– A kto?
– Wiedźmy. Skazane. Tak czy owak trafiłyby do sal regeneracyjnych.
– Dlaczego?
– Nie zgromadziły koniecznego zasobu informacji.
– Ale dlaczego „wiedźmy”?
– Nie przeszkadzaj.
Kapitan zastanowił się, skąd tu wiedźmy? Dlaczego sens, który nadają temu pojęciu Hedończycy, nabiera w świadomości Ziemianina takiego właśnie znaczenia? Wiedźma to upostaciowanie siły nieczystej i, być może, jest to po prostu nazwa złej, niegodnej przebywania wśród ludzi kobiety. Może tak właśnie rozumieją to Hedończycy? Śmieszne. Chcemy przez jedną dobę poznać cały ten świat, a przecież nawet przez rok nie będziemy w stanie odkryć wszystkich zagadek, określających zasady jego funkcjonowania. Nie chodzi tu o zagadki techniczne, ich rozwiązanie zależy tylko od poziomu ziemskiej wiedzy, ale społeczne, których my, zadowoleni z siebie, nawet nie traktujemy poważnie. Przecież pozornie wszystko widoczne jest jak na dłoni, dostępne dla każdego. Lecz dłoń nagle zaciska się w pięść i nie można rozprostować jej palców, nawet jeżeli gospodarze sami wyciągają do ciebie ręce.
Tymczasem zdarzyło się coś nieprzewidzianego. Towarzysz Wytrwałego skoczył w dół. Nie zrobił tego bynajmniej ze współczucia dla skazanych, ani ze strachu przed tym, co działo się na placu. Takich emocji jak żal czy współczucie Hedończycy w ogóle nie znali, a bali się tylko o siebie, o swe prawo do nieograniczonych i niezakłóconych żądań. Dlaczego więc towarzysz Wytrwałego schwycił nóż elektronowy? Może po prostu chciał spróbować swych sił w walce z godnym tego przeciwnikiem?
Ciśnięty celnie nóż nawet nie zdołał dolecieć do sirga. Przezroczysta błonka hiperpola rozciągnęła się, ugięła jak batut pod uderzeniem ciała, napięła się, zawinęła wokół atakującego Hedończyka jak kokon i wróciła z powrotem do sirga, „punktu oparcia”, ale już pusta. Ciało towarzyszącego Wytrwałemu gatra zniknęło bez śladu.
– Co z nim zrobiłeś? – Kapitan chwycił sirga za ramię.
– Puść mnie i poczekaj chwilę: doświadczenie zaraz się skończy. A gdzie jest tamten, nie wiem. Gdzieś daleko.
– Żyje?
– Oczywiście, że nie. Człowiek nie może wytrzymać uderzeń hiperpola.
Kapitan spojrzał ku górze. Wytrwałego już nie było, a Mały siedział na krawędzi dachu, zwiesiwszy w dół nogi, jak chłopak na moście nad rzeką. Brakowało mu tylko wędki w ręku.
– Gdzie jest Wytrwały?! – zawołał Kapitan.
– Poszedł sobie. Nawet adresu nie zostawił.
Tutaj nikt nie zostawia adresu – skrzywił się Kapitan – i nie chodzą w goście, to nie jest przyjęte. Spotkaliście się, rozstaliście się i cześć. Przypadkowi towarzysze podróży w przypadkowym świecie”.
Zakończono doświadczenie. Hiperpole zniknęło. Zniknęły i kobiety przerzucone poprzez zero przejście do sali regeneracji. Sirg podniósł się gestem przywołał pozostałych współuczestników. Podeszli i zaczęli wpatrywać się w Kapitana nieruchomymi, podobnymi do bryłek lodu, oczyma. „Ryby – pomyślał Kapitan – zimnokrwiste, drapieżne. Rekiny Aory”.
– Czego się gapicie – zapytał grubiańsko. – Nie widzieliście takich?
– Nie widzieliśmy – przekazał odpowiedź sirg. – Tylko słyszeliśmy.
– Co słyszeliście? – zainteresował się Mały, który tymczasem zszedł na dół.
– Jesteście w Aorze obcy, ale jesteście też nietykalni. To rozkaz Nauczyciela.
– Kto wie o tym rozkazie?
– Tylko my, sirgowie.
– A inni?
– Inni? A po co mają wiedzieć? Nie mogą wam zaszkodzić. Jesteście silniejsi.
– Wiecie, skąd jesteśmy?
– Z zewnątrz. Pójdziecie sobie, kiedy się wam znudzi.
– Co się ma nam znudzić?
– Aora. Przyszliście poznać miasto, ale wszystko jest dla was niepojęte. To normalne. Nikt nie jest w stanie pojąć systemu, jeżeli nie zna zasady, na której system ten został oparty.
– A wy znacie tę zasadę?
– Nie.
– Ale szczegóły można chyba jakoś wyjaśnić.
– Na to macie zbyt mało czasu. Do nocnego cyklu.
– Nie rozumiemy.
– Zaraz się zacznie ściemniać. W nocy miasto śpi i nikt nie wychodzi na ulicę.
– Dlaczego?
– Nie wiemy. Tak było zawsze.
Czterej sirgowie zniknęli niespodziewanie. Mały aż się wzdrygnął. Ciągle jeszcze nie mógł się przyzwyczaić do sposobu poruszania się w Aorze, człowiek stał, rozmawiał z tobą – i nagle go nie ma, wyparował. – Co będziemy teraz robić?
– Pójdziemy do „Portosa” – zdecydował Kapitan – mam wrażenie, że ekspedycja się skończyła.
– A rezultat? Żaden?
– Co zrobić? To nie na nasz rozum, żeby pojąć tę maszynerię.
– Dlaczego maszynerię?
– A cóż to może być innego według ciebie? Mechanizm, dokładny i niezawodny. Nakręcili go i funkcjonuje, kręci się, zgrzyta, nawet nie trzeba go oliwić.
– Perpetuum mobile?
– Według koncepcji Nauczyciela – tak. Ale wiesz, choćby ze szkoły, że perpetuum mobile nie ma i być nie może. Kiedyś musi się zatrzymać.
– Ciekawe, z jakiego powodu?
– Spytaj o coś łatwiejszego. – Kapitan zasępił się. – Popatrz, ściemnia się. Pospieszmy się.
– Boisz się ciemności?
– Boję się. Licho wie, co tu się dzieje w nocy.
Ruszyli po dźwięczącym plastiku niebieskiego placu, myśląc każdy o swoim. Kapitan, niezadowolony z ich bezowocnej wyprawy; milczał, nie patrząc na towarzysza. Mały chwilami pochrząkiwał, jakby chciał coś powiedzieć i nie mógł się zdecydować.
– Jakiż jednak człowiek jest ograniczony – gniewnie burknął Kapitan. – Ukoronowanie wszystkiego, pan życia, a gdy postawi się go przed czymś niepojętym, ugrzęźnie na mur.
– Ciągle filozofujesz – zauważył sceptycznie Mały – a cała ta twoja filozofia wynika z bezradności. Trzeba działać, a nie wdawać się w rozważania.
– No to dlaczego nie działasz, tytanie myśli?
– Gorączkować się, rzecz jasna, nie warto, ale mam jeden maleńki umysł.
Słowa te zaniepokoiły Kapitana: zbyt dobrze znał swego towarzysza, jego skłonność do nierozważnych poczynań, których później sam często żałował.