Выбрать главу

Arena była maleńka, cztery razy mniejsza od normalnej i amfiteatr, siłą rzeczy, mógł pomieścić zaledwie kilkudziesięciu widzów, którzy cierpliwie oczekiwali na rozpoczęcie występów. Nic na niej nie było, oprócz dwóch wiszących bez żadnej podpory, obrotowych, przezroczystych foteli. W nich właśnie posadzono ziemskich gości, plecami do siebie, ale w taki sposób, że mogli rozmawiać odwracając się ku sobie razem z fotelami umocowanymi na bezszelestnych łożyskach. Miejsca wskazał im ten sam człowieczek w towarzystwie dwóch asystentów, którzy przyłączyli się do niego z trybun i byli doń podobni jak dwie krople wody. Zresztą, gdy Bibl i Kapitan rozejrzeli się uważnie, zauważyli, że również i pozostali widzowie zapełniający trybuny maleńkiego amfiteatru byli do siebie tak podobni, jakby matka natura wykonała ich według jednego wzorca. Inna rzecz, że być może działała tu ta sama nieumiejętność odróżnienia rysów twarzy przedstawicieli innych ras, jaką odznacza się większość Europejczyków. Zresztą również i czerwonoskórzy Hedończycy w granatowych i błękitnych kąpielówkach początkowo wydawali się Ziemianom identyczni i dopiero później, w Aorze, okazało się, że ta jednolita na pozór masa w istocie składa się z wielu całkowicie odrębnych osób.

Na głowy obydwu gości założono przedmioty przypominające hełmy ściśle przylegające do skroni i potylicy. Ani Kapitan, ani Bibl nie zaprotestowali, przyjazny wygląd ich towarzysza rozwiewał wszelkie obawy. Potem niebieskoskóry odszedł na bok i trzykrotnie powtórzył coś, czego ani intonacji, ani brzmienia nie byli w stanie uchwycić. W ślad za nim tę samą dźwiękową abrakadabrę, chórem, ale cicho, powtórzyli wszyscy siedzący na trybunach. I dziwna rzecz, goście wszystko rozumieli, jakby ten niezwykły zespół dźwięków wypowiedziano, skandując, po rosyjsku:

– Wy nazywać rzeczy widzieć je oczyma myślą.

– Zrozumiał pan coś, Kep? – zapytał Bibl.

– Sylabizując, ale zrozumiałem. Telepatia?

– Nie, to nie telepatia. Myśl dociera z trudnością i jak pan powiedział, „sylabizując”. Według mnie to wielokrotnie wzmocnione obce pole emocjonalne. Słyszał pan, jak wszyscy powtarzali to samo. Coś w rodzaju emocjonalnego echa. A hełmy przekazują to bezpośrednio do mózgu.

– Czego oni od nas chcą?

– Właśnie tego, co do nas dotarło. Niech pan powie dowolne słowo, jednocześnie wyobrażając sobie w myśli jego desygnat. Chcą poznać nasz język. Zresztą może ja spróbuję.

Bibl przekręcił fotel na niewidzialnych łożyskach tak, że siedział teraz twarzą do trybun, i powiedział powoli i wyraźnie, dobitnie akcentując słowa:

– Głowa, twarz, oczy, nos, usta, ciało, ręce, nogi… Chodzić, leżeć, latać, skakać, pić, jeść, spać, bić się… Wszystko to staram się sobie wyobrazić – dodał, zwracając się do Kapitana – ale w jakich obrazach mam na przykład pokazać im takie pojęcia, jak „myśleć”, „rozumieć”, „decydować”, „zgadzać się”, albo, powiedzmy, „tak”, lub „nie”, „dobrze” i „źle”, albo po prostu przeczenie przed każdym rzeczownikiem i czasownikiem?

Kapitan roześmiał się:

– Przecież znaleźliśmy się tu niczym klauni na arenie. A więc będziemy robić tak jak oni. Zagramy scenkę. Ja, załóżmy, będę pokazywać, że nalewam z butelki do szklanki, a pan będzie rozkładać ręce, kręcić głową – jednym słowem, wyraźnie okazywać, że pan nie zrozumiał, mówiąc przy tym: „Nie rozumiem, nie!” Powtórzymy tę scenkę kilkakrotnie. Później pokażę to po raz trzeci, tym razem krzycząc, rozdrażniony: „Rozumiesz?” Pan podskoczy, zadowolony, i również krzyknie: „Tak, tak! Rozumiem. Zrozumiałe!” Zaczynamy. Tylko poważnie.

No i odegrali to z pełną powagą, bez pośpiechu, wypowiadając słowa wyraźnie, nie połykając ani jednej głoski. A po zakończeniu przedstawienia Kapitan, zwracając się do widzów, zapytał głośno:

– Zrozumiałe?

– Zrozumiałe – nad podziw wyraźnie, bez cienia obcego akcentu, odparła po rosyjsku cała sala.

