Выбрать главу

– Materiał rzeczywiście mamy – przytaknął Bibl, kiedy wraz z Alikiem wysłuchali opowiadania o przygodach przyjaciół w Aorze – ale obawiam się, że w tej puszce Pandory jest jeszcze wiele niewyjaśnionych I tajemnic.

– Jedna z nich już została wyjaśniona – zauważył Alik, przyglądając się sceptycznie ubraniu Małego – posiadacz takiego stroju powróci na Ziemię jako niekwestionowany dyktator mody męskiej.

Część trzecia. Błękitne słońce

Rozdział I

Kapitan gniewa się. Jeszcze jeden „sezam”.

Zatrzymali się dwadzieścia metrów przed miastem.

– Tutaj się rozstaniemy – powiedział Kapitan – mam nadzieję, z nie na długo.

– Jeżeli nie wrócicie do jutra, pojedziemy po was „Portosem” – burknął Mały.

– Nie rób paniki.

– Cała ta heca mi się nie podoba. Dlaczego nie bierzecie „Portosa. W razie potrzeby mielibyście i pojazd, i twierdzę.

– Pojazd tamtędy nie przejedzie, a twierdza nie będzie potrzebna.

– Wierzysz Nauczycielowi?

– Wierzę.

– To niech Bibl pójdzie pierwszy. Ty nie masz prawa ryzykować życia.

– Zgadzam się – przytaknął Bibl.

– Pozwólcie mnie – wtrącił się Alik, bez cienia nadziei, że go wysłuchają.

– Pomilczmy chwilę – zaproponował Mały.

Zapadła cisza. W głębi duszy wszyscy, oprócz Kapitana, zgadzali a z Małym: „Portos” w niczym nie przeszkadzał. Ich zdaniem, Kapitan upierając się przy pieszej przechadzce niepotrzebnie zwiększył ryzyko wyprawy.

Dowódca uśmiechnął się.

– Minęliśmy granicę – powiedział, wskazując jaskrawe odblaski czarnym szkliwie pustyni. – I mimo to wszyscy żyjemy.

– Na razie – westchnął Mały. – Chodź, Alik. Nie żegnamy się.

Gramy – pomyślał Kapitan. – Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy się boimy. Ale z»Portosa«mimo wszystko trzeba było zrezygnować. Na zaufanie trzeba odpowiedzieć zaufaniem”. Jeszcze raz przyjrzał się panoramie miasta. Z niewielkiej odległości przekształcała się ona w całkowicie niepojęty chaos form geometrycznych. Widoczności nie ograniczała ani mgła, ani pyłowe wichry. „Kolorowy nonsens – tak określił to Dok. – Miasto innego świata, być może, innego wymiaru, a mimo wszystko miasto”.

Po raz pierwszy miasto pojawiło się dziś rano, na drugi dzień po ich powrocie z Aory. Był to dzień pełen zamętu. Do obiadu spali, wypoczywając po bezsennej nocy, potem przez kilka godzin opowiadali i dyskutowali, przygotowując na Ziemię raport o zagadkach Hedony i znów do późnej nocy rozmyślali i dyskutowali. Hipotezy powstawały i były odrzucane, jak mylne odpowiedzi na pytania krzyżówki. Wymarłe zwierzęta z okresu jurajskiego? Dinozaury? Nie pasuje. Za mało liter. Pterodaktyl? Za dużo liter. Resztki jedzenia. Jakiego jedzenia? Pierwszego czy drugiego dania? Skorupka jajka? Nie pasuje. Ogryzek? Za mało liter.

Czy ich pobyt na Hedonie nie zmieniał się w taką beznadziejną krzyżówkę? Jaki jest ustrój na Hedonie? Może oświecony absolutyzm? Mózg to król, a Koordynator to władza wykonawcza? Może dyktatura? Czyja? Jakiejś elity technokratycznej? Przecież techniki nie ma. Ani jednego urządzenia. Ani przycisków, ani wyłączników. Anarchia? Podobieństwa owszem są. Ale przecież jakaś organizacja państwowa mimo wszystko istnieje. Nie w Aorze, ale gdzieś obok. A i w Aorze również wszyscy podporządkowują się testom, każdy może robić, co mu się żywnie podoba, ale informacje gromadzić musi. Bo jak nie, to do przeróbki, na taśmę regeneracyjną. Nie, anarchii nie ma: i literki nie te, i znaczenie nie pasuje.

– A jeżeli to dyktatura telepatyczna – wysunął sugestię Alik. – Mózg działa na psychikę, a Koordynator utrzymuje porządek.

– Nie, Alik – Kapitan odrzucił tę hipotezę – porządek panuje tylko w salach regeneracji. Ale to porządek taśmy, automatycznych działań, automatycznie sterowanych. Człowieka montują jak samochód, z części. Przywracana jest praca serca, potem oddychanie, krwiobieg, przemiana materii. Słyszałeś o tym, co robią z pamięcią. To nie ład, a nieład, marsz wstecz, upuszczony kamień Syzyfa.

– Ilu mieszkańców ma Aora? – zainteresował się Bibl.

– Około trzech milionów, jeżeli wierzyć Nauczycielowi.

– A więc trzy miliony dyktatorów. Nie mamy materiału porównawczego.

– Mamy – powiedział Mały. Nikt go nie zrozumiał.

– Sanatorium w Dubrowniku.

Kapitan aż gwizdnął z podziwu: ciekawa analogia!

– O co chodzi? – zdziwił się Alik.

– Sanatorium z automatyczną obsługą. Personelu nie ma. Ani sprzątaczek, ani salowych. Całe zaopatrzenie skomputeryzowane. Podyktujesz w „wejściu”, otrzymasz w „wyjściu”. Jeżeli zechcesz, dostaniesz płetwy do nurkowania, jeżeli zechcesz, befsztyk z cebulką. Całkowita swoboda. Tylko nie można naruszać przepisów. Ale przecież i w Aorze są przepisy. Dziwaczne, ale są.

Kapitan zamilkł zauważywszy uśmieszek Bibla.

– Zapomniałeś o czymś, Kapitanie.

– O czym?

– O obsłudze technicznej. Za ścianami sypialni, za pulpitami komputerów, przy tackach automatów kelnerskich, przy blokach aparatury rejestracyjnej. A przecież ta obsługa techniczna, to są ludzie! Obliczeniowcy, programiści, dyspozytorzy, regulatorzy taśm podawczych, po prostu mechanicy, majstrowie. Oni wcale nie są antagonistami kuracjuszy. Znajdują się w tej samej klasie społecznej. A w Aorze?

Kapitan zamyślił się.

– Nie wiem.

– Taka obsługa jest i w Aorze. Jej funkcjonariuszy widzieliście w salach regeneracji. Co o nich możecie powiedzieć?

– Dokładni, zdyscyplinowani – Kapitan zaginał palce – wymusztrowani.

– Przez kogo?

– Tego też nie wiem.

– Może jednak są to roboty?

– Nie sądzę. Jest w nich, pomimo ich automatyzmu, coś nieuchwytnie ludzkiego.

– Skoro tak, to jaka istnieje klasowa współzależność pomiędzy nimi i Aoryjczykami? Eksperymentatorzy i króliki doświadczalne, jak przypuszcza Alik, czy panowie i słudzy? Ludzie wywodzący się z różnych gatunków biologicznych, różnych cywilizacji, czy po prostu z dwóch klas – uciskanej i uciskającej? Antagoniści czy sojusznicy, przyjaciele czy wrogowie?