę po ścianie i znalazł otwór. – Nie miał ani ścianek, ani dna. Co tu trzeba wrzucić? Najprawdopodobniej ich ziemskie, zbytnio odbiegające od tutejszych gustów, kurtki. No cóż, można spróbować.
Włożył kurtkę do luku i zaczął cierpliwie czekać. Nic się nie działo. Ciągle ta sama niema ciemność. „Idiotyzm! – rozzłościł się. – Wpakowali mnie do pustej szafy, zmusili, żebym rozstał się z kurtką, do której się przyzwyczaiłem, i kazali myśleć. O czym? I w czym, ciekawe, będę tu paradować. Żeby choć taką hedońską koszulkę dostać”.
Na wewnętrznej ścianie szafy rozjarzył się ekran – taki sam jak na zewnątrz. Z tą tylko różnicą, że zamiast przebiegających po nim pasów Kapitan zobaczył siebie w szortach, których jednak nie zdjął mimo rady ksora, i w białej siatkowej koszulce.
„Lustro? – pomyślał. – Chyba nie. To raczej coś w rodzaju monitora telewizyjnego”.