Rano w biurze Hunt wypłacił każdemu pracownikowi premię w wysokości pięciuset dolarów. Dla nieregularnych, rocznica była dobrą okazją, by zjeść wspólnie obiad „U Sama” i pożartować.
Wes Farrell znowu zapuścił włosy, choć nie tak bardzo jak przed kilku laty, gdy sięgały mu za ramiona. Zebrane w kucyk długie włosy traktował jako bunt, podobnie jak dzisiejszą koszulkę, którą właśnie wszystkim pokazał: „Powiedziano mi, że nie będzie matmy”. Tłumaczył akurat, że woli bunty pozajęzykowe, jak jego włosy.
– No, to o co chodzi z tymi włosami? – spytał Wyatt Hunt.
– Nie podobają ci się? – zraniony Farrell położył rękę na sercu. – Całe tygodnie nad nimi pracowałem.
– Wiem. Są cudowne. Serio. Po prostu nie jest to typowy wygląd prawnika.
– Tony Serra też ma – powiedziała Amy Wu, mając na myśli legendarnego adwokata, o którym nakręcono nawet film. – Długie włosy, znaczy.
– Tony Serra nie jest raczej stereotypowym przykładem prawnika – powiedział Hunt.
– Ani, jeśli mogę zauważyć, ja – Farrell poczuł się urażony.
– Nie – powiedziała jego dziewczyna – nie jesteś. Samantha Duncan – niespokrewniona z Samem z restauracji – położyła dłoń na jego ręku i pochyliła się do Hunta.
– A jeśli chodzi o ten bunt, to nie zamierza obciąć włosów, aż coś będzie miało sens. Powtarzam mu, że do tego nie dojdzie, dopóki w Waszyngtonie nie będzie nowej administracji.
Sam popierała Partię Zielonych, ale raczej na pokaz, co w San Francisco stawiało ją wśród większości mieszkańców, choć niekoniecznie pomiędzy zebranymi tu osobami.
– Kochanie, nie zaczynaj – Farrell zakrył jej dłoń ręką. – Nie musi być na froncie krajowym. Znak czegokolwiek, gdziekolwiek, mającego sens, może skłonić mnie do wizyty u fryzjera. Ale mało widzę na to dowodów – Farrell spojrzał dokoła stołu.
Obiad był bardzo przyjemny, nie okazał się jednak być rocznicową ekstrawagancją Klubu Detektywów, jakiej pierwotnie spodziewał się Hunt. Devin Juhle zaczął właśnie tego ranka wielką sprawę – morderstwo sędziego federalnego – i on, i Connie musieli zrezygnować. Hunt zarezerwował stolik dla dziewięciorga, puste krzesło było dla uczczenia pamięci Shane’a Manninga i raczej dobitnie nie dla nowego partnera Juhle’a. Kiedy Amy zauważyła zespół TV Proces – zajmujący się toczącym się już szósty tydzień w Pałacu Sprawiedliwości procesem o morderstwo przeciwko Randy’emu Donolanowi, który karmił brukowce – oraz jej przyjaciółkę Andreę Parisi, zaprosiła ich, by wypełnili trzy wolne miejsca. Oprócz Parisi dołączyli do nich Spencer Fairchild, producent, oraz Richard Tombo, czarnoskóry adwokat, który razem z Parisi pracował jako ekspert w czasie procesu.
– Na przykład – powiedział Farrell, wskazując na Tombo – gdybyś ty, Rich, albo Andrea, albo wy oboje, zyskali prawdziwą sławę z TV Proces, to miałoby jakiś sens.
– No to już cię umówię z fryzjerem – powiedział Tombo.
– Andrea zabierze nas na scenę narodową – spojrzał na producenta. – Prawda, Spence?
Fairchild usiłował się nie skrzywić.
– Myślę, że już o tym wspominałem, moi drodzy, ja zajmuję się tylko lokacjami. Cały ten cyrk z Donolanem skończy się za parę tygodni, a wtedy przenoszę się do Kolorado albo Arkansas, na kolejny głośny proces. Ważne decyzje podejmowane są w Nowym Jorku, nie w terenie.
Ale Brandt, zawsze chętny, aby omawiać sprawy prawne, skupił na sobie uwagę.
