– I Bogu niech będą dzięki.
– Wynajmijcie sobie pokój – powiedział Hunt. Brandt przejechał dłonią wzdłuż pleców Wu.
– Może powinniśmy.
Ponownie dobiegł ich śmiech Andrei Parisi. Przy barze zamówili kolejną kolejkę i ponownie stuknęli się kieliszkami.
Pół godziny później Wu i Brandta już nie było. Skończywszy cygaro, Hunt wstał, gdy oni wyszli, ale przed opuszczeniem lokalu zerknął na Andreę przy barze. Nie zastanawiając się nad tym, usadowił się na stołku przy ścianie, w kącie, z tyłu, gdzie bynajmniej nie był niewidoczny.
Tombo też już nie było. Tylko Fairchild i Parisi, z głowami pochylonymi ku sobie. Widząc jej skupioną, nagle pustą twarz, Huntowi trudno było wyobrazić ją sobie śmiejącą się z czegokolwiek. Odwróciła twarz od Fairchilda, a w odbijającym się od jej twarzy przyćmionym, bursztynowym świetle, Hunt zdał sobie sprawę, że patrzy na ślad łzy, a Andrea płacze.
Fairchild pochylał się w jej stronę, gdy w mgnieniu oka wyprostowała się i odwróciła w jego stronę. Jej dłoń poruszyła się szybko. W tej samej chwili rozległ się odgłos policzka wymierzonego Fairchildowi oraz ostre: „Pieprz się!”, co razem wywołało ciszę w barze. Ponownie: „Po prostu pieprz się, Spencer!”.
I już wstawała ze stołka, by niepewnym krokiem obejść bar w stronę drzwi. W pełnej napięcia ciszy Hunt usłyszał gardłowy szloch, gdy otworzyła drzwi wystarczająco mocno, by uderzyły o ściany na zewnątrz. Zatrzymała się na chwilę, po czym skręciła w prawo i zaczęła biec.
Hunt podniósł się, nim drzwi się zamknęły i wyszedł za nią. Była mniej niż sto stóp przed nim. Odgłosy, jakie wydawała, odbijały się echem od śródmiejskich budynków. Niemal łkała – w rytm jej kroków rozlegało się nieustające, choć rwane, zawodzenie. Hunt zawołał ją po imieniu, po czym zaczął za nią biec.
Przed następnym rogiem ulica opadała ostrzej i Parisi krzyknęła zaskoczona, zahamowała gwałtownie i potoczyła się z jękiem do rynsztoka na Montgomery Street. W kilka sekund Hunt był przy niej, usiłując ją odwrócić i sprawdzić, czy nic jej nie jest.
Ale słysząc męski głos, jej oczy wypełniły się łzami i zaczęła dziko okładać go na oślep, krzycząc:
– Nie! Nie! Nie! Zostaw mnie w spokoju. Miotała się, ale jej nie puścił:
– Andrea, już dobrze. Już dobrze. To ja, Wyatt. Parisi wciąż się wiła, powtarzając:
– Nie, nie, nie, nie.
– Andrea, to ja, Wyatt. Podnieśmy cię.
– Nie mogę – zamknęła oczy. – Niedobrze mi.
Hunt odwrócił jej głowę, gdy wyrzuciła z siebie kilka ostatnich drinków i większość obiadu.
– Dobrze – powiedział. – Już dobrze. Wyrzuć to z siebie. Nic ci nie będzie.
Kiedy skończyła, ściągnął krawat, wytarł jej twarz, po czym zostawił go w rynsztoku. Podnosząc, przesunął ją z krawężnika. Hunt posadził dziewczynę pod ścianą najbliższego budynku i poszedł podnieść jej torebkę, która poleciała na środek ulicy, gdy Andrea upadała. Kiedy wrócił, miała zamknięte oczy, oddychała nierówno. Ukucnął i dotknął jej policzka.
– Andrea, słyszysz mnie? Ledwo się poruszyła.
– Myślisz, że możemy zabrać cię do domu? Brak odpowiedzi.
Otworzył jej torebkę, wyjął portfel i zaczął szukać jej adresu. Mieszkała na Larkin Street, daleko na północnym krańcu miasta. Hunt spojrzał na zegarek – niemal północ. Mimo że w dzień zatłoczona, w nocy Montgomery Street była całkiem wyludniona. Przez cały czas, gdy tu byli, nie minął ich ani jeden samochód.
Teraz Hunt dostrzegł zbliżającą się do nich taksówkę. Stanął na brzegu jezdni i wyciągnął rękę. Gdy zatrzymała się, Hunt podszedł do kierowcy:
– Moja dziewczyna trochę za dużo wypiła – powiedział, wskazując na Parisi. – Jeśli mógłby pan chwilkę zaczekać.
