Выбрать главу

Kiedy zakończono wymianę relacji, Kapitan podsumował całość:

– Bogaty dzionek. Zdjęta osłona siłowa z międzyfazowych łączy oczywiście może wywołać komplikacje, ale, jak wskazuje doświadczenie, jesteśmy lepiej uzbrojeni i przystosowani do obrony. A hełmy pomogą usunąć trudności w porozumiewaniu się z mieszkańcami Błękitnego Miasta. Teraz to jest najważniejszą rzeczą.

Alik wyraźnie się ucieszył. Jego przypuszczenia co do charakteru cywilizacji na Hedonie zostały wreszcie potwierdzone empirycznie. Gospodarze planety znajdują się nie w Aorze, lecz w Błękitnym Mieście. Twórcy technologii, której ludzki rozum nawet nie jest w stanie pojąć, cudów, w porównaniu z którymi biblijne cuda wyglądają jak dziecinne zabawy, prowadzą gigantyczny eksperyment nad pseudoludzkością, która została całkowicie uwolniona od wymogów racjonalizmu, pożytku społecznego, pracy i konieczności. Przecież ludzie na Ziemi również tworzą ogrody zoologiczne i małpiarnie, w których prowadzone są jakieś doświadczenia. Alik wysunął kiedyś taką hipotezę, a teraz uzyskała ona potwierdzenie w praktyce. Co prawda tutejszy ogród zoologiczny bardziej przypomina sanatorium dla nieuków i nierobów, ale w tym właśnie dają się dostrzec założenia eksperymentu. Człowiek, jako istota żywa, staje się w tym przypadku najcenniejszym materiałem, podobnym do pierwiastków transuranowych w reakcjach chemicznych. Ani w zielonym, ani w granatowym świecie nic człowieka nie kaleczy – ani technika, ani broń. Nie ma schodów, z których można by spaść; pojazdów, które mogłyby przejechać, nie zabezpieczonego ognia, który może oparzyć lub spalić. Nie ma gdzie się utopić – nie ma ani rzek, ani jezior, istnieją wyłącznie podskórne zasoby wodne, a oceany znajdują się najwidoczniej w jednej tylko fazie, czasoprzestrzeni odseparowanej od eksperymentalnych. Tutaj nawet w dzieciństwie nikt nie wspina się po drzewach i ma skał ani urwisk, z których można by spaść. Chwilowo niejasny cel tego doświadczenia, powód, dla którego mieszkańcy Błękitnego stale je prowadzą, ale większość niewiadomych w równaniu Hedony została już znaleziona.

Wszystko to Alik spiesząc się i zachłystując, w obawie, żeby nikt mvi nie przerwał, konsekwentnie wyłożył swoim słuchaczom.

– Coś w tym jest – stwierdził Mały.

– Owszem, jest – powtórzył Kapitan – słuszne obserwacje i niesłuszna konkluzja.

– Dlaczego? – Alik rzucił się do ataku.

– Twoje równanie Hedony można by zapisać w następujący sposób: a – mieszkańcy Błękitnego Miasta, gospodarze planety, którzy prowadzą doświadczenie; b – mieszkańcy małpiarni, obiekt eksperymentu; c – 2 założenie eksperymentu: stworzenie jakiegoś homo sapiens, wolnego od więzów konieczności i pożytku społecznego, i d – cel eksperymentu znak zapytania. Czy tak?

– Przypuśćmy, że tak.

– Wszystkie wnioski są niesłuszne. Mieszkańcy Błękitnego Miasta są gospodarzami planety. Żadnego eksperymentu nie prowadzą. Mieszkańcy Aory nie są królikami doświadczalnymi, a sam eksperyment został przeprowadzony już wiele tysiącleci temu i przekształcił się w złożony do nieskończoności proces biologicznej nieśmiertelności i regularnej zmiany cyklów życiowych. To właśnie jest celem doświadczenia, wszystko pozostałe to pochodne. Oprócz tego w równaniu nie został uwzględniony Mózg i Koordynator, ich wzajemne sprzężenia, brak kontaktów pomiędzy mieszkańcami Błękitnego Miasta, jego ustrój społeczny, istnienie opozycji, która nie wiadomo, dlaczego i jak powstała, nie wiadomo jakie cele stawia przed sobą i w jaki sposób funkcjonuje przy istniejącej technice wykrywania i tłumienia.