– A więc, rozumiecie? – spytał ponownie Kapitan.

– Rozumiemy, rozumiemy.

– Tak czy nie?

– Tak, tak!

– Nauka w ekspresowym tempie – uśmiechnął się Kapitan i powiedział do Bibla półgłosem: – Zaczynamy drugą lekcję. Najpierw wyjaśnimy znaki: ja, ty, on, my, wy, oni. Prościutkie.

Wyjaśnili.

– Jeszcze jedna scenka. Robię kilka kroków, pan stoi. Mówię: „Ja idę, on nie idzie”, akcentując „nie”. To samo z czasownikiem: „jeść” i „pić”. A teraz zwracam się do audytorium: „Nie rozumiecie?”

– Rozumiemy – chórem odparła sala.

– Jednego nie pojmuję – szepnął Kapitan do Bibla – w jaki sposób oni tak łatwo sobie to wszystko przyswajają?

– Po pierwsze, emocjonalne echo. Po drugie, hełmy. Widzi pan, oni wszyscy są również w hełmach. Należy przypuszczać, że niezbyt dokładnie odgadliśmy ich przeznaczenie. Najprawdopodobniej wzmacniają one również sens wypowiadanego słowa i bezpośrednio przekazują obraz. Nazwijmy to umownie: cyberpatia.

Cy-ber-patia – powtórzył wyraźnie ich znajomy, siedzący nie opodal, w pierwszym rzędzie. – „Nie hełmy” niezrozumiałe, „tak hełmy” zrozumiałe. Tylko hełmy. Bez nich nie można.

– Przecież nie wyjaśniliśmy im słów „tylko” i „nie można”. I odmiany zaimków też ich nie uczyliśmy – zdziwił się Kapitan.

Zamiast Bibla odpowiedział człowieczek w niebieskiej kurtce.

– Wiele słów my rozumieć z rozmowy ty i on. – Wskazał kolejno ich obu. – Wy mówić więcej, my rozumieć więcej.

Kapitan gwałtownie odwrócił fotel w stronę Bibla.

– O, to rozumiem, to jest kontakt. Jeszcze trzy lekcje i uczniowie będą mogli zdawać maturę. Na piątkę. Wszystko będą mówić i wszystko rozumieć. Trzy lekcje – powtórzył, zginając palce. – Trzy!

– Jedna – zaoponował niebieskoskóry i sam z kolei zagiął jeden tylko palec. – Jedna. My rozumieć i słowa myśli. Mówić w myśli – widzieć. A my – rozumieć.

– Mają już teraz niezbędny zasób słów – powiedział Kapitan do Bibla – tylko dlaczego ta nauka jest jednostronna? Bez wzajemności.

– Najwidoczniej są bardziej od nas uzdolnieni lingwistycznie, no a poza tym język ich jest, jak sądzę, zupełnie dla nas niewymawialny i oni to zauważyli.

– Dziwny język. Albo przydechy, albo jodłowania. Jak u tyrolskich śpiewaków.

– Niech się pan uważnie wsłucha – powiedział Bibl rozglądając się po amfiteatrze. – Słyszy pan? Zupełnie po ptasiemu. Jak w lesie. Kląskają i poświstują.

Jeszcze raz spojrzał na otaczające ich fotele. Niebieskie kurtki siedziały cicho, jak grzeczne dzieci, nie kręcąc się i nie zmieniając miejsc. Teraz Bibl mógł już dostrzec pewne różnice w ich wyglądzie. Nie było tu tej jednolitej młodości, jaką widzieli w słoneczno – zielonej szkole – otaczały ich twarze młodzieńcze i dorosłe, niekiedy pomarszczone, a nawet i nie ogolone. Były również i kobiece – charakteryzował je nieco wydłużony owal twarzy, drobniejsze rysy i kokieteryjna różnorodność krótko przystrzyżonych, chłopięcych fryzur. Kim oni są? Jeśli przyjąć hipotezę Alika o rezerwatach, to gdzie te rezerwaty się znajdują? Tu czy w Aorze? Jaką rolę spełniają nieroby – konsumenci z Aory i pracujący na nich mądrzy niebieskoskórzy obsługujący świetlne i kolorowe cuda techniki. Co prawda ci drudzy nie mają takich zdolności porozumiewania się, jakimi dysponują Hedończycy – telepaci z zielonej i granatowej fazy, ale to ograniczenie towarzyszy najwidoczniej tylko procesowi produkcji. A tutejsze procesy produkcji związane są z niesłychanie wysokim poziomem nauki i techniki. Z tego by wynikało, że gospodarze są tutaj, a nie tam, w promieniach innych pozornych słońc. Ci ludzie robią śmieszne błędy, ale czyż to nie zadziwiające, że ich słownik wzbogaca się szybciej niż słownik najdoskonalszego cybernetycznego tłumacza? A liczba błędów gramatycznych zmniejsza się odwrotnie proporcjonalnie do liczby nowych słów.