Taksiarz był Murzynem w średnim wieku, ubranym w czapkę Gigantów i kurtkę.
– Pomóc panu? – spytał.
Po chwili leżała na tylnym siedzeniu, nieprzytomna.
– Chce ją pan zawieźć na pogotowie?
Hunt niemal przytaknął, ale zdecydował, że to mogłoby przysporzyć jej jeszcze więcej problemów. Oddychała. Wypiła dużo za dużo, ale nie umrze od tego. A pogotowie oznaczało komplikacje w związku z jej pracą i telewizją. Nie chciał robić jej więcej problemów. Chciał jej po prostu pomóc.
– Nie trzeba. Do domu – podał swój adres.
Taksówka skręciła i kierowca dodał gazu.
8
Poranne przesłuchania Jeannette Palmer oraz sprawozdania dla FBI i Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego zabrały Juhle’owi i Shiu czas na lunch. Z asystentem koronera, Janey Parks, pojechali do śródmieścia, gdzie wzięli własny samochód i wrócili na Clay Street porozmawiać z sąsiadami i sprawdzić wyniki z laboratorium.
A nie było ich zbyt wiele.
Dzięki kuli, którą Juhle znalazł w książce, kaliber narzędzia zbrodni określono na.22. Bazując głównie na dokładności strzałów i pozostałości prochu na biurku, ludzie z zakładu medycyny sądowej oszacowali, że strzelec stał bardzo blisko lub przy samym biurku. Kolejne testy miały na celu rozwinąć wstępne dane, które, w najlepszym przypadku, były pobieżne. Skłoniły one Shiu do założenia – na podstawie rozbryzgu krwi i kąta trajektorii przez książkę – że strzelec był niskim mężczyzną lub kobietą.
Juhle obruszył się. Wiedział, iż istnieje zbyt wiele zmiennych w pozycjach broni i celu względem siebie, by wyciągać wnioski. Jak można było, na przykład, odróżnić wysokiego mężczyznę strzelającego z biodra, od niskiego mężczyzny trzymającego broń w wyciągniętej dłoni. Nie mógł się powstrzymać.
– A więc kobieta albo mężczyzna. No popatrz. A moim pierwszym podejrzanym był szympans.
Rozmowy z sąsiadami też nic nie przyniosły, z jednym wyjątkiem. Shari Levin, która mieszkała dokładnie naprzeciwko Palmerów, a która poszła na brydża około dziewiętnastej trzydzieści, zauważyła zaparkowany na ulicy samochód, należący, jak sądziła, do pani Palmer. Zwróciła na niego uwagę, bowiem zastanowiło ją, czemu nie zaparkowała, jak zwykle, na swym podjeździe. Przynajmniej był to ten sam typ samochodu -,jeden z tych cabrio, jakie się ciągle widzi”.
Wiedziała, że pani Palmer jeździ tym BMW Z4, który zaparkowany był obecnie na jej podjeździe, i zdawało jej się, że to był ten samochód, ale zapadł już wtedy niemal zmierzch, a samochód jest ciemny. Juhle i Shiu zapisali informacje, wiedząc doskonale, iż jeśli nie był to samochód pani Palmer, mógł równie dobrze okazać się audi, porsche albo mercedesem. Nawet hondą. W bardziej drobiazgowym przesłuchaniu pani Levin przyznała jedynie, iż rzuciła tylko okiem i ledwo zauważyła, że na ulicy, prosto w linii podjazdu, stał samochód, który w tamtej chwili, pomyślała, należy do pani Palmer. Do kogo innego mógłby przecież należeć?
A więc niezupełnie wyprowadzili sprawę na szerokie wody przez kilka pierwszych godzin. Nie żeby na to liczyli, ale publiczna wyrozumiałość wobec wolnego postępu nie jest długotrwała. Szef policji Batiste nie pozostawił co do tego wątpliwości, mówiąc w czasie popołudniowej konferencji prasowej, że morderstwo sędziego federalnego uderza w samo serce naszego wolnego społeczeństwa i że zatrzymanie winnego tej potworności będzie najwyższym priorytetem jego wydziału policji, dopóki sprawa nie zostanie rozwiązana. Słowa „mój wydział policji” nie wróżyły nic dobrego. Przypisze sobie zasługę za sukces i weźmie na siebie winę porażki. Obiecał wyniki – wkrótce.
Juhle nie cierpiał, gdy tak się zachowywali. Batiste nie miał pojęcia, gdzie jest śledztwo, jaki mają materiał; nie miał najmniejszego wyobrażenia o złożoności przestępstwa. Właściwie to nikt jeszcze nie miał. Ale Batiste obiecywał rychłe wyniki. Głupio i daremnie, a teraz wszystko spoczęło na barkach Juhle’a i Shiu.