– Odważę się – powiedział i rzucił krótko: – Padnij!
Nogi pod magiem ugięły się, jakby ktoś wyrżnął go pod kolana. Runął ciężko na podłogę zakrywając dłońmi potylicę.
– Pełznij! I ty z nim! – popatrzył uporczywie na drugiego maga. Ten nawet nie próbował stawiać oporu, upadł na brzuch i popełznął do wyjścia za swoim kompanem, kręcąc tłustym kuprem opiętym w czerwony trykot. Pełzli koło bezkształtnych stolików, obok Hedończyków pospiesznie usuwających się na bok – niezwykłe, nieprawdopodobne widowisko. Magowie w roli zniewolonych! Teraz spojrzenia wszystkich skierowały się w stronę zwycięzcy. Co w nich zobaczył? Służalczość? Strach? Tak, właśnie strach pomieszany ze zdziwieniem na widok cudu: uczeń, obcy – i władcy, zamienieni w „pęcherze”. „Ciekawe, ile jednostek info otrzymałem według hedońskich normatywów?” – Kapitan uśmiechnął się w myśli. Dopiero teraz poczuł, jak straszliwie jest zmęczony. Napięcie nerwowe osiągnęło maksimum. Trzeba się rozluźnić.
Czterej wolni w dalszym ciągu siedzieli w kucki, bezmyślnie patrząc w jeden punkt, choć magów już dawno nie było. „Zniewoleni wzrokiem” nawet nie zauważyli, że ci, którzy zmienili ich w niewolników, tchórzliwie uciekli, pozostawiwszy ich nowemu panu. A pan tylko machnął ręką:
– Wstawajcie i idźcie, gdzie chcecie. Jesteście wolni.
I odrętwienie minęło, ludzie znowu stali się ludźmi, zresztą w hedońskim sensie tego słowa: wstali, otrząsnęli się i poszli, nawet się nie obejrzawszy. Kto ich wyzwolił, czyje spojrzenie okazało się potężniejsze – co za różnica? Tu się nie dziękuje. Tutaj panuje inny kodeks moralny, jeżeli w ogóle jakiś istnieje.
Kapitan ledwo dowlókł się do swojego fotela i usiadł dysząc ciężko; otoczenie wirowało mu przed oczyma jak natrętnie pstrokata karuzela.
– Wypij – powiedział Mały, podsuwając mu puchar, tym razem nie z niebieskim, lecz ciemnogranatowym, koloru atramentu, płynem. – Nowy rodzaj hedońskiej lury. Odświeża nie gorzej niż koro.
Lura okazała się niezłym stymulatorem. Zmęczenie mijało, ustępując miejsca jakiejś przedziwnej lekkości. Z tego błogostanu wyprowadził Kapitana milczący do tej pory ksor:
– Okłamywałeś nas. Po co? Jesteś magiem, a nie wolnym. Koordynator się nie myli.
– Co ma do tego Koordynator?
– Ustala linię życia. Na kontrolnym sprawdzianie.
– On wcale nie mówił, że zostanę wolnym.
– A więc będziesz magiem?
– Nie wiem – wzruszył ramionami Kapitan. – Pomyślę.
– Najwyższy czas – przekazał swą myśl ktoś z tyłu, a było to tak nieoczekiwane, że Kapitan wzdrygnął się i odwrócił.
Dwaj – wysocy, czarnowłosi i niebieskoocy, w niebieskich koszulkach siatkowych, wyglądający jakby dopiero co wyszli ze szkolnego, zielonego świata – stali przy stole. Kapitanowi wydawało się, że poznaje coś nie uchwytnie znajomego w twarzy jednego z nich – w przymrużeniu oczu w łuku ust, w czymś zbliżonym do uśmiechu.
– Witaj, Wytrwały – powiedział Kapitan i zapominając, że nie jest na Ziemi, radośnie wyciągnął rękę.