– Wydaje mi się, że opozycja dysponuje taką samą supertechniką samoobrony – wtrącił Bibl.

Kapitan nic nie odpowiedział. Uniósł się w fotelu, jakby szykując się do skoku i zaczął nadsłuchiwać. W korytarzu na dole dały się słyszeć czyjeś kroki, potem odgłos padającego ciała i nieartykułowany, prawie zwierzęcy wrzask.

– Włącz światło na dole – rozkazał Kapitan siedzącemu przy pulpicie Małemu i wybiegł na podest, z którego Mały tak dzielnie odpierał nieprzyjacielskie kolumny.

Również i pozostali przecisnęli się przez drzwi, jeden za drugim. Jaskrawe światło luminoforów wydobywało z ciemności korytarza postać Hedończyka w błękitnych kąpielówkach. Leżał na brzuchu w łachmanach spalonych mchów, kopał nogami po podłodze, jak rozkapryszone dziecko i przeraźliwie wrzeszczał.

– Skąd on się tu wziął? – zdziwił się Kapitan.

– Nie zdążył wycofać się wraz z lasem – Mały wzruszył ramionami.

– Najwidoczniej gdzieś wlazł – wyjaśnił Alik. – Drzwi były otwarte, nasze granaty dymiły i śmierdziały, no i proszę, zabłądził, zgubił się, a może nawet stracił przytomność.

– Weźmy go na górę – zaproponował Kapitan – i spróbujemy się z nim dogadać.

Opierającego się zaciekle chłopaka z trudem wciągnęli po schodach do pokoju i rzucili na fotel. Wcisnął się w oparcie i zdumiony przypatrywał się otoczeniu. Jego spojrzenie, zaciekawione i złe, nie zdradzało jednak strachu.

– Gdzie jestem? – zapytał myślą i wszyscy go zrozumieli.

– U przyjaciół – powiedział Kapitan.

– A ja was znam – Hedończyk w dalszym ciągu uważnie się przypatrywał – o, tego i tamtego. – Wskazał Małego i Alika. – Oni i wtedy dym puszczali.

– Jak tu trafiłeś? – spytał Mały.

– Dopadliśmy was jeszcze za dnia. Przed zachodem słońca. Czatowaliśmy za lasem, a tu nagle wasz czarny obłok. Upadłem. Trudno oddychać. Ledwo wypełzłem, jeden jeszcze obłok. Z boku dziura, miękko. Potem noc. Obudziłem się, pobiegłem. Ciemno. Lasu nie ma.

– Wlazł do składu – powiedział Alik. – „Z boku dziura, miękko”. To drzwi i maty.

– Dlaczego brzęczycie? – spytał Hedończyk, ciemnoblond bródka obramowywała jego twarz jak poświata.

– W porządku – powiedział Kapitan – my tak myślimy. Głośno. Dlaczego tak krzyczałeś?

Chcę jeść. Rozkazałem – jedzenia nie ma. Rozkazałem jeszcze raz – nic. Rozzłościłem się.

Daj mu galaretki malinowej – powiedział Kapitan do Alika. Alik otworzył puszkę i podał ją czerwonoskóremu. Ten wyssał ją, nie odrywając od ust, rzucił na podłogę i natychmiast posłał myślowy rozkaz:

– Jeszcze!

Alik otworzył drugą puszkę. Hedończyk, warcząc, rozprawił się z nią równie szybko i zażądał trzeciej.

– Nie wiem, co oni tam jedzą – powiedział Kapitan – ale sądzę, że dwie puszki mu starczą. Za dużo kwasu.

– Nie można – Alik pokręcił głową i rozłożył ręce. – Nie ma więcej. Nie można.

Hedończyk mrugał oczami, wyraźnie nic nie pojmując.