– Myślicie, że Donolan potrwa jeszcze dwa tygodnie? Po tym, co zrobił dziś w czasie zeznania…
Andrea Parisi skończyła nakładać pomadkę i spojrzała na swe odbicie w lustrze w damskiej toalecie. Starała się nie myśleć o tym, co zaszło poprzedniego dnia i czuła, że potrzebuje kilku kieliszków wina do lunchu, by nie stracić humoru na transmisję podsumowującą kolejny dzień procesu. Razem z producentem i telewizyjnym partnerem wypiła trochę szampana w limuzynie, w drodze do restauracji. Przez minione dziewięćdziesiąt minut, odkąd przyjechali, wypiła wódkę martini („Belvedere, wytrawne, siup”) przy barze, zanim usiedli do stołu, następnie kieliszek pinot griglio do małży słonowodnych, trochę Jordan Cabernet (dwa kieliszki? trzy?) do grasicy. Ważyła 122 funty i zdawała sobie sprawę, że jest prawdopodobnie oficjalnie pijana, choć czuła się dobrze.
Sprawdziła, czy drzwi są na pewno zamknięte. Następnie zamknąwszy oczy, uniosła prawą stopę, dotknęła koniuszka nosa i policzyła do pięciu. Otwierając oczy, postawiła nogę na podłodze i zmusiła się do szerokiego uśmiechu.
– W czasie suszy szosa sucha – wyszeptała. Trzykrotnie powtórzyła bezbłędnie.
Mogła się założyć, że tak jak teraz, będzie całkiem trzeźwa, ale mały test nigdy nie zaszkodzi. Teraz sama przekonała się, iż bez trudu podoła Amaretto albo, zależy od reszty towarzystwa, odrobinie Grand Marnier lub kieliszkowi koniaku do deseru. Potem niektórzy pójdą do baru cygarowego tuż za rogiem, gdzie wypiją jeszcze kolejkę w czasie palenia i zamierzała być jedną z nich, jeśli tak potoczy się wieczór.
Spojrzała na swe odbicie raz jeszcze i coś w jej oczach zatrzymało ją na moment. Och, wiedziała, że jest wystarczająco olśniewająca, tego można być pewnym. Jej ciemne włosy, sięgające nieco poniżej ramion, mieniły się bordowymi pasemkami – naturalnymi, dziękuję bardzo, jako że miała dopiero trzydzieści trzy lata. Pasmo jasnych piegów zaczynało się na obu gładkich policzkach i stykało na nosie, który mógł wyjść spod pędzla Modiglianiego. Być może w technicznym sensie jej podbródek był zbyt mały, a wargi zbyt pełne, lecz w telewizji stanowiły tylko zaletę. W kącikach swych pięknych zielonych oczu dostrzegła, jak delikatna siateczka zmarszczek pojawia się, by zniknąć jak przewidzenie. Pochylając się do przodu, próbowała dostrzec, co kryje się w tych wpatrujących się w nią oczach. Ale nie istniała gotowa odpowiedź, a ona nie mogła już dłużej tu siedzieć, chyba że chciała zwrócić na siebie uwagę przynajmniej jednego z mężczyzn przy stole, a tego nie chciała. Nigdy nie pozwoliłaby sobie na to.
Wyprostowała się, oblizała usta, czerwoną pomadkę i uśmiechnęła się do siebie. Wymknęło jej się ciche westchnięcie, ale nie była go świadoma.
– Wszystko dobrze – powiedziała na głos do swego odbicia. – Wyluzuj. Nic na siłę.
Wzięła głęboki oddech, wyprostowała ramiona, złapała za klamkę i wróciła na salę restauracyjną.
Hunt sięgnął po swoje wino, podniósł kieliszek do ust i zatrzymał się, ujrzawszy obraz. Odnotowując toczącą się w tle dyskusję na temat losu Randy’ego Donolana, patrzył, jak boska Andrea Parisi idzie z gracją slalomem przez zatłoczoną restaurację z powrotem do stolika. Z uwagi na swe szczęśliwe miejsce pod ścianą, będzie znajdowała się w polu jego widzenia aż usiądzie.
Wszystko dokoła ucichło.
Deser i znowu o TV Proces.
– Spence i tak nigdzie nie pojedzie – powiedział Hunt. – Nie po sprawie z Palmerem dziś rano. Sędzia federalny zostaje zastrzelony, sprawa rozgrywa się na scenie narodowej.
– Ale nie od razu – powiedział Farrell. – Nawet jeśli kogoś znajdą i oskarżą, to jeszcze przez lata nie będzie procesu.
– Stawiam milion dolarów, że to związek strażników więziennych – powiedział Brandt. – Zamierzał ich zamknąć, no to go zlikwidowali.
– Zbyt oczywiste – Farrell pokręcił głową, aż jego loki się zatrzęsły.
– A dziewczyna akurat przypadkiem tam była? Nie wydaje mi się, Jason – zgodziła się Wu.