Rozdział IV
Tak, to był właśnie on, rozmówca Kapitana ze świata zielonego słońca, W niczym się nie zmienił, nawet ubranie miał to samo: niebieska siatka i kąpielówki – niezbyt wymyślny szkolny standard.
– A gdzie Grom, Bicz? Gdzie Igiełka? – spytał Kapitan. Nietrudno zrozumieć radość człowieka, który spotkał w obcym mieście swego znajomego, nawet niezbyt bliskiego. Można go przyjaźnie klepnąć po ramieniu, użalić się gorzko na samotność w obojętnym tłumie Aory i nawet zawołać: „A pamiętasz?”
Ale tym razem „sezam” się nie otworzył. Na pytanie Kapitana Wytrwały odpowiedział obojętnie i krótko:
– Nie wiem. Pewnie w Aorze. – I siadając na wyrastającym tuż obok fotelu-płatku zapytał, wskazując ksorów: – Oni są z tobą?
– To my jesteśmy z nimi – odparł Kapitan. – Zapoznają nas z miastem.
– A gdzie brodaty?
– Został w domu. Dziś ze mną jest Mały.
Wytrwały popatrzył badawczo na giganta Małego, a ten ze swej strony z niekłamaną ciekawością oglądał jednego z tych, o których opowiadali mu Kapitan i Bibl po powrocie z ekspedycji po świecie zielonego słońca.
– Ty jesteś Mały? – zapytał Wytrwały.
Jak zawsze jego myśl pozbawiona była jakiejkolwiek emocji, ale Kapitan gotów był przysiąc, że Hedończyk jest zdziwiony. Przezwisko kosmonauty w żaden sposób nie odpowiadało jego wyglądowi zewnętrznemu, a taka rozbieżność była trudna do zrozumienia dla pozbawionego poczucia humoru Hedończyka.
– Ano tak – uśmiechnął się Mały – większy nie urosłem.
– Nie rozumiem – obojętnie stwierdził Wytrwały – wygląd zewnętrzny przeczy imieniu.
– I nie zrozumiesz – przekazał Kapitan swoją myśl – nawet nie znasz takich słów jak ironia, żart. Powiedz, kim jesteś w Aorze, wolnym czy naśladownikiem?
Wytrwały uśmiechnął się ledwo dostrzegalnie, a może Kapitanowi tylko się to wydawało.
– Zapytaj swoich towarzyszy. Oni wiedzą.
Mały popatrzył pytająco na ksora i ten, jak zwykle lakonicznie i jak zwykle nie bardzo zrozumiale, odpowiedział:
– Nadludzie, pierwszy stopień.
A więc tak wyglądają ci nadludzie! Kapitan z ciekawością przyglądał się wczorajszym uczniom. Nie odznaczali się niczym szczególnym – ani wyglądem zewnętrznym, ani sposobem bycia nie różnili się od innych. Nawet odzież mieli tę samą co w Zielonym Lesie. A więc wynika z tego, że swoją informację gromadzą przy użyciu innych środków i najprawdopodobniej nie zagrażają nikomu. Przecież w głosie ksora nie było strachu. Nikt też nie zwracał uwagi na ich stolik, nikt nie próbował wyślizgnąć się niepostrzeżenie, tak jak to miało miejsce pół godziny wcześniej, kiedy w lepo panoszyli się magowie.
Kapitan znowu popatrzył uważnie na Wytrwałego, próbując go rozszyfrować. Hedończyk siedział, skłoniwszy głowę, z półprzymkniętymi oczyma, zupełnie jakby słuchał jakiegoś głosu, niesłyszalnego ani dla Kapitana, ani jego rozmówców. Potem wstał, wyraźnie zaniepokojony:
– Chodźmy – rozkazał. – W trzecim porządku są jakieś kłopoty. Nie będziemy tracić czasu. – Popatrzył na ksora: – Ty również pójdziesz z nami, będziesz potrzebny. – I dodał pospiesznie: – Sam, sam, bez asysty. I tak jest nas dużo.