Rozmyślania Bibla przerwał zaniepokojony szept Kapitana:
– Psst… Słyszy pan? Zupełnie inny dźwięk. Zdaje się, że już nie jesteśmy w lesie, lecz w pasiece.
Z ciemnego przejścia, które łączyło tę salę ze skrzyżowaniem ruchomych taśm chodników, dało się nagle słyszeć niezbyt głośne, równomierne buczenie. Tak buczy albo zużyty mechanizm, albo zaniepokojony ul.
– Kłaść się na podłogę! – krzyknął do nich ich znajomy z pierwszego rzędu. – Nie mówić. Nie hałasować. Cicho.
Kapitan i Bibl wykonali polecenie.
A z przejścia na otwartą przestrzeń areny wypłynął powoli miedziany latający talerz. Zresztą, być może, wcale nie miedziany, a tylko błyszczący jak dobrze wyczyszczona i wypolerowana miedź. Bibl poruszył się i uniósł głowę. Talerz natychmiast skierował się w jego stronę i zawisł wysoko w powietrzu; niewielki, o średnicy około pół metra, wypukły tylko z jednej strony, co czyniło go jeszcze bardziej podobnym do talerza albo raczej do półmiska czy tacy. Z takim samym pszczelim buczeniem zaczął się opuszczać na arenę. Trzy metry, dwa, półtora… „Zaraz nas przydusi albo nakryje jak kołdrą” – pomyślał Bibl, wciskając się w plastik podłogi. Przez chwilę ogarnął go strach, ale talerz pokrążył nad nimi, znowu uniósł się w górę i kołysząc się w powietrzu, powoli popłynął nad amfiteatrem. Niebieskoskórzy milczeli w bezruchu, wciśnięci trwogą w fotele. Talerz zaś, po wykonaniu kilku kręgów i ósemek w zacichłej sali, tak samo powoli skrył się w ciemnym przejściu -. Jego pszczele buczenie było słychać nawet wtedy, kiedy zniknął z pola widzenia, aż wreszcie stopniowo ucichło.
– Nowe cudo – uśmiechnął się Bibl, wstając. – Co to było? Zgadł pan, Kep?
Kapitan zamyślił się chwilę.
– Przypomina latający lokator. Widocznie rejestruje jakieś uboczne szumy. Ktoś zauważył coś niezwykłego i zareagował.
– Koordynator – odparł, zbliżając się ich znajomy.
– Nie używaliśmy takiego słowa – odparł Kapitan, zaskoczony.
– Używaliście go tutaj. – Niebieskoskóry postukał się palcem w czoło. – A talerz to słyszeć i poznawać hałas. Wy mówić: obcy, niezwykłe. A nie obcy i zwykłe – to cicho, hałasu nie ma. Ale my zebraliśmy się – hałas: ztsistzss… – Próbował naśladować ich poświstywanie.
– Czy to znaczy, że wam nie wolno rozmawiać? – Niteczka domysłu znowu zaczęła wymykać się Kapitanowi z rąk.
– Tam gdzie spać, można. Gdzie nie pracować, odpoczywać, śmiać się. W domu – dodał z dumą jeszcze jedno przyswojone bez podpowiadania słowo.
– W domu, to znaczy gdzie?
– Tu, za ścianą. A ich dom – wskazał na ciemne przejście, wyraźnie mając na myśli swoich nie mogących porozumiewać się z Ziemianami rodaków – dalej. Tam gdzie takie chodniki. – Dotknął niebieskiego kombinezonu Kapitana.
Dlaczego więc wy jesteście tutaj, a oni tam?
– Dlatego, że oszukujemy Koordynator.
– Czyż można go oszukać?
– Wy widzieć talerz? On odejść. Nie zauważyć.
– Dlaczego i w jaki sposób go oszukujecie? – zapalił się Bibl.
– Trudno wyjaśnić. Jeszcze mało słów. Wy brać ze sobą hełmy. Do domu. Rozmawiać – nie zdejmować. Spać – nie zdejmować. Wrócicie – będziemy wiedzieć więcej.
– Jest nas czterech – Kapitan uniósł do góry cztery palce.
– Rozumiem. Brać ze sobą cztery hełmy. – W rękach rozmówcy pojawiły się jeszcze dwa nowe hełmy. – Wrócić wszyscy razem. Gdzie wasz dom?
Kapitan wyobraził sobie niewysoki, jakby przypłaszczony budynek stacji stojący na czarnym kamieniu pustyni. Znowu poświstywanie i zdziwione pytanie ich znajomego w niebieskiej kurteczce.
– Skąd?
– Z nieba – bez cienia uśmiechu odparł Kapitan, dość dokładnie odtwarzając w pamięci pojawienie się kosmolotu w blasku pięciu różnobarwnych słońc i jego lądowanie na lustrzanym kosmodromie.
I znowu po trybunach przeleciał ptasi szczebiot. Ale tym razem pytania nie padły. Dlaczego? Przestraszyli się, czy też mają się na baczności? Bibl zaczął już powątpiewać w słuszność swoich poprzednich poglądów na temat mieszkańców Błękitnego Miasta: że to oni właśnie są twórcami i gospodarzami cywilizacji na Hedonie. Strach i zaniepokojenie zupełnie nie świadczyły o wysokim społecznym poziomie życia. Czyż twórcy takiej technologii mogą lękać się przedstawicieli obcego rozumu? Dlaczego mieliby się ich obawiać? Może poświstywanie na trybunach świadczy wyłącznie o zwiększonym zainteresowaniu? Ale jeżeli się zastanowić, to czyż pojawienie się latającego talerza wywołało tylko zainteresowanie? Nie. Spowodowało paroksyzm przerażenia. Co ich tak przeraziło? Lokator ubocznych szumów, stwarzający niebezpieczeństwo wykrycia obecności ludzi, którzy wcale nie chcą być wykryci? I te słowa: oszukujemy Koordynator. A więc nawet jego niewyobrażalna, sprawność techniczna nie zabezpiecza go przed popełnieniem błędów: okazuje się, że można, a nawet trzeba go okłamywać. Jeżeli założymy, że Koordynator jest władzą lub narzędziem władzy, to oznacza to, że w społeczeństwie tym jest opozycja mniejszości wobec większości. Do jakich celów ona dąży i dlaczego powstała? W tym miejscu Bibl poczuł się całkowicie zdezorientowany. Któż więc jest gospodarzem Hedony i jakiż jest jej układ społeczny?
– A czy my możemy zobaczyć Koordynator? Odpowiedź padła z opóźnieniem i była jakaś niepewna:
– Pomyśleć. Nie dziś. Najpierw trzeba nauczyć się wzajemnie rozumieć. A teraz odejść. Kapitan znowu zagiął cztery palce. – Wrócimy we czwórkę. Jutro. Dobra?